Wydawało mi się, że znakomicie pamiętam sprawę śmierci Jolanty Brzozowskiej - przecież to wydarzyło się chwilę temu. Tymczasem w 1996 roku byłam w siódmej klasie podstawówki, niewiele starsza niż moja córka teraz. W głowie zostały ogólniki, w dodatku wymieszane z nieodległymi w czasie głośnymi zabójstwami Tomka Jaworskiego i dilerów Ery GSM, Piotra Aniołkiewicza i Pawła Sulikowskiego. Książka Wojciecha Tochmana miała więc dla mnie aż cztery aspekty, ułożone według subiektywnego rankingu ważności.

Jeden: przypomnienie dziwnych lat dziewięćdziesiątych w Warszawie, kiedy Pruszków z Wołominem strzelały do siebie na ulicach, dżinsy kupowało się w budach pod Pałacem, przymierzając na kartonie za zasłonką, a ludzie nie mieli jeszcze telefonów komórkowych. Dwa: opis zabójstwa, jego genezy i konsekwencji - to zapowiadało się na część typu true crime, ale w zamyśle autora i w efekcie ma zupełnie inny wydźwięk, gdyż jest (punkt trzeci) przyczynkiem do opowieści o Lidii Ostałowskiej i (punkt czwarty) Monice Osińskiej, pierwszej kobiecie w Polsce skazanej na wyrok dożywotniego więzienia, o której Ostałowska planowała napisać reportaż.

Dziennikarka zgromadziła materiały dotyczące zbrodni i jej kontekstów, posegregowała je starannie, przez lata spotykała się także z Osińską i nawiązała z nią relację, angażując osadzoną w pracę nad książką. Uważała, że „Osa” została potraktowana niesprawiedliwie, że sąd skazując ją na dożywocie i odrzucając konsekwentnie każdą apelację, kierował się sterowanymi przez szwagra Brzozowskiej nastrojami społecznymi i de facto zastąpił sprawiedliwość zemstą wobec niekaranej wcześniej osiemnastolatki, która nie dotykała nawet narzędzia zbrodni. Historia Osińskiej miała zostać opowiedziana na nowo pod kątem fascynacji mediów i masowej wyobraźni kobietami-potworami, wyrachowanymi, zimnymi władczyniami podległych im mężczyzn. Jednak skazana, prawdopodobne pod naciskiem rodziny, ostatecznie wycofała się ze współpracy, stawiając Ostałowską przed potężnym dylematem. Co zrobić z materiałami i zaangażowaniem emocjonalnym, a także twórczym? Przełknąć gorycz i zapomnieć o książce? Pisać wbrew życzeniu Osińskiej? Zamienić reportaż w powieść? Ostałowska nie zdążyła podjąć ostatecznej decyzji - zmarła w 2018 roku. Za zgodą spadkobierców Tochman przejął zebrane materiały, uzyskał zgodę Osińskiej i napisał reportaż niesamowicie trudny, splatając w nim kwestie biograficzne, etyczne i zawodowe w wątku Ostałowskiej oraz poruszającą do żywego opowieść o zbrodni, karze i sprawiedliwości w wątku Moniki.
 

Historia na śmierć i życie recenzja książki
 

Czarne przestaje być tak czarne

Stwierdzenie „poruszająca do żywego” nie jest w tym przypadku pustym chwytem retorycznym albo znakami zapychającymi wierszówkę. Czytając „Historię na śmierć i życie” miałam wielokrotnie silną potrzebę ciśnięcia czytnikiem o ścianę, ewentualnie skasowania pliku i udawania, że nigdy go nie dostałam. „Nie, no nie, nie będę tego dalej czytać, to jest demagogiczne, niemożliwe” - mamrotałam do siebie w głowie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio książka mnie tak ugotowała, zmuszając do myślenia, weryfikowania swoich moralnych osądów i przekonań o ładzie społecznym, które wydają się przecież oczywiste, przezroczyste, oparte na powszechnym, zdrowym rozsądku. Zabiłaś dla zysku, z zimną krwią, potem zjadałaś pizzę i tańczyłaś poloneza na studniówce? No to jazda do więzienia. Na jak długo? Im dłużej, tym lepiej. Dlaczego wyrok powinien być długi, jaki to ma cel? Zapraszamy do wzięcia pierwszej przeszkody, chłopski rozumie pani Wróbel. Czy ludzie siedzą w więzieniu za karę czy po to, żeby przy pomocy odpowiednich mechanizmów, w teorii zapewnianych przez państwo, skorygować swoje postępowanie i po odbyciu wyroku wrócić do społeczeństwa? Jaki ma cel dożywocie w przypadku osiemnastolatki, która uczestniczyła w brutalnym zabójstwie? Czy rzeczywiście wypuszczenie jej na wolność po powiedzmy, dwudziestu pięciu latach, będzie zagrażało komukolwiek?

