10. Łukasz Zawada, „Wydatki”. Wydawnictwo Filtry

Książka pozornie przystępna, ale jednak niełatwa, o czym świadczą jej recenzje, skupiające się na zwodniczych błyskach formy. W pierwszej części bohater, nazywający się przypadkiem tak jak autor, uczestniczy w gali ważnej nagrody literackiej, do której został nominowany. Debiutujący pisarz niemalże z definicji nie jest zbyt zamożny, ale „trza być w butach na weselu”. Zawada stroi się, mizdrzy i próbuje jak najlepiej wykorzystać legendarne pięć minut. Nagrody nie dostaje. Druga część to wykład na temat literatury, pisania i rynku książki – wydawałoby się, że znowu słyszymy głos Zawady, dla niepoznaki przybranego w rodzaj żeński. Ale czy rzeczywiście?

Trzecia część to drobiazgowa lista wydatków autora z okresu roku. Czy jest prawdziwa? Podobno tak. A gdyby nie była, gdyby autor/narrator zgubił pięć paragonów? W części piątej Zawadę spotyka smutny koniec (czy istnieje koniec inny?), ale wcześniej jest jeszcze część czwarta, która wywołała dokładnie zero dyskusji, a szkoda. Pojawia się w niej chociażby pytanie o wolność naszych wyborów i czy chcielibyśmy z niej zrezygnować za cenę poczucia zadowolenia, wywołanego sztucznie w mózgu przez odpowiedni zespół medyczny. „Wydatki” to nie tylko zjadliwa ironia, którą zauważyli wszyscy, ale także pytania o to, co jest prawdziwe, a co nie i czy to jeszcze w ogóle ma znaczenie.

Wydatki

9. Michał Turowski, „Dziadka nie ma”. Instant Classic

Powieściowy debiut autora znanego do tej pory pasjonatom niszowych wydawnictw i niezbyt smacznych napitków („Atlas napojów energetycznych”). Michał Turowski, podobnie jak Mateusz Pakuła w „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję”, opowiada o śmierci w bliskiej rodzinie, ale porusza inne jej aspekty. Dziadek bohatera umiera w szpitalu, po zawale, z którego teoretycznie miał się wylizać. Nowy Tomyśl, w którym dziadek prowadził rodzinne gospodarstwo, znika z mentalnej i fizycznej mapy rodziny. Do dziadka jeździło się od zawsze – na święta, na wakacje, z wizytą. Teraz nie ma po co. Kraina dzieciństwa przepada także w sensie praktycznym. Łańcuch pokoleń skraca się o jedno ogniwo, teraz ojciec jest patriarchą, a syn, do tej pory mniej lub bardziej obiecujący młodzieniec, powinien odpowiedzialnie wkroczyć w wiek średni: założyć rodzinę, zaciągnąć kredyt i posadzić tuję.

Narrator nie do końca odnajduje się w tej wyobrażonej roli: jest raczej miękki niż twardy, chodzi na terapię, dostaje ataków paniki w centrum handlowym i udaje przed rodzicami, że nie pali papierosów. „Dziadka nie ma” to napisana brutalnie i powabnie historia rytuałów przejścia, które rzadko wyglądają tak, jak je sobie wyobrażamy.   

Dziadka nie ma

8. Piotr Oczko, „Pocztówka z Mokum. 21 opowieści o Holandii”. Wydawnictwo Znak

Z czym kojarzy nam się Holandia? Wiatraki, ser, drewniaki, legalna marihuana i widoczna prostytucja. Kanały, tamy, tulipany. Vincet van Gogh, który jednak mocniej wpisał się w południe Francji niż w płaski krajobraz ojczyzny. Piotr Oczko, autor znakomitej książki „Miotła i krzyż”, dotyczącej kultury (a właściwie obsesji) sprzątania w dawnej Holandii, tym razem napisał zbiór przystępnych esejów, przybliżających mniej znane przeciętnemu odbiorcy czy odbiorczyni aspekty Kraju Nizin. „Pocztówkę z Mokum”, można z powodzeniem ustawić na półce obok „Martwej natury z wędzidłem” Herberta, który zresztą u Oczki się pojawia.

Nie jest to jednak książka wyczerpująca się w estetycznych olśnieniach i  uczonych rozważaniach o kulturowych wyróżnikach kraju protestanckiego ładu i surowości. Wymowa esejów Oczki bardzo szybko pokazuje osobisty stosunek narratora nie tylko do Holandii, ale i do Polski. Niderlandy są Arkadią, do której Oczko podróżuje co roku, ale i tam, niczym w martwych naturach starych mistrzów, czai się robak: świadomość, że trzeba będzie wrócić do kraju, który z porządkiem i poszanowaniem prawa do bycia sobą nie ma nic wspólnego.

