Krystyna Kurczab-Redlich to dziennikarka, reporterka, autorka książek i filmów o współczesnej Rosji oraz wojnie w Czeczenii. Opowiada nam o wyzwaniach, jakie stały przed nią podczas pisania książki „Wowa, Wołodia, Władimir. Tajemnice Rosji Putina” i o latach spędzonych w Rosji.

Rozmowa z Krystyną Kurczab-Redlich

Izabela Szymańska: Jaki kraj zobaczyła Pani podczas swojej pierwszej wizyty w Rosji?

  • Krystyną Kurczab-Redlich: Pierwszy raz byłam w Rosji wiosną 1987 roku. To było tak, jakby mnie wystrzelono na Marsa. Miałam poczucie, że wszystko co widzę, jest nieprawdopodobne. A przecież przyjechałam z socjalistycznej Polski. Okazało się, że w porównaniu z tamtą Rosją Polska była pięknym, kolorowym, wesołym, bogatym Zachodem.
    Pierwsze, co rzucało się w oczy, to brud, szarość. Mieszkaliśmy przy Alei Lenina – była jak ogromny kanion szarych, ciężkich domów. Ludzie w autobusie – też szarzy, gdy zobaczyłam dziewczynę z fioletowym szalikiem, to się ucieszyłam.
    Kiedy weszłam do warzywniaka, musiałam wyjść, bo od zapachu zgnilizny robiło się niedobrze. W sklepach mięsnych – kości obrośnięte żółtym tłuszczem. Polacy takich nie widywali. U nas mięso było albo go nie było, ale kiedy było, to było normalnym mięsem. Nie mieliśmy pojęcia, co może nazywać mięsem ówczesny obywatel Związku Radzieckiego.
    To był nieprawdopodobny kraj. Na moskiewskich podwórkach leżało to, co trzeba było wyrzucić z domu: lodówki, materace.
    W 1990 roku przyjechałam z mężem, pierwszym po transformacji korespondentem Telewizji Polskiej w Moskwie, więc mieszkaliśmy w super domu dla dyplomatów, opłacanym przez instytucje i redakcje. Świat czyściuteńkich klatek schodowych i pachnących zsypów na śmieci. A poza nim siermiężność domów, piwniczny zapach i brud.
    Było tak do czasu, gdy w 1996 roku merem Moskwy został Jurij Łużkow. Postawił Moskwę na nogi. Bardzo zaczęła się zmieniać na korzyść, także dzięki gospodarce rynkowej. Rosjanie wreszcie mogli zawiadywać własnością prywatną. I ujawniła się ich ogromna pracowitość, mnożyły się małe sklepiki, choćby te w korytarzach metra. Wszystko zaczęło błyszczeć, szare od brudu witryny – też. Ale ślady historii zostały: w jednym budynku pojawił się sklep Valentino czy Chanel, a tuż obok tkwiła tablica „Tu mieszkał marszałek artylerii Armii Czerwonej”, itp.
    W sumie w Rosji mieszkałam niemal 15 lat.

książka o putinie

Te wieloletnie doświadczenia i obserwacje zebrała Pani w książkach „Pandrioszka”, „Głową o mur Kremla” i „Wowa, Wołodia, Władimir. Tajemnice Rosji Putina”. Wiele motywów z tej ostatniej książki mną wstrząsnęło. Na przykład zainteresowanie Putina sposobami trucia ludzi, tak, by nie pozostawiać śladów…

  • Był wtedy pracownikiem KGB w Dreźnie. Szantażował profesora, który nie chciał mu udostępnić wiedzy w tym zakresie.

…przez sprzedawanie dzieci z domów dziecka Amerykanom…

  • Dla samych dzieci z Domu Dziecka nr 1 w Sankt Petersburgu to było korzystne, bo na ogół gwarantowało dobrą przyszłość.
    W 2009 roku Stany wprowadziły ustawę Magnickiego, nazwaną tak na cześć prawnika amerykańskiego holdingu, który ujawnił ogromne manipulacje finansowe m.in. generałów MSW, za co zakatowano go w moskiewskim więzieniu. Po tej sprawie Stany zastosowały sankcje: zabroniły osobom w to zamieszanym wjazdu do USA. Jaka była odpowiedź Putina? Żaden Amerykanin nie mógł zaadoptować rosyjskiego dziecka. Proszę sobie wyobrazić dramaty dzieci, które już poznały przyszłych rodziców, już miały być zabrane, i nagle to wszystko zostało zablokowane. Jakim trzeba być bezdusznym potworem, żeby to zrobić? Opisuję historię chłopca bez nóg, którego udało się wywieźć tuż przed wprowadzeniem tego prawa, i który potem, dzięki nowatorskiemu leczeniu w USA, mógł grać w koszykówkę. A kalekie sieroty rosyjskie w rosyjskich domach dziecka dogorywały.

