Wiem, że lead brzmiący jak reklama, może wywoływać sceptycyzm wśród miłośników literatury, ale po pierwsze jestem pewna, że nie jest na wyrost, a po drugie idealnie pasuje do tej książki. Bo jej bohaterowie swój nieprawdopodobny majątek zbudowali właśnie dzięki reklamie. I medycynie.

 

Pieniądze, medycyna i saga rodzinna

Historia zaczyna się na początku XX wieku. To w 1913 roku na Brooklynie rodzi się Arthur Sackler. Przychodzi na świat w biednej rodzinie imigrantów – jego matka jest z Polski, ojciec z Galicji będącej wtedy częścią Austro-Węgier, w domu mówią w jidysz. Rodzice mogą dać mu upór, wytrwałość, ale niewiele więcej. Matka postanawia, że Artur i obaj jego młodsi bracia skończą medycynę. Z kolei ojciec powtarza, że najważniejsze, co im daje to nazwisko porządnej rodziny. I jedno i drugie wzniosą na wyżyny, a potem spektakularnie z nich zrzucą.

Arthur dorastał w czasach Wielkiego Kryzysu i odczuł na własnej skórze ogromne zubożenie i tragedie finansowe. To napędzało i jego i całe pokolenie, które wchodziło w dorosłość. Zawód lekarza był nie tylko rozsądnym wyborem, ale też pozostawiał wielkie pole do popisu - to w latach 40. spopularyzowana została nowoodkryta penicylina, która sprawiła, że miliony żyć zostały ocalone. Firmy farmaceutyczne nabrały wiatru w żagle i błyskawicznie zaczęły się rozwijać. Arthur był tego świadkiem jako człowiek przygotowujący reklamy, które miały ponieść w świat informacje o nowych lekach, ale też jako lekarz.

Kiedy pracował w szpitalu psychiatrycznym, widział, ile jest jeszcze do zrobienia. Szokujące były dla niego ówczesne sposoby leczenia jak elektrowstrząsy czy lobotomia. Arthur i jego bracia przeczuwali, że musi być inny sposób na zajęcie się tymi pacjentami. A co, gdyby wymyślić tabletkę, która pomoże na ich choroby?

 

Do tego momentu wszystko może wydawać się nieskazitelną historią sukcesu. Tylko kiedy na potrzebne wynalazki bohaterowie nałożyli agresywne myślenie biznesowe, to szybko doszli do wniosku, że pacjenci szpitali (mimo że przeładowanych) są jednak małą część społeczeństwa. A prawdziwy majątek robi się na produkcie dla każdego.

Co nim finalnie zostało? Valium. Kto z nas nie zna tej nazwy? Marketing zbudował mu taką pozycję, że nawet dziś, wiemy co ma leczyć. Arthur wymyślił strategię, która mówiła, że to lek dla każdego i na każdą dolegliwość: na stres mężczyzn w pracy i studentów idących na uniwersytet, lek na nudę gospodyń domowych ale też uspokajacz dla kobiet pracujących, które nie mają czasu na dom. Jak pisze w książce autor, to o tym leku jest piosenka „Mother’s Little Helper”, którą śpiewał Mick Jagger z The Rolling Stones. Sackler w swojej kampanii przemilczał, że od Valium można się uzależnić.

 

 

Podwójne życie Sacklerów

Sceny, które opisuje w książce Patrick Radden Keefe godne są Dona Draper. Ale o ile główny bohater „Mad Menów” dzięki przynoszącym ogromne zyski reklamom papierosów dość szybko wszedł w nowojorską socjetę, o tyle Sacklerowi zajęło to więcej czasu. Ale też i ambicje miał większe. Chciał, żeby ten największy dar, jaki dostał od ojca, przyświecał wielkim rzeczom. A w te kręgi nie jest tak łatwo wejść.

Co ciekawe, właściwie od początku zaczął rozdzielać karierę finansową i filantropijną. Razem z braćmi Raymondem i Mortimerem majątek budował w firmach i spółkach, które nie nosiły ich nazwiska. W niektórych był cichym udziałowcem.

Ale kiedy zaczęli wyrabiać sobie kontakty oraz pojawiać się jako szczodrzy sponsorzy – niewiele osób pytało o źródła ich pieniędzy. I rzeczywiście przez lata ich nazwisko widniało w dziesiątkach szacownych miejsc, m.in. w Metropolitan Museum of Art., Luwrze, na Uniwersytecie Princeton, w Victoria&Albert Museum, Tate Museum, Muzeum Historii Naturalnej w Londynie, na uniwersytecie w Tel Avivie. Arthur zgromadził też potężną kolekcję dzieł sztuki. Jednak spełnienie amerykańskiego snu, miało niedługo zacząć przeradzać się w koszmar.