Pocztówka z Mokum

7. Olga Hund, „Łyski liczą do trzech”. Wydawnictwo Czarne

„Łyski liczą do trzech” to druga książka Olgi Hund, docenionej już za „Psy ras drobnych”. Autorka umieszcza akcję w Czechach, traktowanych w Polsce z przymrużeniem oka (co zresztą niesamowicie mnie drażni, bo wynika nie tyle ze znajomości historii tego kraju, co z jej całkowitego niezrozumienia). Oto wspaniały, letni festyn, mający zintegrować „porządnych” mieszkańców Zlina z Caakami, mniejszością etniczną, która mieszka na terenie kraju w koczowiskach zbudowanych ze śmieci i blachy falistej. Caakowie są modelowymi Innymi: kobiety są śniade i rzucają uroki na porządnych ojców czeskich rodzin, mężczyźni kradną, naprawiają patelnie, ewentualnie wyłudzają zasiłki, natomiast brudne dzieci bawią się na ulicach i są bardzo malownicze, no ale bez przesady. Jedno z takich właśnie dzieci ginie podczas festynu, zastrzelone omyłkowo przez policjanta, który za długo stoi na słońcu i ma już dość, a poza tym dobry z niego chłopak, bardzo kocha psy i trochę martwi się tym, co zrobił, ale najchętniej już by odpoczął. Pomagają mu przełożeni, z całych sił starając się zatuszować sprawę zwyczajowym potokiem mdłych oświadczeń. Tym razem nie idzie to jednak tak gładko.

Po raz pierwszy pisałam o „Łyskach” w czerwcowej edycji Wyboru Krytyków i już wtedy uważałam, że to bardzo aktualna książka, pokazująca otwartą ksenofobię i mechanizmy jej wypierania. Od jesieni natomiast patrzę ze zgrozą na działania w sprawie kryzysu humanitarnego na granicy z Białorusią i cóż, powieść Hund z każdym dniem staje się coraz dokładniejszym opisem mentalności pozwalającej wywozić ludzi do lasu i jednocześnie wygłaszać chrześcijańskie frazesy o miłości bliźniego. Dobra literatura, straszna rzeczywistość.

Łyski liczą do trzech

6. Grzegorz Uzdański, „Wypiór”. Wydawnictwo Filtry

Wiemy, jak ciężko żyje się w wielkich miastach: mieszkania są drogie, trzeba więc do sześćdziesiątki mieszkać z rodzicami, zaciągnąć kredyt i spłacać go do emerytury albo szukać współlokatorów. Ten ostatni przypadek dotyczy pary trzydziestolaktów, Marty i Łukasza, którym stryj wynajmuje za okazyjną cenę dwa pokoje w centrum. Są wprawdzie mocno zagracone i mają już jednego mieszkańca, ale jest nim Adam Mickiewicz, więc nie można narzekać. Mickiewicz pozostaje niekłopotliwy, ponieważ jako wampir spędza dnie w szafie, żywi się krwią ze szpitalnych odpadów i ogólnie zdaję się na głęboką depresję. Lubi siedzieć w internecie, komentować wyniki meczów na forach, w międzyczasie zaś dręczą go pytania nie o przyszłość narodu, lecz o własną przeszłość. Czy rzeczywiście miał prawo zaniedbać rodzinę i zachowywać się dość ohydnie tylko z powodu talentu i zdolności przywódczych?

„Wypiór” to książka niesamowita w formie. Grzegorz Uzdański, znany z „Nowych wierszy sławnych poetów” pisze ją prawie w całości trzynastozgłoskowcem, z przerwą na heksametr polski, imitację dziennika pokładowego i fałszowanie listów wieszcza. Ubiera w mickiewiczowskie rytmy problemy pierwszego świata, w którym żyją Marta i Łukasz, ale stylistyczne fajerwerki pozostawiają po sobie pytania, a nie tylko błysk zachwytu.  Pod warstwą ironicznego dystansu znajdujemy rozpacz i pustkę, tęsknotę za wielkimi ideami, na które już nie ma miejsca - a może nigdy nie było. Może osobiste zaangażowanie ponad miarę zawsze skrywa pod bohaterską peleryną samotność najbliższych i ucieczkę przed własnymi problemami. Po dwustu latach życia nie ma już dokąd biec. Pozostaje pisanie komentarzy w internecie i próby niekrzywdzenia innych – tylko i aż.  A dla nas to lekcja uważnego czytania, w którym należy zajrzeć pod podszewkę humoru i zderzenia wieszcza narodu z pracą w budce parkingowej.

