Wojciech Szot/Kurzojady.pl


Rozpoczynają się Targi Książki w Warszawie i jak co roku z tej okazji wydawcy uszczęśliwiają nas dziesiątkami tytułów ciekawych, interesujących, wciągających i ważnych. Ale nie znajdziecie na nich ważniejszej, ciekawszej i bardziej wciągającej książki niż esej Didiera Eribona „Powrót do Reims” (tłum. Maryna Ochab, wyd. Karakter). Myślicie – esej francuskiego intelektualisty nie może być wciągający? Boicie się, że sięgając po ten tytuł będziecie musieli przebrnąć przez naukowy żargon, którym tak obrosły pisma Lacana czy Derridy? Co was obchodzi analiza dokonana przez autora znanego dotąd w Polsce z biografii Foucaulta? 
Mam dla was 10 powodów, dla których musicie sięgnąć po „Powrót do Reims” Didiera Eribona.

Powód pierwszy

Wyjechałeś na studia do dużej miejscowości i zostawiłeś za sobą kilkanaście lat swojego życia? Czytaj Eribona. Zobaczysz jak pochodzenie, choćbyś chciał od niego uciec jak najdalej i myślał, że ta ucieczka się powiodła, determinuje twoje decyzje i postawy. Eribon pochodzi z biednej, robotniczej rodziny i pokazuje, że choć faktyczny powrót do Reims jest niemożliwy, tak warto przyjrzeć się temu, dlaczego odcinamy się od swojego dawnego życia. I nie, nie wynika to tylko z tego, że jest gejem i historia rodzinna to historia homofobicznej przemocy. Przecież dzisiaj, będąc uznanym intelektualistą jest chroniony, uprzywilejowany, nic mu nie mogą zrobić. Ucieczka jest jednak miałka intelektualnie – tylko małe dzieci myślą, że jak zamkną oczy, to ich nie ma tam, gdzie są. Nasza, polska rzeczywistość to właśnie takie zamykanie oczu – dopiero od kilku lat mówmy ponownie o klasach społecznych i o tym, jak bardzo nie potrafimy się zrozumieć. Eribon na podstawie własnej historii pokazuje, że możemy spróbować zrozumieć się odrobinę lepiej.

Powód drugi

Wstyd się przyznać, ale do rodziny wracasz niechętnie, albo wcale? Wizyta „na święta” to koszmar? Czytaj Eribona, by zobaczyć, że nie jesteś sama, a do tego nikt cię tu nie potępi. Odcięcie się od korzeni wynika z braku akceptacji i niechęci do zrozumienia tego „skąd przychodzimy”. Samo w sobie jest utopią, bo jesteśmy zdeterminowani pochodzeniem i zawsze jakoś wrócimy. Niekoniecznie do Reims, ale do tego naszego małego miasteczka powiatowego. Choćby na pogrzeb. Didier Eribon pisze o tym, że nie potrafi rozmawiać ze swoją niewyedukowaną matką, boi się pokazać jej swoją intelektualną przewagę i przez lata nie interesował się jej życiem, nie tylko nie potrafił, ale i nie chciał go zrozumieć. Oni – rodzice – po prostu mieli jakieś życie, ale ponieważ nie czytali „Braci Karamazow” pod wieczór, a wytchnienie znajdowali w oglądaniu podrzędnych programów telewizyjnych, wydawali się nieciekawi. Jednak gdy zaczyna przyglądać się bliżej ich decyzjom, sposobom funkcjonowania, odkrywa w tym sporo mądrości i pokazuje jak system państwowy i społeczny korzysta z utrwalania podziałów społecznych. Mnie Eribon przypomniał o tym, jak ważna jest uważność na losy innych ludzi, jednocześnie uniknął ewangelizacji, pokazuje to – posłużę się wyrażeniem Renaty Lis – w kluczu autobiograficznym i socjologicznym. Te dwie perspektywy przeplatają się wręcz brawurowo, idealnie się uzupełniając. Dostajemy opowieść o życiu i o nauce, o tym, jak możemy wykorzystać posiadany aparat pojęciowy do przyjrzenia się samemu sobie, bez tworzenia z tego - z jednej strony - łzawej autobiografii, a z drugiej – przeintelektualizowanej pracy naukowej.