Przerażające są też sceny z tzw. punktów filtracyjnych w Czeczenii, gdzie podczas prowadzonej pod dyktatem Putina wojny, straszliwie torturowano ludzi. Łapano kogo popadnie i torturowano. Fragmenty o gwałtach trudno się czyta.

  • Czeczeni mówili mi - „Wojna pri Jelcynie eto cwietoczki” – Wojna za czasów Jelcyna to były kwiatki. Te „filtry” powstały już wcześniej, ale potworne, wymyślne tortury przypadają na czasy wojny prowadzonej przez Putina. Tak, jak teraz w Ukrainie, tak wtedy w Czeczenii, torturowano nie tylko za przyzwoleniem przełożonych, ale na ich rozkaz, a zatem i na rozkaz głównodowodzącego czyli  Putina. Chciałam rozmawiać z ludźmi, którzy przeszli tortury. W swoje naiwności myślałam, że zechcą mi o tym opowiadać. Ludzie, mężczyźni na ogół, milczeli. Jeden z nich powiedział: „Modliłem się, żeby umrzeć”. I wtedy sobie uprzytomniłam, że nie mam prawa ich o to pytać. Działy się tam rzeczy potworne.
    Z Czeczenami znalazłam wspólny język, bo cenili Polaków. Mamy takie samo umiłowanie wolności i w podobnych latach w XIX wieku wzniecaliśmy powstania przeciw Rosjanom. A w 1997 byłam na wyborach prezydenta, którym został Asłan Maschadow. Mieszkałam wtedy długo wśród Czeczenów, poznałam i Maschadowa, i jego wroga Szamila Basajewa.

Pandrioszka (ebook) Autor:	 Kurczab-Redlich Krystyna

Chyba trudno rozmawiać z ludźmi, którzy wyrośli tam, gdzie rządzi strach.

  • Rosjanie nie mieli w swojej historii przerwy na swobodę, demokrację. Od podboju przez Mongołów w XIII wieku żyją prawie stale w jakiejś odmianie terroru. Przez trzy wieki mongolskiego jasyru śmierć  jako kara za najbłahsze przestępstwo  była powszechna, a azjatyckie zasady w relacjach władza – społeczeństwo w mentalności Rusinów pozostały.  Potem przyszła tyrania carów, szczególnie szalonego Iwana Groźnego., którego gwardia zwana Opryczniną nie tylko wyrywała bojarom brody, ale i łamała kołem, kastrowała, rwała cęgami tych, którzy popadli w niełaskę. Ginęli w okrutnych torturach razem z całymi rodzinami. Tysiące mieszczan ze zbuntowanego Nowogrodu utopiono w lodowatej rzece.  Niejeden bojar nabity na pal musiał patrzeć, jak opricznicy gwałcą jego matkę, żonę, córkę. To jest wstrząsające, jak i fakt, że utworzyło się społeczeństwo, które takich władców akceptowało... Na rozkaz Stalina miliony ginęły w łagrach, ale niejeden z tych, co przeżyli nadal sławił Wodza, winą za swój los obarczając jego otoczenie. Terror trwał. Obywatel wezwany na Łubiankę, często nie zdążył się pożegnać z rodziną.
    I tak pokolenia pokoleniom przekazywały strach. Jak dodatkowy chromosom. I okrucieństwo. Bo gdzież się podziały tysiące potomków katów mongolskich, carskich i stalinowskich? Przecież działali nie tak dawno. Bo cóż to jest paręset lat? To paru stuletnich starców… Jeśli władza każe nienawidzić, to będziemy to robić, jeśli każe torturować, będziemy torturować, każdy powód uznamy za właściwy i nie będziemy pytać  „Dlaczego?”.
    Wolne od strachu czasy Michaiła Gorbaczowa i Borysa Jelcyna zrobiły swoje – ludzie przestali się bać. Jelcyn otworzył archiwa, za jego czasów działały różne telewizje, a najważniejsza z nich, opozycyjna,  NTW w znakomitym satyrycznym programie „Kukły” naśmiewała się z prezydenta, co on spokojnie znosił.

Poświęciała Pani wiele lat na obserwacje, zbieranie materiałów. Jak dokonywała pani selekcji materiału do książki?