Wypiór

5. Bartosz Sadulski, „Rzeszot”. Książkowe Klimaty

„Rzeszot” to fałszywa biografia pana Podedwornego, który z bohatera iście romantycznego staje się pozytywistycznym działaczem i pionierem przemysłu naftowego w Polsce. Bywa wszędzie i zna wszystkich, a kobiety nie mogą oprzeć się jego uwodzicielskiemu czarowi (aby pogłębić zanurzenie w mistyfikację, Sadulski umieszcza na jednej ze stron zdjęcie pana Podedwornego i powiem wam, że długo patrzyłam na jego błyszczące oczy i figlarny uśmiech). Podedworny podróżuje, uwodzi, patrzy na gołębia, który zakłóca pogrzeb cesarza Napoleona, trzyma za rękę umierającego Mickiewicza, Kościuszkę, jak również Słowackiego. A potem nieoczekiwanie ląduje w błocie na skraju świata, czyli w Galicji, aby z fascynacją obserwować dziury w ziemi, a w nich płyn pokryty tęczowym filmem, którym miejscowi chłopi smarują osie wozów.

Sadulski miesza, zwodzi, zmienia narratorów i sposób opowiadania. Znajdziemy w „Rzeszocie” między innymi biografię bohaterską, powieść epistolarną, relację mówioną w języku martwym - bo kto w sumie potrafi dziś stwierdzić, jaką polszczyzną posługiwała się sto pięćdziesiąt lat temu sprytna dziewczynka ze wsi? Nie są to jednak wodze fantazji puszczone zupełnie luzem. Znajdziemy tu nawiązania do rabacji galicyjskiej (straszna choroba, która dziesiątkuje panów), zgadzają się też wszystkie „nafciarskie” realia, a jeżeli ktoś po lekturze czuje jeszcze niedosyt, może zajrzeć do bibliografii. Jest to debiut doskonały literacko i, co cenne w dzisiejszym zdegenerowanym świecie, obliczony na efekt artystyczny, a nie marketingowy. Nie mogę tego nie docenić. Polecam wielbicielom „Lincolna w Bardo" Saundersa i „Aż poleje się krew" Andersona.

Rzeszot

4. Agnieszka Szpila, „Heksy”. Wydawnictwo W.A.B.

„Heksy” rozpoczynają się w niedalekiej przyszłości - oto prezeska koncernu paliwowego Anna Szajbel, klasyczna „złota spódniczka”, wyemancypowana ze zwyczajnej rodziny z Mszczonowa, zdolna i ambitna jedynaczka. Gra na siebie, wykorzystuje każdą okazję, aby zrobić karierę, pogardza feministkami, ekolożkami i każdym ruchem kobiecym, który chciałby widzieć ją w swoich szeregach. Bo karierę robi się przez to, co męskie: twardość, zawziętość i wąskie widzenie rzeczywistości, skupione na celu, czyli własnym bogactwie i bezpieczeństwie. Szajbel prowadzi luksusowe życie w ekskluzywnej Podkowie Leśnej, gdzie jedna grządka modnych azalii kosztuje tyle, co działka jej rodziców.

Jedynym problemem pani prezes jest seks, którego od zawsze skąpi jej mąż, nauczyciel angielskiego - najpierw przez trudną do pojęcia oziębłość, a potem z powodu częściowego paraliżu po wypadku samochodowym. Szajbel odkrywa jednak, że Bartek jest chronicznym masturbatorem, który w piwnicy zbudował sobie całe porno-królestwo, a pozbawienie żony seksualnej satysfakcji stanowi dla niego narzędzie zemsty i daje posmak władzy. Bohaterka, która od pewnego czasu śni dziwaczne wizje, pełne płonących kobiet, wpada w szał. Kończy się on w szpitalu psychiatrycznym, tradycyjnym miejscu izolacji dla histeryczek i kobiet, które nie potrafią wpasować się w normalne, czyli patriarchalne, społeczeństwo. Zanim jednak poznamy jej dalsze losy, przeczytamy długą historię kobiecego kultu Wielkiej Matki, objawiającej się w otaczających Nysę lasach pod postacią Starodziewicy.

