„Soroczka”. Recenzja

Na śmierć trzeba się przygotować za życia. Spakować się jakbyśmy jechali na wystawny obiad. A może raczej kolację? Po drzemce już byśmy nie wstali, już by nas kładli, nogi w stawach zginali, bo tak łatwiej spodnie na okazję przygotowane włożyć. Z trupem trzeba delikatnie, żeby się nie znarowił i współpracował.

Do trumny tka się „soroczkę”, jak mówi jedna z bohaterek reportażu Angeliki Kuźniak, „Soroczka od sorok, bo czterdzieści prac wokół niej”. Koszula, zwana też śmiertelnicą tkana jest z lnu, najlepiej zasianego przy domu. Z nim zawsze jest dużo roboty. Trzeba wysuszyć, wymłócić, wyczesać. „Szczęśliwie len mrozu się nie boi i siać można wcześnie”. Na Białorusi - skąd przyjechało do Polski wiele bohaterek „Soroczki” - mówiło się, że bez lnu jak bez życia. Len żyje 100 dni. Człowiek dłużej, ale też trzeba się do ostatnich dni przygotować.

Nie ma dobrej pory na śmierć. Wszyscy się jej boimy. Najgorzej to po snopkach, bo wciąż gorąco. „Dzisiaj są zamrażarki”, ale to przywilej nowoczesności. Kiedyś się robiło wszystko, by zmarły przeleżał nie roznosząc się za szybko. Wciąż żywe bywają rytuały pogrzebowe - otwarcie okien, by dusza wyleciała, trzykrotne uderzanie trumną o ziemię przy wyprowadzaniu z domu, a nawet trzykrotne ruszanie woźnicy z furą, na której ułożono mary. A co jak się ma chorobę lokomocyjną? Można założyć, że po śmierci będzie już łatwiej.

Soroczka okładka Angelika Kuźniak

 

Jak przygotować się do śmierci?

„Ja tam ze śmiercią oswojona. Co mam się nie godzić? Byle przez niedzielę nie leżeć, bo wtedy zaraz drugi pogrzeb w rodzinie” - mówi „ta, która tka”. Angelika Kuźniak przez lata rozmawiała ze swoimi bohaterkami i bohaterami o szytych na własny lub cudzy pogrzeb koszulach, o ubraniach spakowanych w szafach, owiniętych w folię, by były jak świeże. Czasem przepieranych, prasowanych, odświeżanych. Bo choć żyć nie można było w pełni po swojemu, to chociaż śmierć da się jakoś zaplanować.

„Przed Bogiem stanąć chcę kolorowo, ale skromnie”. „Ta, która ubiera” wyznaje reporterce, że będąc dzieckiem chciała być zakonnicą, ale rodziny nie było stać na wyprawkę do zakonu. Żyła z marzeniem, to chociaż do trumny przygotowuje sobie strój, który jakoś będzie przypominał zakonny habit. Ale ładny, z białym kołnierzykiem i może równie białym paskiem przewiązany. Kuźniak dociera do historii rodzinnych, opowieści o wojennych okropnościach, tułaczce, przesiedleniach, ale też wielkich miłościach, które jak przystało na reportaż - kończą się tragicznie.

„Jak pójdę w tę podróż, to nic oprócz ubrania nie zabiorę”. O śmierci dobrze się czyta. Do dzisiaj wspominam „Umarł mi” Ingi Iwasiów - najlepszy autobiograficzny poradnik obchodzenia się ze śmiercią. O śmierci bliskiej napisano dziesiątki książek, w ostatnich latach możemy z księgarń wyjść z naręczem autobiograficznych historii o umieraniu i przeżywaniu umierania - Wicha, Marcinów, Wicenty czy Szczygieł w „Nie ma” opowiadają własne historie, literacko je przetwarzając, budując napisane pomniki swoim bliskim. Kuźniak oddaje hołd tym wszystkim zwykłym ludziom, których czeka raczej zwykła śmierć, po których zapłaczą nieliczni.

 

Intymna opowieść w słowach i zdjęciach

Jest to reportaż bardzo oszczędny, ostrożny, w duchu przypominający książki Aleksijewicz albo Krall, choć autorka „Zdążyć przed Panem Bogiem” wydaje się być ostrzejsza w opisywaniu swoich bohaterów. Intymność książki Kuźniak podkreślają fotografie Anny Bedyńskiej. Oszczędne, martwe natury przedmiotów przypominające instagramowe fotografie „ładnych rzeczy”. Dzięki tej podwójności oko fotografki wychwytuje to, co najważniejsze w tych śmiertelnych zestawach - funkcję ale i dbałość o jakość, kolor, przesłanie. „Soroczka” dzięki fotografii staje się jeszcze boleśniejsza, ale i bliższa czytelnikowi.

Kuźniak nie ukrywa - w zakończeniu książki - autobiograficznego, prywatnego charakteru tych opowieści. I opowiada o swojej roli, co budzi u mnie pewną wątpliwość, bo ja nie jestem zwolennikiem reportaży z nadobecnością reportera, który zdaje się chwalić swoją pracą. Nie wiem po co Kuźniak przywołuje na końcu słowa jednego z bohaterów – „widzi pani, zanim pani przyszła, nie myślałem, że można opowiedzieć swoje życie”. Przecież to jest właśnie rola reportażu - by pokazać światu coś, co wydaje się nieatrakcyjne, nieliterackie, niebędące wielką historią. Nie trzeba tego dodatkowo podkreślać, wydobywać na światło dzienne. Jestem za reporterem, który zostaje w cieniu, nie narzuca podsumowania. Ale wiem też, że potrzebujemy takiej figury reporterki -kustoszki, etnolożki i jej historii, zatem nie marudzę zbyt głośno.

To mój jedyny zarzut do tej książki, bo bez posłowia i wyjaśnień odautorskich „Soroczka” jest wstrząsająco piękną opowieścią o ludziach i ich śmierciach. Spisaną za życia. Do czytania i przeżywania.

 

Więcej recenzji książek znajdziesz w Pasji Czytam.