Katarzyna Bonda – najpopularniejsza polska autorka kryminałów, twórczyni m.in. bestsellerowych serii o Hubercie Meyerze i Saszy Załuskiej. Z okazji premiery jej najnowszej książki „O włos” rozmawiamy z autorką o mrocznym świecie agencji towarzyskich oraz  inspiracjach i pomysłach na nowy cykl kryminalny.  

Rozmowa z Katarzyną Bondą

Katarzyna Kazimierowska: Zapytam tradycyjnie o to, co było przyczynkiem do „O włos” – pierwszej książki z nowej serii. Skąd pomysł na tak makabryczne zbrodnie i seryjnego mordercę?

  • Katarzyna Bonda: Kolega policjant opowiedział mi o najmłodszym seryjnym sprawcy, który uniknął odpowiedzialności za swoje pierwsze zbrodnie. A pierwszego zabójstwa dokonał już w wieku piętnastu lat. Tutaj się zatrzymam, bo nie chcę wyjawić za dużo. Dodam tylko, że wydarzenia opisane w „O włos” są oczywiście fikcją, ale wiele czerpałam z tamtej sprawy. Puściłam wodze fantazji i pozwoliłam detektywowi ją rozwiązać, choć prawdziwemu sprawcy nigdy tych pierwszych morderstw nie udowodniono.

Podoba mi się zderzenie, w jakie wrzuca pani czytelników: spokój zwykłej ursynowskiej ulicy Mandarynki, który burzy świat przestępczy na styku mafii narkotykowej i agencji towarzyskiej. Dlaczego właśnie prostytutki?

  • Pamiętam, gdy podczas jednego ze spotkań z moimi koleżankami wywiązała się dyskusja na temat współczesnej prostytucji. Padło określenie, że trudniące się tym zawodem kobiety wybierają „łatwe życie”, co jest w mojej opinii wierutną bzdurą! Oczywiście nie mówię tylko o regularnych agencjach, ale także o dziewczynach, które pochodzą z tzw. „patologii” i ten sposób zarabiania na życie jest im najbliższy, bo często ich matki postępowały w ten sposób albo nie widzą innej możliwości zarobku. Pojawiły się oskarżenia, że te kobiety, dziewczyny, nie zostały przecież do tego zmuszone przez los, że często mają wybór, dlatego taka decyzja jest „pójściem na łatwiznę”, bo przecież mogłyby sprzątać, podjąć pracę w barze, biurze albo choćby składać długopisy.

No nie wiem, czy można utrzymać siebie czy rodzinę ze składania długopisów albo pracy w barze…

  • Zaczęłam się temu przyglądać, bo temat jest znacznie bardziej złożony. Przede wszystkim interesowało mnie, jaka jest cena takiej profesji. Często patrzymy na losy takich kobiet i z założenia je potępiamy, nie widząc kontekstu, w jakim one podejmują się takiej pracy i co dostają w zamian. Jeden z moich informatorów skwitował to dosadnie, choć moim zdaniem bardzo trafnie: prostytutka ma pięć lat świetnych, potem pięć lat złych, a na koniec jakiś dupek wciąga ją nosem, wypluwa i już nic z niej nie zostaje.

Brzmi to naprawdę źle.

  • Dramat polega też na tym, że są to najczęściej kobiety, które na starcie mają bardzo wiele atutów. Przede wszystkim fizycznych: są ładne, zgrabne, zachwycają, potrafią też flirtować, uwodzić. Decydują się więc monetyzować te atuty, a dodatkowo na życie patrzą jak na dobrą zabawę – co oczywiście jest krótkowzroczne.

