Agnieszka Kołodziejska – wywiad

Robert Szymczak: Zajmujesz się tematem emigracji od lat – chociażby prowadząc program „Polacy za granicą”. Jak różniła się praca nad programem telewizyjnym od pracy nad książką? 

  • Agnieszka Kołodziejska: Dość zasadniczo. Nie chciałam, żeby książka była odwzorowaniem „Polaków za granicą” jeden do jednego, a ludzie, którzy program telewizyjny znają, sięgnęli po książkę i dostali to samo. „Polaków na emigracji” rozszerzyłam o tematy, których nie poruszamy w programie telewizyjnym z najróżniejszych powodów.

    Z
    awsze w tym kontekście opowiadam anegdotę – kiedyś podczas nagrań rozpłakał się rosły chłop, kierowca ciężarówki mieszkający na Wyspach Brytyjskich. Gdy zapytałam go, za czym z Polski tęskni najbardziej, odpowiedział że za babcią i wtedy puściły mu emocje. I to zdaje się nie weszło do programu, bo było zbyt emocjonalne. A „Polacy za granicą” mają jednak formę czysto rozrywkową. W „Polakach na emigracji” chciałam pokazać też trochę drugą stronę medalu – że emigracja to nie tylko podejście typu „Jest fajnie, zarabiamy pieniądze za granicą i wszyscy mogą nam zazdrościć”. Z nią potrafi wiązać się ogromna tęsknota, a nawet ludzkie tragedie.

Pokazujesz, że emigracja to blaski i cienie, historie sukcesu, ale też walki o przetrwanie. Łatwo ci było przekonać rozmówców, żeby się przed tobą otworzyli? Jak wyglądał ten proces budowania wzajemnego zaufania?

  • Do telewizji to bywało trudne. Rozmówcy czasami czuli się onieśmieleni kamerą. Kiedyś program robiliśmy w cztery osoby, bo oprócz mnie i operatora był jeszcze reżyser i dźwiękowiec – teraz jeździmy już tylko ja i operator, co też stwarza bardziej intymną atmosferę. Na pewno prościej jest rozmawiać z ludźmi w wąskim gronie, a sytuacja „jeden na jednego” jest w ogóle najłatwiejsza.

    Powiem szczerze, nie miałam problemu w przekonywaniu rozmówców do otworzenia się. Mam wrażenie, że umiem rozmawiać z ludźmi i to nie w sensie „wyciągania od nich sekretów”. Chyba wzbudzam zaufanie. Być może zapracowałam sobie na to „Polakami za granicą” – ludzie znają ten program, więc wiedzą, że nie będę próbować przekłamywać, ale rzetelnie opowiem ich historię. I mam nadzieję, że tak właśnie jest.
     

Agnieszka Kołodziejska - wywiad
 

Jak wyglądał sam proces doboru rozmówców? Jest ich naprawdę wielu!

  • Starałam się postawić na jak największy rozstrzał pod względem miejsc zamieszkania i rodzajów osobowości. Bardzo nie chciałam zamykać się tylko w Europie. Zwłaszcza, że my, Polacy najlepiej znamy emigrację bliską – każdy przynajmniej kojarzy kogoś, kto był w Niemczech albo na Wyspach Brytyjskich. Zależało mi więc, żeby pokazać też ludzi z miejsc nieco mniej oczywistych. Stąd mamy dziewczynę z Pakistanu, stąd chłopaki z Brazylii, stąd Trynidad i Tobago.

Rozmawiałaś z ludźmi z różnych grup społecznych, emigrujących z najróżniejszych powodów do najróżniejszych krajów. Czy dostrzegasz między nimi jakieś cechy wspólne? Istnieje typowa „mentalność” polskiego emigranta?

  • Myślę, że teraz taką cechą wspólną polskiego emigranta jest po prostu chęć lepszego życia. A to dla każdego oznacza coś zupełnie innego. Dla jednych będzie to wyjazd za miłością, dla drugich kasa – która wciąż jest bardzo ważna i często bywa głównym powodem wyjazdu – a dla jeszcze innych klimat. Co osobiście kompletnie rozumiem, bo gdy słucham moich rozmówców z Brazylii czy Florydy, to im najbardziej zazdroszczę pogody! <śmiech>

Tematem, który wybrzmiewa się w „Polakach na emigracji” jest także relacja z Polską. Jak  chociażby w przypadku historii starszej emigrantki wysyłającej paczki z USA myślącej, że nasz kraj dalej wygląda tak samo, jak w połowie lat 90.

