Wojciech Siudmak, jeden z najwybitniejszych współczesnych plastyków europejskich, będzie gościem Ogólnopolskiego Konwentu Miłośników Fantastyki Polcon 2007. Artysta opowie o gigantycznym projekcie jakim jest nowa, przygotowana przez niego 10-tomowa edycja Kronik Diuny. Do tej pory ukazały się dwa tomy sagi ilustrowane przez Siudmaka: Diuna i Mesjasz Diuny.
Polcon będzie odbywał się w Warszawie od 30 sierpnia do 2 września.


- Złączone w pocałunku postaci na okładce Mesjasza Diuny to malarska wariacja na temat projektu pańskiego pomnika Wieczna Miłość. Dlaczego właśnie ten motyw trafił na okładkę drugiego tomu sagi Herberta?

- W tej powieści rzeczywiście mało jest elementów miłości. Ale ponieważ pracujemy nad epopeją 10-tomową, bo przygotowujemy w tej edycji także trzy książki syna Franka Herberta, chcę zaprezentować panoramę, której elementy znajdą się na okładkach kolejnych tomów. Wybraliśmy fragmenty z obrazów, które już istnieją, inaczej przygotowanie tej edycji trwałoby latami. Mam nadzieję, że zwróciła pani uwagę na jakość samej książki.

- Jeżeli chodzi o polskie wydawnictwa, jakość jest rzeczywiście niezwykła...

- Nie tylko polskie, także za granicą jest to komentowane jako absolutna doskonałość wydawnicza. Pani Szponder, która jest prezesem wydawnictwa Rebis, a także historykiem sztuki, zostawiła nam w tej sprawie zupełnie wolną rękę. I muszę głęboko się ukłonić, ponieważ na świecie jest bardzo niewielu takich ludzi. Wszyscy marzymy, żeby książka była piękna, jednak warunki wydawnicze nie zawsze na to pozwalają. A ona odważyła się na coś niezwykłego: każdy element tej edycji jest doszlifowany. Pracujemy ze znawcą Diuny Sławomirem Folkmanem, który zajmuje się redakcją merytoryczną i słownikiem, żeby wszystko było wycyzelowane. To niesamowite, ale on zna każde słowo świata Diuny! Pasja Folkmana do słowa Diuny, pasja pani Szponder do pięknego wydania, moja pasja do zilustrowania tego tekstu - to wszystko sprawiło, że ta edycja jest wyjątkowa i prawdopodobnie będzie najpiękniejszym wydaniem Kronik Diuny na świecie, bo komu będzie się chciało konkurować? Trzeba by zebrać kolejne trzy osoby, które pasjonują się epopeją Franka Herberta.

- Czyli przygotowanie Kronik Diuny to dla pana nie tylko praca, ale wręcz realizacja własnej pasji?

- Jeszcze coś więcej. Moja córka przeczytała Diunę, kiedy miała 14 lat. Proszę nie mówić, że to jest trudna książka, bo kiedy ludzie to usłyszą, mogą pomyśleć, że nie nadaje się do czytania. Dla czternastoletniego dziecka jest to jednak dość skomplikowana opowieść. Mimo wszystko świat Herberta, od początku do końca wymyślony i rządzący się własnymi prawami, zafascynował moją córkę. Dzisiaj ma ona dwoje własnych dzieci. Chcę zrobić wnukom prezent, do którego córka nie miała dostępu: to rysunki, które znajdą się w kolejnych książkach. Chcę, żeby komplet tych książek stał u nich w domu i żeby w każdej chwili mogli sięgać po te książki jako po przedmiot, który jest piękny, fascynujący i do którego można zajrzeć nawet bez czytania, ponieważ zapewne nie będą czytali Herberta po polsku, gdyż mieszkają we Francji. Żeby mogli odnaleźć świat, który fascynował ich dziadka, aby nasycili się obrazami, otworzyli sobie drogę do Diuny. To dotyczy także innych dzieci. Może któraś mama zachęci swoje dziecko do sięgnięcia po te książki? Może inny dziadek swojego wnuka? A że cały cykl jest potężnym filarem literatury, więc pełnię też rolę „edukatora”, kogoś, kto kocha dzieci i wie, że ich przyszła wielkość zależy od tego, czy ich umysły się otworzą.