    Pieniądze mają w tej branży kluczowe znaczenie, a dziewczyny sprzedają się przecież dla pieniędzy. To chłodzi ich emocjonalność, uczy chytrości, ale też na zawsze odbiera ufność, spokój ducha i pozostawia je w roli czujnej zwierzyny. Nigdy nie wracają do pierwotnej wersji ufnej kochanki. Z moich rozmów z takimi kobietami wynika jednoznacznie: choć zgrywają najczęściej twardzielki, takie którym nie zależy, które są „hej, ho, do przodu”, to w głębi serca są małymi, niedojrzałymi dziewczynkami, które pragną być podziwiane i uważają, że świat powinien dostarczyć im wrażeń oraz dóbr materialnych w postaci markowych torebek, butów, egzotycznych wakacji etc.

Ale tu ma pani na myśli początek, prawda?

  • Tak, tak wygląda tylko początek – te pięć lat dobrych. O tych złych się nie mówi. One same też milczą albo już nie mają swojego głosu. Ten teatr, w jakim bierze udział prostytutka i klient to parada złudzeń. A jak ze wszystkim, co nie jest realne, wynika z tego bardzo wiele kłopotów emocjonalnych. Kolejna rzecz to przykry fakt, że bardzo wiele z tych kobiet było molestowanych. Przedwcześnie i zwykle traumatycznie rozpoczęły życie płciowe, a ich rozbudzona seksualność to w jakimś stopniu wołanie o miłość, której często nie doświadczają całe życie, choć, rzecz jasna, jej pragną!

Katarzyna Bonda

Katarzyna Bonda / fot. ©Marta Machej

Rozmawiamy jedynie o dziewczynach i kobietach z agencji towarzyskich, bo to środowisko bierze pani pod lupę.

  • A sam temat jest szeroki i niezwykle fascynujący, ponieważ w dobie social mediów klasyczne agencje towarzyskie to archaizm. Jest mnóstwo prywatnie działających dziewczyn, które nie uważają się za prostytutki, a sprzedają swoją wolność za drogi kostium kąpielowy czy wspomniany urlop w pięciogwiazdkowym hotelu. Takich pań jest mnóstwo. Kiedy mają dwadzieścia lat, nie rzuca się to tak bardzo w oczy, ale w wieku pięćdziesięciu lat – z trudem się na to patrzy.

Ciekawi mnie, jak wygląda praca researcherska w takim temacie. Dziennikarstwo ma pani we krwi, ale wyobrażam sobie, że trudno jest wejść w środowisko agencji towarzyskich i pozyskać informatorów, nawet jeśli „tylko” na potrzeby książki kryminalnej. Jak to się pani udało?

  • Pierwszą moją rozmówczynią była dziewczyna z tzw. „linii prestiż”. Oczywiście studentka, z ciałem wyrzeźbionym na siłowni i twarzą przypominająca lalkę Barbie. Zgodziła się porozmawiać ze mną za namową policjanta z obyczajówki, który prowadził śledztwo w sprawie karnej zupełnie innego kalibru. Była zamieszana w proces z narkotykami w tle, bo w tej pracy „nie da się nie ćpać i nie pić”, jak powiedziała. A ponieważ zależało jej na obronie dobrego imienia (by mama i narzeczony się nie dowiedzieli, co zresztą się nie udało) – poszła na współpracę z prokuraturą.

I jak wrażenia?

  • To była dla mnie bardzo pouczająca rozmowa. Byłam szczerze wstrząśnięta. To nie była modelka, która jest zatrudniona na kontrakty do Dubaju, ani też prostytutka, której ktoś zabrał paszport i zmuszał do odbywania dwudziestu stosunków dziennie. Ona robiła to ponieważ liczyła, że sutener, który ją zwerbował, zostanie jej mężem...

Serio?

  • Ta dziewczyna podała mi kontakty do swoich koleżanek na portalach, gdzie znajdują się ich ogłoszenia – choć przecież głównie dlatego, by się wybielić, w jakimś stopniu odzyskać twarz, bo one tego pragną, nie znoszą być oceniane. Ale mnóstwo moich informatorek ma po prostu swoje profile na Facebooku czy Instagramie. I nikt tego nie kasuje. A przecież umieszczają tam swoje zdjęcia w bikini i życzą panom miłego dnia... Reszta odbywa się na czatach, w zaszyfrowanych komunikatorach i wreszcie w realu. Tinder i inne portale randkowe także są kopalnią ukrytych ofert seksualnych.