  • Osoby ze starszej emigracji rzeczywiście często mają w głowach taki obraz Polski. Musimy pamiętać, że oni przeważnie zostawali w Stanach nielegalnie i po wyjeździe nie mieli możliwości podróżowania do kraju. I z jakiegoś powodu nie dopuszczają do siebie myśli, że ta „ich” Polska mogła się zmienić. To taka cecha charakterystyczna tej starszej emigracji, szczególnie polonii amerykańskiej. Ogromna tęsknota za krajem, bez wiedzy o tym, jak on wygląda współcześnie. Taki paradoks.

    Jednocześnie mogę to zrozumieć. Ja jestem z Łodzi i mieszkam w Warszawie od 15 lat. Gdybym przez te 15 lat nigdy nie odwiedziła Łodzi i teraz pojechała tam po raz pierwszy, otworzyłabym szeroko oczy ze zdziwienia, jak bardzo to miasto się zmieniło. Nie do poznania!

„Polacy na emigracji” to także książka o zaczynaniu życia na nowo, odnajdywaniu się w nieznanym środowisku. Jak twoim zdaniem ułatwić sobie asymilację w nowym kraju – niezależnie, czy to Berlin, czy Jamajka?

  • Wydaje mi się, że to się ma, albo się tego nie ma. I dlatego nie każdy nadaje się do życia na emigracji. Osobiście wierzę w to, że jeżeli jestem „gościem” w danym kraju, to muszę się dostosować do reguł w nim panujących. Robię to chętnie, a jeżeli te reguły mi nie odpowiadają, to z nimi nie walczę, tylko przenoszę się w inne miejsce. Z resztą tego samego oczekuję z drugiej strony, jeśli ktoś jest tym „gościem” u mnie.

    Polacy – szczególnie ci z tej bliższej emigracji – często chcą na miejscu stworzyć sobie taką „małą Polskę”. Jak choćby na Wyspach Brytyjskich, które są bardzo multikulturowe i to niektórym Polakom przeszkadza. Tylko dlaczego? Przecież jesteśmy gośćmi! Wielu naszych rodaków chętnie zamyka się w polskich bańkach – to może być Greenpoint, Jackowo w Chicago czy wiele podobnych miejsc w Londynie. Z takiego zamknięcia mogą potem wynikać życiowe tragedie.

    Jedną z takich historii przedstawiam w książce. Dziewczyna na emigracji z jakiegoś powodu nie chciała się zasymilować. Nie pracowała, zajmowała się dziećmi, nie miała potrzeby uczenia się języka i obracała tylko wokół polskich znajomych. Przyszedł rozwód i nikt jej nie pomógł – bo wszyscy mieli „swoje sprawy” – i musiała wracać z dziećmi do rodziców, do Polski. Nie poradziłaby sobie sama w obcym kraju.

Relacje Polaków z Polakami to wątek, który też często przewija się w „Polakach na emigracji”. Szczególnie ciekawa wydaje się teza, że im dalej od ojczyzny się znajdziemy, tym bardziej ta relacja staje się bliska i wspierająca.  

  • To jest moja teoria stworzona na podstawie rozmów do książki, a którą moi rozmówcy potwierdzili.  Nie wiem, na ile można ich uznać za grupę reprezentatywną, ale wydaje mi się, że rzeczywiście coś w tym jest. Michał z Panamy – który mieszkał w wielu krajach świata – mówił mi, że kiedy jedziesz do miejsca nieoczywistego, jak Singapur albo Hongkong, to sam fakt, że jesteś w stanie zadomowić się tam na dłużej, pokazuje, że się do tego po prostu nadajesz.

    Anka z San Francisco powiedziała mi „Ja szukam w relacjach międzyludzkich czegoś więcej niż tylko tego, że pochodzimy z jednego kraju. Muszę jednak przyznać, że w sytuacji mega kryzysowej najlepiej zrozumie mnie druga Polka”. Wspólne tło kulturowe jest ważne. Wiele z takich osób chce pielęgnować polskie konotacje, żeby móc na siebie liczyć w razie czego. Relacje z drugim Polakiem, szczególnie jeśli jesteś naprawdę daleko od ojczyzny, bardzo się przydają. Przecież nigdy nie wiesz, co cię spotka i kiedy będziesz potrzebować pomocy. A przy bliższej emigracji prawie zawsze można wsiąść w samolot i za 2 godziny jesteś w domu. W przypadku regionów trudnych, to tak nie działa.
     

Agnieszka kołodziejska wywiad
Agnieszka Kołodziejska / fot: archiwum prywatne autorki

 

Z książki wynika, że podejście do tematu wyjazdu z Polski bardzo się zmieniało się przy kolejnych falach emigracji. Inaczej wyjeżdżano w PRL-u, inaczej w 2004 roku wraz z wejściem Polski do Unii Europejskiej, inaczej teraz. Zmieniało się nastawienie, zmieniały się najpopularniejsze kierunki. Masz jakieś przewidywania, jak emigracja może dalej ewoluować?