Powód trzeci

Może jesteś lesbijką/gejem i przeżywasz swoją odmienność afirmatywnie, po wielu latach walki o akceptację znalazłaś się w środowisku, w którym na informacje, że masz dziewczynę ludzie reagują równie przyjaźnie jak na fakt, że nie używasz plastikowch słomek? Czytaj Eribona, a zobaczysz, że to, gdzie jesteś jest w dużej mierze efektem walki, którą prowadziłeś od lat, choćbyś czasem tego nie zauważał. Walka ta przeważnie zaczyna się od konfrontacji z najbliższymi. Wciąż efektem większości „coming-outów” jest wykluczenie z życia rodzinnego. I nawet jeśli rodzice cię zaakceptowali, to przecież jest dalsza rodzina, są „sytuacje rodzinne”, na których albo musisz udawać, albo po prostu się nie pojawiasz. Splot życia prywatnego, orientacji miłosnej z życiem społecznym jest nieunikniony i każdy/każda to przechodzi w mniej lub bardziej dramatycznej odsłonie. Didier Eribon pokazuje, że walka o prawa nie jest tylko walką o samego siebie, ale i o zmianę społeczną, jak i zmianę w myśleniu o klasach społecznych. Jedno pociąga za sobą drugie. Dopóki walka o prawa LGBT będzie walką o prawa uprzywilejowanych białych mężczyzn i kobiet z dużych miast, dopóty będzie przegrana.

Powód czwarty

Słyszałeś o pojęciu „bańki społecznej” i czasem marzysz, by dowiedzieć się co słychać poza nią? Czytaj Eribona. Zadziwiające jak wielką pracę musiał wykonać autor, by rozebrać na fragmenty życie swojej rodziny, by spróbować je zrozumieć. Gigantyczna praca, a jej efektem jest spojrzenie, którego cały czas w Polsce brakuje. Najbliżej był chyba Jan Sowa w „Fantomowym ciele króla”, ale była to perspektywa historyka i socjologa niewykorzystującego autobiografii. Na pytanie – skąd pochodzimy i co nam to robi – dopiero uczymy się odpowiadać. Do Eribona będziemy dojrzewać. Przynajmniej mam taką nadzieję.

 

Powód piąty

Lubisz przygody intelektualne? To jest kilkaset stron, które czyta się z zapartym tchem. Momentami jest to powieść obyczajowa, w której jesteśmy wciągnięciu w przeżywanie wraz z jej bohaterami. Trudno się od „Powrotu z Reims” oderwać, bo literacko jest to fantastyczna lektura.

Powód szósty

Jesteś lewicowa, wspierałaś strajk nauczycieli, zmieniałaś zdjęcie profilowe na fejsie i może nawet linkowałaś artykuły o zarobkach nauczycieli. Czytaj Eribona, nikt nie potępi cię za to, że nie biegasz w pierwszym rzędzie manifestacji. Ale – zdaje się mówić autor – miej świadomość swojego uprzywilejowania. Nie, nie zmienimy tego kim jesteśmy i gdzie jesteśmy, nie pójdziemy nagle pracować do fabryki i po robocie na piwo do miejscowego baru, ale zmieniając własne myślenie możemy wpłynąć na zmiany struktur wykluczenia. Ale zacznijmy od siebie.

Powód siódmy

Jesteś jedynakiem z „dobrego domu”. W perspektywie masz odziedziczenie dwóch mieszkań, w domu wisi Kossak, a to, że skończysz prawo wydawało ci się oczywiste już w wieku lat trzynastu. Gdy twój chłopak na obiedzie u przyjaciół (zastawa skromna, ale rodowa) powie „smacznego”, masz ochotę utopić siebie i jego w wazie z rosołem (wegetariańskim). Natychmiast idź kupić sobie „Powrót do Reims”, przyda ci się pomyśleć.

