Ubiegłej jesieni zapisałam się na kurs biologii dla osób starszych i niezaawansowanych. Nauka miała charakter demokratyczny, a nacisk położony był na rozumienie procesów i powiązań między nimi. Nikt nie kazał nam wkuwać reakcji chemicznych, rozpisywać na tablicy cyklu Krebbsa czy oznaczać koloru piątego pokolenia groszku pachnącego - cała para szła w pytania. Od pierwszego zjazdu, na którym padło pytanie “Dlaczego ogień świeci?”, mój mózg znajdował się w stanie permanentnego wielkiego wybuchu. Ogień świeci, ponieważ w procesie reakcji chemicznej uwalniane są fotony, wchłonięte wcześniej przez materiał palny, na przykład drewno, w procesie fotosyntezy. Na ziemi jest określona ilość energii i wszystko, co zostało związane, może się także rozpaść i uwolnić przy odpowiedniej dozie energii - czy to nie jest przepiękne? Dlaczego w szkole nie opowiadano nam o tym w ten sposób, tylko stawiano jedynkę za zagubienie jakiegoś atomu w zapisie równania bez wyjaśnienia, że ten atom zgubić się po prostu nie może? Dlaczego moja córka w 2023 roku nadal będzie uczyła się o rozmnażaniu mchu, ale nikt nie opowie jej, jak powstają szczepionki i w jaki sposób działają? Nie zrozumcie mnie źle, jestem fanatyczką roślin i mogę spędzić cały dzień na wpatrywaniu się w mech, kolejny na jego rysowaniu i potem dwa miesiące na czytaniu wszystkiego, co tylko zawiera słowo na “m”, o którym nie chce już słuchać moja rodzina i nikt ze znajomych. Ale nie mam złudzeń: nie każdego to fascynuje. Natomiast chciałabym, żeby ludzie jednak rozumieli, że szczepionka ich nie zabije i że nie ma w niej mikrourządzeń sponsorowanych przez masonerię i rząd USA.
Ponieważ jednak nie ma co na razie liczyć na przewrót w systemie edukacji, zaleciłabym wszystkim książkę “Kod życia”, w której Walter Isaacson opowiada o życiu i dorobku amerykańskiej naukowczyni, biochemiczki i zdobywczyni (wraz z Emmanuelle Charpentier) Nagrody Nobla w 2020 za badania nad edycją ludzkiego genomu przy pomocy wirusów. Doudna i jej zespół mieli też ogromne zasługi na polu szybkiego przygotowania szczepionki na covid, dzięki której mogliśmy wyjść z domu i znowu zarabiać na życie. Dlaczego tę książkę powinno się czytać w domu, w autobusie, w pracy i pod gruszą? Po pierwsze, wspaniale jest zobaczyć twarz kobiety na tak ważnej i opasłej księdze z naukowym zacięciem (wcześniej Isaacson napisał biografie Leonarda da Vinci i Steve’a Jobsa). Jako skisła humanistka od razu poczułam się zainspirowana do bycia jak Doudna, niestety jest już za późno - mogę co najwyżej odkryć nowy gatunek kurzu/pleśni w moim ekstrawaganckim księgozbiorze. Ale dla dziewczynek, które zobaczą tę książkę jest w sam raz żeby się jeszcze opamiętać i skoncentrować na naukach ścisłych. Sama Doudna wspomina, że jej fascynacja procesami zachodzącymi w przyrodzie nabrała kształtu i tempa za sprawą podarowanej jej przez ojca “Podwójnej helisy” Jamesa Watsona.