    Dziewczyny ryzykują najwięcej, ale w tle są jeszcze ich „ochroniarze”, stręczyciele, opiekunki i cały zastęp bandytów, którzy z nich żyją. To rodzaj struktury. Dlatego też starałam się żadnej z moich informatorek nie ujawnić w książce, wszystkie dane zmieniłam, żeby nie miały przeze mnie kłopotów. Ale naprawdę wystarczy wejść na te profile, by zorientować się, jakiego rodzaju profesją zajmuje się ta czy inna „modelka”. Bo one wszystkie są „modelkami”, „stewardesami” albo „pielęgniarkami” nie pracującymi w zawodzie.

Katarzyna Bonda nowa książka

Katarzyna Bonda / fot. ©Marta Machej

 W „O włos” znajdziemy scenę, w której trzy dziewczyny z kuferkami udają się do luksusowego apartamentu w hotelu. Nie zdradzając czytelnikom za wiele, gdyż scena jest szokująca, proszę powiedzieć, czy często zdarza się pani umieszczać prawdziwe wątki, motywy, anegdoty ze świata kryminalno-policyjnego w swoich książkach?

  • To jest scena zainspirowana prawdziwymi praktykami klientów. Starałam się jak najmniej epatować brutalnością, ale ci, którzy są już po lekturze mówią, że ta scena zszokowała ich bardziej niż na przykład opis jednej ze zbrodni. Tego rodzaju wynaturzeń w zawodzie prostytutki jest więcej, ale zdecydowałam się użyć tylko tej jednej historii, by pokazać czytelnikowi, jak naprawdę wygląda ten świat. Z kim pracują dziewczyny. Dla kogo się stroją, kto im za to płaci. Wiemy o gwałtach, przemocy wobec kobiet, perwersjach klientów, którzy traktują prostytutkę instrumentalnie, natomiast ta praktyka wymaga od zatrudnionych do tego zlecenia kobiet pełnego zaangażowania. Zostawiam czytelnikowi opinię, czy pieniądze są tego warte. I kto jest tutaj szwarccharakterem: klient czy biedna kobieta, która godzi się robić to za skrupulatnie wynegocjowaną gażę.

W książce uzależnione od narkotyków dziewczyny przedstawia pani jako „łatwe łupy” dla mordercy, ale trudno nie odnieść wrażenia, że przemoc znowu dotyka kobiety.

  • Wiemy z badań i statystyk policyjnych, że to kobiety częściej padają ofiarą przestępców i to mężczyzna częściej bywa agresorem. Dlatego też, jeśli kobieta sięga po nóż czy rewolwer, tak bardzo nas to szokuje. Wiadomo, że zawód prostytutki to zawód większego ryzyka. Po pierwsze mamy do czynienia z działaniem w podziemiu, tajemnicą i sekretem. Po drugie: rzadko kiedy klienci przypominają Greya. Zasadniczo mężczyźni korzystający z usług agencji, portali seksualnych i ogłoszeń tego typu nie są w stanie lub nie chcą mieć klasycznej relacji z kobietą. Nie szukają randki, a tym bardziej emocji. Chcą zaspokoić swoją potrzebę. A kobieta, która zgadza się wejść w ten układ, ma to zapewnić w określonym czasie, miejscu i za określoną opłatą. A jej granice nie zawsze są respektowane.