Tutaj schodek staje się wyższy, bo wchodzimy na teren prawnych subtelności, rzadko obecnych na niwie chłopskiego rozumu. Czy idąc wraz z kolegami obrabować mieszkanie, w którym znajdowała się Jolanta Brzozowska, Osińska szła zabić, czy tylko kraść? Czy ma znaczenie, że nie trzymała kija ani noża? Czy wychodząc wiedziała, że Brzozowska nie żyje? Czy osoba, która nie pomaga i nie powstrzymuje jest tak samo winna jak ta, która łamie kij na ciele ofiary? Czy zaglądanie do lodówki w czasie, kiedy koledzy katują w pokoju obok kobietę, jest reakcją świadczącą o totalnym zwyrodnieniu, czy może o szoku, nieumiejętności zapanowania nad tym, co się dzieje, szukaniu mentalnej ucieczki w nieadekwatnych, bezsensownych działaniach? I tutaj absurdalna myśl, ale jednak. Jak tam u nas z reakcjami na przemoc? Czy stajemy twardo na reducie odwagi obywatelskiej i ludzkiej kiedy dwóch agresywnych facetów w autobusie opluwa kogoś słabszego? Czy może najpierw czytamy naklejki na oknach, a potem wysiadamy z poczuciem absolutnej porażki? Dlaczego tak trudno przyjąć, zgodnie z zasadą tłumaczenia wątpliwości na korzyść oskarżonej, że nie umiała powiedzieć kolegom, żeby przestali, że w pewnym sensie łatwiej było jej założyć, że Brzozowska nie przeżyje i wszystko rozejdzie się po kościach niż zatrzymać zbrodnię w toku i ponieść nieuniknione konsekwencje? Nienawidziłam szczerze Tochmana za to, że kazał mi zastanawiać się nad takimi kwestiami, nad nastoletnią głupotą, ludzkim tchórzostwem, które jest mi w niechciany sposób bliskie. Że nadal się nad tym zastanawiam, a czarne przestało być tak bardzo czarne.

Pierwotna moralność

Książka Tochmana to także opowieść o polskim systemie więziennictwa. Tutaj nie będę lała wody, i tak nikt nie będzie zaskoczony: jak ma działać, skoro nie działa? Jak można mówić o resocjalizacji, stanowiącej (teoretycznie) cel kary, skoro w niektórych więzieniach nie ma szkół, dostępu do odpowiednich terapii, skoro więźniarki nie wszędzie mogą pracować i zdobywać umiejętności społeczne, zarówno praktyczne, pozwalające na utrzymanie się po odsiedzeniu wyroku, jak i te miękkie, umożliwiające funkcjonowanie wśród ludzi? Kogo wypuszczamy z więzień, po co takie kary? I jak wierzyć w resocjalizację „dożywotek”, po co one mają się starać? Wreszcie wielkie, finałowe pytanie: czy jako jednostki tworzące społeczeństwo naprawdę wierzymy w wychowawczy wymiar kary, czy to jest jakiś potworny kwiatek przypięty nam do kożucha przez cywilizację, bo tak naprawdę chcemy pozbyć się przestępców i przestępczyń i gdybyśmy mogli ich wrzucić do lochu o chlebie i wodzie, to tak właśnie byśmy zrobili? I znowu nieznośny chłopski rozum podpowiada mi, że owszem, czemu nie. Trzeba było uczyć się i iść do pracy. Nikt nie musi kraść i zabijać. Po lekturze Tochmana jest mi jednak za tę pierwotną moralność niesamowicie wstyd.

Cokolwiek będziecie myśleć po przeczytaniu „Historii na śmierć i życie”, myśleć będziecie. A to jest w obcowaniu z literaturą bezcenne.

Więcej recenzji książek znajdziecie na Empik Pasje w dziale Czytam.