  • To było bardzo trudne. Wiedziałam, że drugi raz się na taką pracę nie zdecyduję, więc chciałam zawrzeć w niej wszystko, co charakteryzowało Putina. I co inni autorzy pomijali. Choćby odbywające się za jego aprobatą akty terrorystyczne jak ten w Biesłanie czy w teatrze na Dubrowce, afery dopingowe, szaleństwo olimpijskie, narastanie antyukraińskiego obłędu…Pracowałam dzień i noc, przeszło trzy lata. Mogłam sobie na to pozwolić, bo mąż pracował, stołował się w znakomitej stołówce Biblioteki Narodowej, gotowałam tylko w weekendy, więc większość kłopotów domowych miałam z głowy. Ale dopiero gdy skończyłam, uświadomiłam sobie, do jakiego stopnia stałam się  „więźniem Putina”. Kiedy po skończeniu książki wróciłam do normalnego życia i wsiadłam do samochodu, to omal nie rozjechałam kilku osób!
    Książka ukazała się w połowie 2016 roku. Z dzisiejszej perspektywy jeden rozdział bym wyrzuciła, ten o domniemanym homoseksualizmie bohatera. Żałuję, że tam się znalazł.
    Książka kończy się listą jego ofiar, dość jednak pobieżną, dziś w nocy przypomniałam sobie o kolejnej. Ale nie tylko ja o tym pisałam, wielu innych dziennikarzy również podejmowało ten temat, z innych stron dochodziliśmy do odkrywania tego samego, czyli jego patologicznego braku empatii, cynizmu, okrucieństwa.

Krystyna Kurczab Redlich, autorka książki Wowa Wołodia Władimir

Krystyna Kurczab-Redlich,
zdjęcie: mat. wydawnictwa WAB

Pisze Pani w książce, że przeciwnicy Putina są albo w więzieniu albo na cmentarzu. Nie bała się pani o siebie?

  • Polska dla Putina nie istnieje. Ponieważ napisałam książkę po polsku, nie poznali jej Rosjanie, ani Zachód - tam bardzo nieufnie podchodzi się do autorów polskich, uważając ich za patologicznych „rusofobów”. A poza tym w Polsce nie mogło mnie spotkać już nic gorszego niż w Moskwie. Przyjęłam do siebie rodzinę czeczeńską: tatę, mamę i córeczkę, którzy uciekli z bombardowanego Groznego, tak  jak stali. Miałam poważne nieprzyjemności, a koledzy dziennikarze, rozpowiadali o mnie paskudne historie. Poza tym pętla inwigilacji się zacieśniała. Najbardziej po moim artykule w „Newsweeku” o Czeczenii, ze strasznymi zdjęciami ludzi po torturach. Ten „Newsweek” wylądował na biurku Putina, po czym wezwano mnie do FSB. Byłam w Moskwie sama, jeśliby mnie tam zatrzymano, nieprędko by się  ktoś o tym dowiedział. Zdecydowałam się więc zameldować w Warszawie, w rosyjskiej  ambasadzie. Tam mi surowo przykazano, bym przestała się interesować Czeczenią. Był rok 2002, tam wojna nadal była koszmarem, ani myślałam przestać się nią zajmować

Głową o mur Kremla (ebook) Autor:	 Kurczab-Redlich Krystyna

Jak radziła sobie Pani z tragicznymi historiami, które opisywała? Można się od tego zdystansować?

  • Nie można. Przyjeżdżałam do Warszawy, omijałam „imprezy”, przyjęcia. Kiedyś wróciłam z Czeczenii, od gruzów, trupów i tortur, a moja ówczesna przyjaciółka, która wiedziała gdzie byłam, przywitała mnie słowami: „Wiesz, jakie mnie spotkało nieszczęście? Kafelki mi w łazience odpadły!”. I przyjaźń się skończyła.
    Przez lata nie mogłam zapomnieć tych obrazów. Tym bardziej, że poza pisaniem artykułów zrobiłam też parę filmów. Cieszyły się dużą popularnością. Jeden z nich był pokazywany na organizowanym przez Vanessę Redgrive festiwalu w Londynie. W tym czasie odbywała się wizyta Putina u królowej Elżbiety. Wyszliśmy między pokazami z sali i widzieliśmy jak w królewskiej karocy jedzie ten, przez którego płynęło już, dokumentowane przez nas, morze krwi i cierpień. Nie zapomnę tej sceny - mężczyźni mieli w oczach łzy wściekłości. Wszyscy chcieliśmy się rzucić na tę karocę.
    Wielu z nas oglądając w mediach to, co dziś się dzieje w Ukrainie, nie może spać – to proszę sobie wyobrazić, że pani tam jest. Byłam kilka dni w piwnicy w Czeczenii, a są one bardzo płytkie. Ludzie siedzieli w nich bez wody. A kiedy po nią wychodzili, strzelali do nich snajperzy.
    Wyobrażam sobie, co teraz dzieje się w Mariupolu. Proszę zobaczyć moje zdjęcia z Groznego (pani Krystyna pokazuje fotografie), to wygląda tak samo, takie same szkielety budynków, takie same leje po bombach. Zmuszam się, żeby o tym nie myśleć. Bo jestem bezradna. Zawsze jak obserwujemy coś tak okrutnego, to pytamy dlaczego ktoś taki jest? Jaka jest jego psychika?

książki o Rosji i Ukrainie

Gdzie Pani widzi przyczynę?