    Nie twierdzę, że prostytutki są masowo mordowane w Warszawie, ale jednak od starożytności to był zawód obarczony większym ryzykiem pobicia, okaleczenia, a także śmierci. Nie jest to kwestia stereotypu, takie są fakty. Nawet jeśli klienci nie znęcają się nad wynajętymi kobietami (i nie ma znaczenia, czy to szejk, bogacz czy hydraulik) – wcześniej czy później w tej branży kobieta dozna przemocy ze strony swojego ochroniarza, a nawet koleżanek, które pracują obok niej. Z prostej przyczyny: zasad nie ma, liczy się tylko żywa gotówka. A tam gdzie idzie o pieniądze, duże pieniądze, działają prawa dżungli. Wygrywa najsilniejszy. Albo najsprytniejszy. Dziewczyny bardzo szybko się tego uczą.

„O włos” to pierwszy tom z nowego cyklu, którego bohaterem jest detektyw Jakub Sobieski. Znowu facet! Lepiej się pani pracuje z męskimi bohaterami?

  • Jest coś przyjemnego w pisaniu kryminałów z perspektywy faceta. Lubię być łobuzem. W życiu staram się być kobieca, łagodna, ale w zapisie fajnie jest złamać wszystkie zasady i robić to, na co nie miałabym odwagi w życiu rzeczywistym. Poza tym kobieta-detektyw musiałaby być takim „babochłopem”, nie czuję tego. Dałam Sobieskiemu do pary aspirant Adę Kowalczyk, która dokłada swój żeński pierwiastek – także chaotyczny, spontaniczny i radosny – by nie było tak całkiem po męsku. Mam nadzieję, że ta para da czytelnikowi radość przeżywania różnych przygód.

O włos katarzyna bonda

Trudno nie znaleźć podobieństw w charakterze Jakuba do poprzedniego pani bohatera, Huberta Meyera, zwłaszcza jeśli chodzi o jego gotowość niesienia pomocy. Uważa pani, że rycerskość wciąż jest w cenie?

  • Tak, szczerze wierzę, że każdy mężczyzna ma w sobie rys rycerza, wojownika i obrońcy. Wystarczy pozwolić facetowi się wykazać. Mężczyźni uwielbiają robić dla nas wielkie rzeczy, być najdzielniejszymi, najodważniejszymi i zwyciężać. Uważam, że wszystko – drogie samochody, wielkie firmy, wspaniałe mosty, budowle, wygrywanie wojen i pokonywanie wrogów – mężczyźni robią dla nas. Rywalizują, prześcigają się i pokazują, kto jest najlepszy, bo chcą się popisać przed wymarzoną kobietą, by ją zdobyć.

Myśli pani, że to ich główna motywacja?

  • Gdyby nie kobiety, wcale im by się nie chciało. Mężczyźnie wystarczą dwie pary butów: zimowe i letnie, kilka tiszertów, narzędzie pracy – czy to laptop, czy jak u Sobieskiego walther, samochód i czapka z daszkiem – i facet może udać się w drogę. To kobieta inspiruje mężczyznę, by został w miejscu i zrobił dla niej szafkę, skosił trawę albo wygrał jakiś puchar. By była z niego dumna. Mój nowy bohater taki właśnie jest, może to niedzisiejsze, może uważa pani to za starożytne, ale Sobieski jest ideowcem. Poznajemy go, kiedy jest na dnie, ale zapewniam, że weźmie się w garść. Zresztą, ja już wiem, jakie będzie miał dalsze przygody, więc proszę trzymać kciuki.

Trzymam mocno. Świat, jaki pani przedstawia w „O włos” jest niebezpieczny, a ludzie uwikłani w mroczne sprawy z przeszłości żyją złudzeniami i nie ufają innym. Oczywiście wszystko zależy od kontekstu, ale jeśli kryminał jest lustrem rzeczywistości, to jest to lustro mocno ponure i odbierające nadzieję.

  • Myślę, że w obliczu tego, co obserwujemy realnie, ta historia to naprawdę doskonała rozrywka. Czymże jest takie ziarenko zła, które na dodatek zostaje zutylizowane? Liczę, że czytelnik zrelaksuje się przy tej opowieści, bo to zło jest wyjaśnialne, możemy sobie je wyobrazić. To wynaturzenie, wyjątek od reguły. Tymczasem to, co widzimy za naszą wschodnią granicą jest jak baśniowe dążenie do równowagi. Zupełnie inny kaliber. I nie mamy na to wpływu.