Agnieszka Szpila napisała książkę naładowaną gniewem i kreatywną językowo, tworząc nowy leksykon określeń opisujących kobiecą przyjemność - chociaż wypadałoby napisać po prostu „masturbację” i „orgazm”, bo „kobieca przyjemność” trąci niepotrzebną tajemnicą. Aby osiągnąć prawdziwą swobodę i pełnię niezależności, kobiety muszę poznać przyjemność płynącą z kontaktu z Matką Ziemią, ze wszystkim co miękkie, wilgotne i delikatne, porzucając nawyk szukania męskiej twardości. Prowadzi do tego praktyka krzesania, czyli pocierania sromem o mchy, porosty, kłącza tataraku, mocno unerwione liście. Aby mężczyźni nie mogli wymuszać na kobietach seksualnego posłuszeństwa, powstaje metoda zwana Zakleszczeniem. Wypełniona miksturą z żywokostu pochwa staje się nie do spenetrowania. W ten sposób, niczym Lizystrata, przywódczyni kultu namawia kobiety do buntu i odzyskania autonomii, nie tylko w łóżku, ale i w świecie. W Polsce, gdzie obecnie prawa kobiet znaczą mniej niż kuriozalne idee, wykoncypowane przez fanatyków, „Heksy” powinny być lekturą obowiązkową.

Heksy

3. Kamil Janicki, „Pańszczyzna. Prawdziwa historia polskiego niewolnictwa”. Wydawnictwo Poznańskie

Patrząc z mojej perspektywy czytelniczo-towarzyskiej, miałam wrażenie, że temat pańszczyzny jest obecnie modny i eksplorowany zarówno w literaturze faktu (Leszczyński, Pobłocki, Zalega), jak i w popularnej (nagrodzona w ubiegłym roku Nike „Baśń o wężowym sercu” Radka Raka oraz opisany w tym zestawieniu „Rzeszot” Sadulskiego). Kamil Janicki, z którym miałam przyjemność prowadzić spotkanie autorskie, uświadomił mi jednak, że te książki nadal stanowią kroplę w morzu literatury o dworkach i ziemiaństwie. W rozmaitych kresowych fantazjach utrzymujących przekonanie, że wszyscy pochodzimy od szlachty i nikt nie traktował naszych przodków jak łatwo zastępowalnych podludzi, w zasadzie mniej cennych od zwierząt. Napisana przez niego „Prawdziwa historia polskiego niewolnictwa” jest idealną książką, żeby zacząć wydobywać się z mrzonki o białych kolumienkach i modrzewiowych deskach.

 Janicki chronologicznie, jasno i dobitnie pokazuje, jak to się właściwie stało, że ludność wiejska, zawsze w jakiś sposób zależna od króla czy innego władcy, stopniowo stała się siłą niewolniczą, przywiązaną do ziemi, przymierającą głodem i bezlitośnie karaną fizycznie za każde przekroczenie narzuconych norm wyniszczającej pracy. Janicki zaznacza, że chłopów bito w całej Europie - ale tylko w dawnej Rzeczpospolitej nikt ich nie chronił. Jeżeli pan chciał, mógł chłopa zabić - nie powodowało to żadnych konsekwencji, nikt nie stawiał go za to przed sądem. Moim osobistym oszołomieniem pozostaje opisany przez Janickiego tzw. potop szwedzki. Kojarzyłam potężne zniszczenia, ale bardziej że Kmicic i Jasna Góra. Tymczasem zarysowane przez autora konsekwencje tego wydarzenia są wręcz nieprawdopodobne, ale poparte twardymi danymi.

Powiem górnolotnie: dlatego lubię czytać - bo czasami trafiam na takie właśnie książki, które układają mi w głowie na nowo całą historię.

panszczyzna historia niewolnictwa

2. Alicja Ubranik-Kopeć, „Chodzić i uśmiechać się każdemu wolno”. Krytyka Polityczna

Kolejna znakomita książka badaczki polskiej kultury. Po służących i robotnicach fabrycznych kieruje nasze spojrzenie na polskie pracownice seksualne przełomu wieków XX i XIX. Alicja Urbanik-Kopeć sięga po źródła z przeszłości, uzupełniając białe plamy na mapie historii kobiet, ale jej praca wpisuje się oczywiście w aktualne dyskusje, chociażby za sprawą wyjaśnionej we wstępie terminologii. Słowo „prostytutka” nie może być już uznawane za neutralne i odchodzi na naszych oczach do lamusa, gdzie od dawna spoczywają nierządnica, kurtyzana, ladacznica, kokota czy nieznana mi wcześniej demimondka. Nie spodziewam się, żeby odbyło się to bez walki, biorąc pod uwagę, jak żywy sprzeciw budzą nadal niewinne feminatywy (pomimo jednoznacznie pozytywnej opinii Rady Języka Polskiego, akceptującej ich tworzenie i używanie). Ale „Chodzić i uśmiechać się każdemu wolno” jest też o tym - pokazuje, że losy kobiet to ciągła walka o prawo do stanowienia o sobie i swoim ciele. Na gruncie biologicznym i symbolicznym.