  • Problem polega na tym, że Władimir Władimirowicz nigdy nie wyrósł z Wowy. A Wowa miał bardzo trudne, skomplikowane, pełne przemocy dzieciństwo, o czym dokładnie piszę w książce. Jego matka Wiera Nikołajewna Putin, dowiedziawszy się przypadkiem, że jego biologiczny ojciec jest żonaty, uciekła od niego do swoich rodziców żyjących w maleńkiej miejscowości pod Uralem, gdzie urodziła Wowę. Była z nim rok, potem – jako specjalista od mechanizacji rolnictwa - wyjechała na praktykę  do Taszkientu, a Wowę zostawiła u rodziców. W Taszkiencie poznała Gruzina, za którego wyszła za mąż i wyjechała z nim do maleńkiej miejscowości Metechi w Gruzji. Po roku sprowadziła synka. Było biednie, głodno. Ojczym go zaaprobował, ale kiedy zaczęły rodzić się ich dzieci, zaczął odnosić się do niego bardzo źle, bił go. Więc gdy Wołodia miał 10 lat, matka stwierdziła, że dość tego i odwiozła go z powrotem do rodziców pod Ural. A jej rodzice powiedzieli: basta. Oddali go do krewnych w Leningradzie, też Putinów, których dwóch synków wcześniej zmarło. Adoptowali Wołodię. Musiano mu zrobić metrykę z nowym ojcem, matką, miejscem urodzenia, i przy okazji zmieniono wiek, obniżono o dwa lata, bo musiał iść znów do pierwszej klasy. Ta prawda była dla Władimira Putina bardzo niewygodna, kiedy po raz pierwszy kandydował na prezydenta. Bardzo znany dziennikarz śledczy, który chciał ją ujawnić zginął w katastrofie samolotowej, nieprzypadkowej, na co są dowody.
    Kiedy pojawił się na leningradzkim podwórku musiał się bronić przed nowymi kolegami, wiedzącymi przecież, że nie jest rodzonym synem ich sąsiadów. Wyrastał jako chuligan. Kiedy przed prezydenturą pytali go dziennikarze: Czemu pana tak późno przyjęto do pionierów? Odparł: Nie obrażajcie mnie, ja byłem chuliganem! - to poważnie mówił kandydat na prezydenta Rosyjskiej Federacji w 2000 roku! Na podwórku umacniał się w nim status chuligana, który wie, że tylko siłą można wygrywać. Żadne prawa nie istnieją.
    Patologie dzieciństwa na ogół źle rokują, a u wielu potęgują kompleksy i żądzę , by zaistnieć jako wielka postać. Wiem, że nie u niego jednego. Tylko, że u niego - za wszelką cenę. Po latach widzimy, jak okoliczności coraz silnie deprawują człowieka, i staje się on nie zwyczajnie zły, lecz patologicznie zły. Wielu naukowców bada dziś ten temat i stwierdza na przykład istnienie syndromu Hybris, który wiąże się z władzą. Szanse wystąpienia tego patologicznego syndromu są tym większe, im dłużej władza jest sprawowana i im większy jest zakres jej prerogatyw.
    Cóż, Putin miał wszelkie możliwości, by zapewnić dobrobyt obywatelom, położyć kilometry przejezdnych dróg, zapewnić znakomite lecznictwo i wykształcenie. Przy tak ogromnym wzroście cen ropy można było to zrobić. Można też było stworzyć państwo demokratyczne. Ale wtedy dużo trudniej by nim się rządziło. Łączące naród zabijanie domniemanych wrogów zapewnia mu wśród rodaków wielką popularność. Ciekawe na jak długo.

Zdjęcie okładkowe: mat. wydawnictwa WAB.

Więcej artykułów o książkach znajdziesz w pasji Czytam.

Już 25 maja o godzinie 20.00 w ramach Targów Ksiązki odbędzie się spotkanie online z Krystyną Kurczab-Redlich, autorką książki „Wowa, Wołodia, Władimir". Rozmowę poprowadzi Witold Szabłowski, a w trakcie wydarzenia możliwe będzie zadawanie pytań w komentarzach pod streamingiem. Transmisja ze spotkania będzie dostępna na facebookowym profilu Empiku. 

Kurczab Redlich