- Czy po obejrzeniu rysunków zamieszczonych w Kronikach Diuny, bardzo klasycznych w swojej formie,  pańskie wnuki mogą zainteresować się sztuką renesansową?

- One już w tej chwili są do tego przygotowane. Uważam, że renesans jest okresem, w którym poszliśmy najdalej za naszymi pragnieniami. Późniejsze okresy były swego rodzaju rewoltą. Na przykład obrazy Picassa były sprzeciwem czy też odzwierciedleniem tego, co zrobiła wojna. To były gotowe odpowiedzi. Nie można w nich znaleźć tego niesamowitego dążenia do wielkości. Renesans pasjonuje mnie, ponieważ nastąpiło wtedy sprzężenie wszystkich sił w każdej dziedzinie, zarówno u malarzy jak i rzeźbiarzy, żeby dotrzeć jak najwyżej. Takie dążenie w architekturze doskonale obrazuje gotyk. Niektóre traktaty,  na przykład Brunelleschiego o perspektywie, są tak niezwykle mądre, że praktycznie niezrozumiałe. Leonardo Da Vinci odwołuje się na przykład do niezwykłych praw wszechświata, do złotego podziału. Twórcy renesansowi szli wspaniałą, najtrudniejszą drogą.

- Czy chodziło w tym o dążenie do boskości? Do ideału?

- Nawet nie, raczej do wielkości Kosmosu.

- Czy mówi pan o totalnym otwarciu się na rzeczywistość i na poznanie, na wszelkie boźdźce, które do nas docierają i o próbie przekształcenia ich w sztukę?

- Tak, oczywiście. Dzieło Herberta jest przykładem podobnego ośmielenia się na sięgnięcie tak wysoko. Moim wkładem będzie to, że ośmielam się mówić językiem, powiedzmy, renesansowym, o czymś, co nie istnieje.

- Czy to, co powstaje w wyobraźni, nie istnieje?

- Nie! Właśnie o to chodzi. Myślę, że jest wręcz odwrotnie: możemy tworzyć tylko te rzeczy, które już istnieją. Proszę posłuchać, co napisał na ten temat Einstein: „Podziwiam piękno i wierzę w logiczną prostotę porządku i harmonii, które w naszej znikomości możemy pojąć jedynie w sposób niedoskonały”. To napisał człowiek, który był genialny i z taką niesamowitą skromnością napisał o tym, do czego otrzymał prawa dostępu. Co prawda jego teorie są dzisiaj podważane, ale to nie umniejsza jego wielkości, ponieważ był niezwykle wrażliwy. Naturalnie musiał posługiwać się jakimś instrumentem, żeby sobie to wszystko jakoś uporządkować. Harmonią, którą mamy do dyspozycji, może być muzyka lub sztuka. A Einstein był naukowcem. To najlepszy dowód, że rzeczy artystyczne, stworzone przez nas czy wymyślone, pozwalają nam porządkować rzeczywistość, znaleźć nową energię, żeby skoczyć jeszcze dalej. Myślę, że artyści renesansu zbliżali się do poznania porządku wszechświata, jakiejś  chociażby jego części i zasad, według których on funkcjonuje. To mnie fascynuje i ciągle do tego wracam. Kiedy przyjeżdża się do Florencji, wszystko, co wyglądało na zdjęciach na kolosalne, wydaje się małe, ale nagle opanowuje nas w tym miejscu niesamowity spokój. Tam wszystko było zrobione po coś. Szacunek artystyczny wobec praw wszechświata został uwidoczniony w kompozycji całego miasta i poszczególnych jego elementów. To się odczuwa. Nawet rysunek Leonarda przedstawiający złoty podział, według którego jest skomponowane nasze ciało, jest niezwykłym ukłonem wobec porządku świata. Z kolei Haendel był zafascynowany harmonią sfer. Co to znaczy? Wyobraźmy sobie, że skoro tu, na Ziemi, przedmioty, które się kręcą, wydają dźwięk, w takim razie te, które znajdują się w Kosmosie, muszą zachowywać się tak samo. Wszyscy jesteśmy co do tego zgodni, ale jak to brzmi? Właśnie Haendel napisał symfonię, którą się gra od początku do końca i od końca do początku, w obie strony. Muzyka jest czystą matematyką. Miło mi o tym mówić, ponieważ w Wieluniu, moim rodzinnym mieście, powstała podobno pierwsza symfonia w historii światowej muzyki. Napisał ją ojciec Hilary, który żył w pierwszej połowie XVIII wieku (1703-1754). Rozmawiałem o tym z dyrektorem muzeum wieluńskiego i prosiłem, żeby odszukali chociaż szczątki zapisu tej kompozycji. Niestety, udało się jedynie odnaleźć wzmianki na ten temat.
Temat „skąd to się wszystko bierze” nurtuje mnie od dawna.