Opisane w rozdziale „Medycyna” badania, którym poddawane są przyjmowane do pracy (nie tylko seksualnej) kobiety, przypominają niestety dzisiejsze wizyty u ginekologów, które ze zgrozą opisujemy sobie na prywatnych forach. Pacjentki traktowane są przedmiotowo, oceniane i komentowane, a informacje o ich stanie zdrowia lekarz zatrzymuje dla siebie lub ogranicza do zdawkowych komunikatów, bo po co kobiecie taka wiedza. Jej ciało nie należy do niej, tylko do społeczeństwa, którego reprezentantami są mężczyźni. I to ono akceptuje lub odrzuca, wyznacza normy przydatności. W gruncie rzeczy nie jest istotne, czy kobieta jest panną, mężatką, pracownicą seksualną, robotnicą czy sportowczynią (wspominam o tym, bo bezduszność lekarskich przeglądów przypomina praktyki opisane przez Annę Sulińską w książce „Olimpijki”). Zawsze należy ją kontrolować.

Bardzo polecam tę lekturę, która pokazuje, jak trwały jest patriarchat i że jego nośnikiem nie są w Polsce wyłącznie partie konserwatywne. Jesteśmy w nim zanurzone po czubek głowy, dusimy się, ale odpływ nie przychodzi.

Chodzić i uśmiechać się każdemu wolno

1. Wanda Hagedorn, Ola Szmida, „Twarz, brzuch, głowa”. Kultura Gniewu

Wanda Hagedorn nie zachwyciła polskiego środowiska komiksowego, które wciąż konserwatywnie najbardziej kocha Thorgala i Tytusa (dziwne, że nie udało się połączyć ich jeszcze w jednego bohatera). Bo co to za biografia, skoro nie jest się nikim wyjątkowym, po prostu kobietą? O czym tu opowiadać? Najwyraźniej hasło, że prywatne jest polityczne jeszcze nie dotarło pod strzechy męskiego rysunkowego fandomu. Nie szkodzi, poradzimy sobie bez ich akceptacji.

Opowieść Hagedorn, rysowana dynamiczną i zamierzenie nadekspresyjną kreską Oli Szmidy, podzielona jest na trzy części. W pierwszej, najbardziej osobistej, narratorka opowiada o dniu, w którym została niespodziewanie przyporządkowana do grona starych kobiet: oto fryzjerka pyta ją o wnuki. Jak znosi to radykalna feministka? Bardzo źle, mimo że teoretycznie powinna mieć stanowczo wywalone na strach przed utratą młodości rozumianej jako seksualna atrakcyjność. Ale Hagedorn, obłożona feministycznymi lekturami, jest szczera. Boi się starości i nie chce być stara. Decyduje się na serię niezbyt inwazyjnych (w założeniu) zabiegów kosmetycznych - i bardzo się tego wstydzi. Ale to właśnie wstyd uświadamia jej, jak głęboko tkwią w nas wpojone przez środowisko schematy. Można całe życie czytać, myśleć i perorować, ale najbardziej zapada w pamięć to, co słyszałyśmy jako dziewczynki: nie obżeraj się, bo będziesz gruba, nie opieraj łokci na stole, bo się pomarszczą i trzymaj nogi razem, dziewczynka nie powinna siedzieć rozkraczona jak chłop, ma zajmować mało miejsca i nie eksponować krocza. To jest istota rozdziału drugiego. W trzecim natomiast widzimy aktywistyczne wspólnoty, powietrze robi się coraz bardziej gęste - to dym pożarów, pochłaniających Australię, w której Hagedorn mieszka od kilkudziesięciu lat, ale to także duszący nas nadal patriarchat. Pora, żebyśmy nauczyły się brzydko siedzieć, brzydko się starzeć, brzydko mówić i głośno krzyczeć.

Polecam zapoznać się z komiksem „Twarz, brzuch, głowa”, a także poprzedzającą go „Totalnie nie nostalgią”, którą do scenariusza Hagedorn narysował Jacek Frąś. Nie ma polskiego komiksu bez Wandy Hagedorn, czy się to panom z fandomu podoba czy nie.

twarz brzuch głowa

Więcej recenzji znajdziesz na Empik Pasje w dziale Czytam.

Zdjęcie okładkowe: tło: shutterstock.com