Powód ósmy

Czytałeś Piketty’ego i Wosia, sympatyzujesz z Krytyką Polityczną, analizujesz otaczającą rzeczywistość dzięki pojęciom „neoliberalizm”, „wykluczenie”, ale boisz się kolejnych utopii. Jest czymś wspaniałym u Eribona, że nie ewangelizuje, nie nawołuje do zbiorowej pokuty. Czytaj bez obaw, że wnioski, które wyciągniesz z lektury po dwóch dniach wydadzą ci się niemożliwe do wprowadzenia w życie.

Powód dziewiąty

Czy nie zastanawiasz się czemu jesteśmy tacy nowocześni, tacy tolerancyjni, otwarci, a generalnie w Polsce niewiele się zmienia? Wciąż jesteśmy zakładnikami i zakładniczkami konserwatywnego myślenia i konserwatywnych struktur? Eribon przygląda się etyce klasy robotniczej i znajduje w niej coś niezwykłego – dulszczyznę w wersji francuskiej. Ciekawe, że łatwo można odnieść to do polskiej sytuacji, przecież PRL, który kładł nacisk na kształtowanie warstwy robotniczej i pozornie wspierał je wartości był systemem, w którym deklarowana konserwatywność płynnie łączyła się z całkiem sporym liberalizmem w praktyce. Aborcja, rozwody, życie „na kocią łapę”, związki szybkie i stosunki w nich namiętne oraz rodziny z wyboru wcale nie są pomysłem lat 90. Didier Eribon pokazuje jak w klasie robotniczej tkwi potencjał wywrotowy, że mówiąc o liberalizmie można odwoływać się do jej doświadczeń, co często bywa problemem publicznego dyskursu, który z góry skreśla wszystko, co nie pochodzi od warstw uprzywilejowanych i na robotniczej prowincji widzi tylko zabobon i średniowiecze.

Powód dziesiąty

A jeśli jesteś po tej drugiej stronie, czujesz się częścią klasy robotniczej, to zobaczysz, że niezależnie od tego czy to Francja czy Polska, jej struktura jest podobna i mimo oczywistych różnic, odnajdziesz tam siebie. To trudna lektura, wiwisekcja na żywym organizmie, ale przeprowadzona ze zrozumieniem i szacunkiem wobec innych sposobów życia. 

 

Esej Eribona to jedna z najlepszych książek, jakie czytałem w ostatnich latach. Najlepszych i najważniejszych. Czytałem go pierwszy raz po angielsku kilka lat temu i nie doceniłem tych treści, było za wcześnie. Byłem dopiero kilka lat po opuszczeniu rodzinnego domu, cieszyłem się innym życiem w dużym mieście, nowi przyjaciele wydawali się tacy fajni, lepsi, mądrzejsi, a nasze rozmowy ciekawsze. Miałem zapewniony komfort intelektualny połączony z akceptacją i tolerancją. Nie byłem gotowy na taki rodzaj wglądu, ale też wydawał mi się on niepotrzebny, nic nie wnoszący, sztuka dla sztuki. Dzisiaj doceniam, że nie ma tu utopii, wezwania do powstania ku zmianie społecznej. Nie ma zmiany społecznej bez próby zrozumienia, a już samo jej żądanie wynika często z kompleksów i niechęci do myślenia trochę w duchu pozytywistycznym. Ale żadnej chłopomanii, żadnego bratania się z ludem, po prostu mądre spojrzenie w dal. Zazdroszczę tym, którzy lekturę książki Didiera Eribona mają przed sobą – czeka was świetna przygoda. Gdybyście mieli w tym miesiącu kupić tylko jedną książkę, niech to będzie Eribon. Uprzejmie proszę.