Nowy detektyw to nowe rozdanie. Do czego potrzebny pani Sobieski? I jak zmienia się myślenie o głównym bohaterze, którego budujemy nie na potrzeby jednej, a kilku książek?

  • Sobieski to warszawiak. Sprawy, które rozwiązuje dzieją się w tym mieście, a od dawna marzyłam, by pokazać mroczną twarz stolicy na kartach moich książek. Jest detektywem, a więc mogę prowadzić śledztwa metodami niedostępnymi dla bohaterów umocowanych w strukturach, jakim byli Hubert Meyer i Sasza Załuska. Oni nie mogli łamać prawa (chociaż Meyer się tego nie trzyma, ale to inna kwestia), działać orężem godnym ludzi z półświatka, bo też w takim się porusza. Sobieski sam jest poza nawiasem, więc jest idealną postacią, by wchodzić w środowisko, do którego tradycyjny funkcjonariusz nie miałby wstępu, gdyby nie działał „pod przykrywką”. Cieszę się na kolejne przygody tego bohatera, bo mogę zafundować czytelnikowi mocne historię i jazdę bez trzymanki. Dosłownie.

Czy wizyta na skwerku, w lesie czy parku, który wcześniej uczyniła pani miejscem brutalnej zbrodni różni się czymś od miejsca, w którym jeszcze nikogo pani „nie uśmierciła”? Wyobrażam sobie, że trudno by mi się spacerowało po Lesie Kabackim, gdybym rozczłonkowała w nim kilka osób, wyobraźnia wtedy mocno pracuje.

  • Wyobraźnia działa, owszem, tutaj pani mnie ma! Ale jest wręcz przeciwnie. Najpierw podczas spaceru czy przejażdżki wymyśliłam, że w tych krzakach położę zwłoki dwóch pięknych dziewczyn i nie dawało mi to spokoju, póki tego nie zapisałam. Teraz, kiedy scena jest już częścią całości, nie przeraża mnie spacer. Odwiedzam te miejsca jak profilerzy miejsca odkrycia ciał. Wiem, że tam coś fabularnie się wydarzyło i szukam kolejnych punktów do dokonania przestępstwa, byle było można skutecznie opuścić miejsce zbrodni, bo inaczej kryminał kończyłby się za szybko, a czytelnik nie miał zabawy. Przecież tutaj chodzi o oswajanie lęków. Nie ma lepszego sposobu niż pokazanie czarnego scenariusza, rozwiązanie go za pomocą pochwycenia złoczyńcy, a przy okazji można jeszcze się pośmiać i czegoś nauczyć. Bo najlepsze opowieści to takie, które wprowadzają nas w świat nieznany, w którym wcale nie chcemy realnie być, a jedynie warto przypomnieć sobie, że ta przestrzeń cienia istnieje. Liczę, że świat sutenerów i dziwek jest takim miejscem. I dobrze pobyć w nim tylko w powieści.

Katarzyna Bonda o włos

Katarzyna Bonda / fot. ©Marta Machej

Na koniec zapytam, jak pani „zamyka temat"? Nie chodzi mi o pochowanie materiałów do pudeł, raczej o to, jak pani odreagowuje napisaną historię, jak po niej odpoczywa?

  • Kiedyś wyjeżdżałam od razu na koniec świata i leżałam na leżaku, czytając cudze powieści. Koronawirus i wojna w Ukrainie zmieniły wszystko. Zamykam więc dokumenty w pudłach, zaklejam taśmą, wysypiam się porządnie i otwieram nowy plik.

Więcej wywiadów znajdziesz na Empik Pasje w dziale Czytam

Zdjęcia w tekście: autorka ©Marta Machej / materiały promocyjne od Wydawnictwa MUZA S.A.