Struktura DNA i wszystko inne
Po drugie, Isaacson pisze przystępnie, tłumacząc po kolei jak właściwie znaleźliśmy się w miejscu, w którym możliwe jest naprawianie uszkodzonych fragmentów DNA. Przeprowadza czytelników i czytelniczki przez doświadczenia Mendla (co ciekawe, Mendel nie miał w sobie nic z gwiazdy i swoje badania na temat dziedziczenia wygłosił dla mniej więcej czterdziestoosobowego audytorium, składającego się z lokalnych rolników i hodowców roślin, po czym do 1900 roku pozostawał całkowicie zapomniany), odkrycie struktury DNA i wyjaśnia, na czym polegają krystalografia i dyfrakcja rentgenowska. Odwołam się tu ponownie do własnych ponurych doświadczeń: to wcale nie są proste do zrozumienia rzeczy, zwłaszcza dla osoby sformatowanej humanistycznie. Ze szkół wyniosłam przekonanie, że fizyka, chemia i matematyka są nudne, a ja głupia. Wspomniany kurs biologii zamienił przekonanie o własnej głupocie w konstatację, że uczono mnie bardzo źle i bez pomysłu. Ale same dobre chęci kreatywność nie są w stanie pokonać lat zaległości. Chociaż w pierwszym entuzjazmie obłożyłam się podręcznikami chemii organicznej i tomami biologii dla bystrzaków, okazało się, że nie rozumiem zupełnie tego, co próbują mi przekazać (a googolując kolejne pojęcia w wikipedii czułam się jak Uroboros, zjadający własny ogon - chciałam przypomnieć sobie, czym jest wiązanie kowalencyjne, w efekcie przestałam rozumieć czym jest proton). Nie powiem, że dzięki Isaacsonowi wszystko nagle wiem - ale buduje on narrację, która pozwala zapamiętać procesy w związku z czasami i osobami. Oczywiście czasy i osoby mają ten minus, że bywają wstrętne, szczególnie pod względem traktowania kobiet. We wspomnieniach Watson nie może się powstrzymać przed oceną wyglądu Rosalind Franklin, narzekaniem na jej brak ciepła i zalotności, ostatecznie przyznaje jednak łaskawie, że miała wkład w odkrycie struktury DNA i była naukowczynią, a nie tylko „błądzącą feministką”.
Zainteresował cię temat? Sprawdź nasze inne artykuły:
- Książka Tygodnia: „Doktor White i jego głowy, czyli śmiałe eksperymenty w transplantologii” – recenzja
- Liczyć potrafią nawet gołębie. Wywiad z Janiną Bąk
- Książki o lekarzach i medycynie – lista wartościowych tytułów
Z edycją ludzkiego materiału genetycznego wiążą się oczywiście olbrzymie kontrowersje. Na razie technika pozwala na naprawianie jego niewielkich partii - terapie genowe ratują na przykład życie dzieci cierpiących na rdzeniowy zanik mięśni. Jednak leczenie trzeba wprowadzić szybko, najlepiej do 24 miesiąca życia, a koszt patentowych leków jest potworny. W Polsce działa program badań przesiewowych, umożliwiający otrzymanie refundowanego leczenia w ramach limitu wagowego/wiekowego, ale rodzice dzieci starszych mogą liczyć tylko na zbiórki funduszy (dobra wiadomość: wystarczy jedna dawka. Zła wiadomość: jej koszt to 9 milionów złotych). Wiadomo jednak, że to dopiero początek. W roku 2018 w Chinach ogłoszono narodziny zmodyfikowanych genetycznie bliźniąt, których organizm posiada wrodzoną odporność na wirusa HIV. Cudowne, a zarazem straszliwe. Świat naukowy zamarł ze zgrozy, wzywając chińskich naukowców do opamiętania się, a całą społeczność - do ustalenia co właściwie wolno zmienić, a co nie. Wiadomo jednak, że jeżeli można coś zrobić, to robić się to będzie, zwłaszcza jeżeli w grę wchodzi olbrzymi prestiż, olbrzymie pieniądze i miejsce na kartach historii medycyny. Kto zresztą wie, co okaże się zgubne, a co będzie ratowało życia?
Przypominam wspaniałą książkę „Doktor White i jego głowy” - marzenie o przeszczepianiu ludziom głów może wydawać się szaleństwem, ale przygotowując się do jego spełniania, doktor White odkrył przełomową procedurę schładzania mózgu, kluczową dla skutecznego pomagania ofiarom wypadków i ciężkich urazów czaszki. Zanim jednak zaczniemy się martwić nadludzkimi mutantami genetycznymi, uwierzmy przynajmniej w szczepionki i masową odporność. Wiem, że to nie tak atrakcyjne myślowo zadanie, ale jednak niesamowicie ważne. Książka Isaacsona pozwala przy okazji stwierdzić, że nauka jest być może wspanialsza i potężniejsza niż ludzie potrafiący kontrolować pogodę siłą umysłu (zwłasza, że nauka istnieje, a Storm - nie bardzo).
Więcej recenzji książek znajdziecie na Empik Pasje w dziale Czytam.
Zdjęcie okładkowe: tło: shutterstock.com
Komentarze (0)