 

ksiązka o kryzysie opioidowym w USA

 

Tabletka, która zbudowała imperium

To właśnie moment, gdy wchodzimy w wątki jak z „Sukcesji” – obserwujemy kolejne pokolenia, które nie mają tyle wizji, determinacji, pracowitości jak to pierwsze. Nie znają innego świata niż majętny, otoczenia innego niż bogaczy i innych sposobów działania niż ten na granicy. Przez co w przeciągu stu lat od narodzin Arthura Sacklera jego nazwisko zatoczy koło od szacownego do ukrywanego. Bo jak dumnie nosić miano, które po wielu latach rozplątywania powiązań pomiędzy firmą farmaceutyczną a nazwiskiem wielkich filantropów, stało się synonimem kryzysu opioidowego w USA? I to kryzysu, w którym jak się szacuje zmarło ponad 400 000 osób.

Nie ulega wątpliwości, że postęp w medycynie jest potrzebny. Nie godzimy się na to, żeby żyć w takim dyskomforcie jak poprzednie pokolenia. Chcemy lepszych kuracji uzdrawiających z ciężkich chorób, ale też większego komfortu życia codziennego. W skrócie – życia bez bólu. Rodzina Sacklerów, której trzy pokolenia opisuje autor, świetnie to rozumiała. I podobnie jak przy Valium - do tego momentu nie ma większych kontrowersji. Zaczynają się wtedy, kiedy potrzebę niesienia pomocy zasłania dzika, nieposkromiona i niezaspokajalna potrzeba zysków, bez względu na konsekwencje dla użytkowników.

 

Autor ksiązki IMperium bólu patrick radden keefe - Shutterstock

Autor książki Patrick Radden Keefe podczas New York Film Festival. 
Fot.Lev Radin/Shutterstock

 

Sacklerowie z drugiego pokolenia, już kilka lat po śmierci Arthura, wprowadzili na rynek lek o nazwie OxyContin. Zapewniali, że zawarte w nim opioidy są bezpieczne dla człowieka i nie doprowadzą do uzależnienia. Sprawiać to miała powłoka tabletki, która uwalniała lek powoli – dzięki temu nie było nagłego wyrzutu, doładowania organizmu opioidami. Czy kierujący firmą właściciele widzieli, że to obietnica na wyrost? Z książki wynika, że tak. Mimo to wypuścili lek na rynek, a wraz z nim posłali w głąb USA rzesze przedstawicieli handlowych firmy Purdue Pharma. Mieli oni przekonywać lekarzy, że lek jest absolutnie bezpieczny i powinni przepisywać go szeroko. Towarzyszyło im hasło, że to „lek, od którego zaczynasz i z którym zostajesz”, co z czasem zyskało mroczne znaczenie.

Kim były ofiary nieuczciwych zapewnień marketingowych? Według dowodów opisywanych przez autora – w znacznej większości osoby, którym lekarze przepisali OxyContin jako lek na duży ból po wypadkach, urazach kręgosłupa czy wieloletniej fizycznej pracy. Mieli zażywać po jednej tabletce na 12 godzin, jednak po ośmiu czuli, że przestaje działać. Więc brali kolejną. I w krótkim czasie nie mogli bez nich żyć. Kiedy zaczęły pojawiać się doniesienia, że lek uzależnia i prowadzi do przedawkowania, firma twierdziła, że to wina pacjentów, którzy ewidentnie sami z siebie go nadużywają.

 

Książka roku 2023?

I na tym zakończę opisywanie wątków z książki, bo niesamowitą i wstrząsającą przygodą jest odkrywanie kolejnych warstw tej historii, strona po stronie.

Ale książka „Imperium bólu. Baronowie przemysłu farmaceutycznego” to nie tylko świetnie udokumentowany, pełny faktów, historii świadków, ofiar czy współpracowników reportaż. To jednocześnie doskonała literatura. Napisana tak, że trzyma w napięciu jak najlepszy thriller; przekazuje dużo wiedzy ale nie przytłacza hermetycznością faktów medycznych. Kiedy trzeba – przypomina szczegóły, do których się odwołuje (a przy 500 stronach samej opowieści to przydatne). Świetnie oddaje atmosferę i charakter sytuacji - czytając „Imperium bólu…” ma się wrażenie, że jest się w środku opowiadanej akcji. Patrick Radden Keefe stworzył epicki reportaż, który czytamy w tłumaczeniu Jana Dzierzgowskiego. Na pewno to jedna z najważniejszych książek 2023 roku.

Więcej recenzji książkowych i wywiadów znajdziecie w pasji Czytam.