  • Myślę, że ludzie będą coraz bardziej świadomi tego, że wszyscy jesteśmy obywatelami świata. Mam też wrażenie, że za jakiś czas przestaniemy w ogóle używać słowa „emigracja”. Dla wielu osób, z którymi rozmawiałam to jest po prostu „przeprowadzka”. Przenosiny do innego kraju są dla nich tym, czym dla mnie np. zmiana miejsca zamieszkania z warszawskiej Saskiej Kępy na Wawer. Jest trochę inaczej, życie się zmienia, ale nie jest to specjalnie daleko. Tak na dobrą sprawę to jest nadal ta sama wiocha! <śmiech>

    Ja sama wyniosłam z domu bardzo silną potrzebę gromadzenia rzeczy, posiadania „czegoś swojego” i mam poczucie, że podobnie ma wielu Polaków. Jednocześnie widzę też, że to zaczyna się zmieniać, szczególnie u młodego pokolenia. Ludzie przestają mieć takie potrzeby, bo to cię tylko ukorzenia. A wiele osób niespecjalnie chce zapuszczać korzenie. Dzisiaj tu, jutro tam.

Wierzysz w stereotypy czy cechy narodowe? Wiele z nich pojawia się w książce, także w kontekście Polaków i tego, jak się nas postrzega zagranicą.

  • Trochę wierzę, że mamy kilka takich typowych cech narodowych. Kamil z Chicago powiedział mi, że jest w stanie rozpoznać na ulicy każdego Polaka – po rysach twarzy czy po ubiorze. Ja mu wierzę i wydaje mi się, że też mam podobne umiejętności. Wrzuć mnie do pokoju koedukacyjnego, standardowego taniego hostelu, gdzie mieszka zbieranina ludzi z całego świata i ja prawdopodobnie w 8 na 10 przypadków wytypuje, kto jest mniej więcej z jakiego regionu świata. Nie patrząc na kolor skóry, ale po zachowaniu, osobowości, ekspresji itp.

    Kiedy ośmieliłam się podróżować solo, zaczęłam poznawać znacznie więcej osób i to była świetna okazja, żeby obserwować cechy poszczególnych narodowości. W Kolumbii spędziłam trochę czasu z Brazylijczykami i to rzeczywiście byli najbardziej radośni ludzie, jakich kiedykolwiek poznałam. Gdy rozmawiałam o tym z Polakami mieszkającymi w Brazylii czy Panamie, oni sami opowiadali mi, że tak samo się tam czują. Ludzie są bardziej radośni, ciepły klimat inaczej na nich wpływa, a Karnawał jest tak niesamowity, że to potem przekłada się na resztę roku.

A twoim zdaniem, bazując na tylu odbytych rozmowach, jakie miejsce do emigracji wydaje ci się najbardziej atrakcyjne?

  • Bardzo trudne pytanie! Gdybym miała udać się na emigrację, to zdecydowanie gdzieś, gdzie jest ciepło. Wspaniałym miejscem byłby dla mnie Singapur. Kiedy o tym mówię, ludzie często pukają się w głowę, bo przecież to kraj zakazów, państwo policyjne. Odpowiadam, że tak, ale coś za coś. W Singapurze nie mogę żuć gumy albo zażywać narkotyków, ale to są zakazy które trochę mnie nie dotyczą Jestem w stanie spokojnie z tego zrezygnować na rzecz bezpieczeństwa, które tam mam. Jak w Singapurze zostawię telefon na ławce w parku, on po trzech godzinach nadal będzie leżał w tym samym miejscu. Jeżeli jako blondynka będę iść nocą przez miasto, to nikt mnie nie napadanie. To jest niesamowicie bezpieczny kraj.

    Najlepsze miejsce do emigracji bardzo zależy od tego, jakim człowiekiem jesteś i czego oczekujesz.. Dla wielu osób kraje skandynawskie wydają się rajem na ziemi – można tam dobrze zarabiać i żyć spokojnie. Jeżeli jednak chcesz od życia przygody i jesteś bardziej temperamentny, uciekaj stamtąd natychmiast, bo w tej szarości i stateczności po prostu nie będziesz szczęśliwym człowiekiem. Świat jest tak różny, jak my.

Więcej wywiadów znajdziesz na Empik Pasje w dziale Czytam.

Zdjęcia okładka: foto: Agnieszka Kołodziejska / Archiwum prywatne autorki. Fot. książki - materiały promocyjne wydawnictwa W.A.B.