- Czy przekonanie, że istnieje jakiś ogólny porządek, a świat ma sens, pozwala panu zachować spokój?

- Niezupełnie. Pascal powiedział kiedyś, że przerażają go wielkie nieskończone przestrzenie. Kiedy zaczynam myśleć o wielkich przestrzeniach, czuję przerażenie, ponieważ wyobrażam sobie coś, co jest niemożliwe do wyobrażenia. To przeraża mnie do bólu. Skonfrontowałem kiedyś swoje wrażenia z profesorem Wolszczanem, i jego to nie przeraża.
Ale mam też wewnętrzny spokój. Znajduję go, kiedy dostrzegam złoty podział we wzrastającej roślinie. Złoty podział wychodzi z nas nawet podświadomie podczas rysowania. Jesteśmy po prostu fragmentem wszechświata i wciąż podskakujemy, by znaleźć się wyżej, choć jesteśmy tylko pyłkiem. Ludzie w okresie renesansu opowiadali o tym w wielu dziełach, na przykład Michał Anioł w geście Boga, który podaje rękę Adamowi. Cała ta grupa odzwierciedla jednocześnie przekrój mózgu. Ludzie renesansu zastanawiali się też, dlaczego te same łzy są oznaką i radości, i bólu. Szli skromnymi drogami, ale tak głębokimi, że prawdopodobnie nikt nimi dzisiaj nie podąża, bo nie stać nas na takie głębokie skupienie i zastanowienie.

- Wiara w istnienie kosmicznego porządku daje panu artystyczną wolność czy raczej ogranicza?

- Daje wolność, absolutnie, ale siłą rzeczy jesteśmy w pewien sposób ograniczeni. Jesteśmy tylko pyłkiem.
Chciałbym, żeby Kroniki Diuny, obrazy i rysunki, które je dekorują, pozwalały na pewną dowolność wizji. To są rysunki człowieka, który w jakiś sposób dołączył się do tej wielkiej epopei. Mamy tu literaturę, kosmos, naukowców i artystę. Chciałbym, żeby moi wnukowie, oglądając książkę, pomyśleli sobie, że może pani na rysunku jest wyższa, może jest brunetką, może ma inny kask... Żeby wszystko było możliwe, a odbiorca nie blokował swojej wyobraźni, kiedy patrzy na obraz, który jednak w jakimś stopniu go kierunkuje. Dlatego, żeby nie ograniczać swojej wyobraźni, sam tak często patrzę w gwiazdy.

Rozmawiała Magdalena Walusiak
Fot. Paweł Raźniewski
Zdjęcia zostały wykonane podczas spotkania w salonie EMPiK Arkadia w Warszawie w maju 2007.