„Nigdy”, Ken Follett

W swoim najnowszym thrillerze politycznym mistrz porywających powieści szpiegowskich oraz  historycznych snuje pesymistyczną, współczesną wizję jednej z potencjalnych przyszłości. Follett budzi na nowo strach uśpiony po Zimnej Wojnie – strach przed potyczkami nuklearnymi i zagładą, która pochłonie wszystko i wszystkich. Pokazuje, że nad charakterystycznymi czerwonymi guzikami pieczę pełnią zwyczajni ludzie, którymi kierują zwykłe słabości, zwykłe bolączki, zwykłe, ludzkie, niedoskonałe emocje. Emocje, które prowadzą prosto w ciemność.

W cieniu nuklearnej katastrofy

Amerykańska pani prezydent z ramienia partii republikańskiej Stanów Zjednoczonych. Po drugiej stronie oceanu przywódca Komunistycznej Partii Chin. Wokół chaos nieoczekiwanych wydarzeń, który obejmuje cały świat – od afrykańskiej pustyni, aż po granice obu Korei. Misterna gra tajnych wywiadów, nieprzewidywalne ataki terrorystyczne, wyścig zbrojeń po każdej ze stron. Każdy czegoś pragnie, każdy o czymś marzy, każdy chce zniszczyć tego drugiego, by zyskać nad nim przewagę. A w tle zwykli ludzie i wyzwania z jakimi przyjdzie im się zmierzyć. Dokąd zmierza przyszłość?

Nigdy nie mów nigdy

Ken Follett buduje pieczołowicie skonstruowany scenariusz, który może prowadzić tylko w jednym kierunku – tej ostatecznej, najokrutniejszej konfrontacji. Ukazuje cały ciąg pozornie niepowiązanych, niewielkich zdarzeń, splotów okoliczności, które działają jak efekt motyla. Jedna kontrowersyjna decyzja, jedno nieprzemyślane słowo, jedna wywiadowcza pomyłka i wszystko runie w gruzy. Nieprzypadkowo Follett bierze na tapet skomplikowane relacje Zachodu i Wschodu, z naciskiem na imperia Stanów Zjednoczonych i Chin. Ukazuje w powieści tarcia, potyczki, naciski, a wreszcie – gdy opadają maski dyplomacji – wzajemne ataki i wojenne barwy. Jego bohaterowie podbijają stawki do nieskończoności. Rozgorączkowani stawiają na szali losy całego świata. I chociaż w tych emocjach „Nigdy” bywa miejscami przerysowane, to przecież nie byłoby fikcji, gdyby nie wychodziła poza granice tej politycznej, prozaicznej i pragmatycznej rzeczywistości.

Przed czytelnikami thriller polityczny najwyższej próby – miłośnicy gatunku będą zadowoleni.

Nigdy książka

„Katedry”, Claudia Piñeiro

Zaskoczyłam samą siebie brakiem znajomości prozy argentyńskiej pisarki Claudii Piñeiro, której poruszające thrillery, oscylujące zgrabnie na granicach literatury pięknej, podbiły serca tak wielu czytelników, także w Polsce. „Katedry” potraktowałam jako moje osobiste odkrycie, wstęp do przygody z twórczością tej zaskakującej autorki o intensywnym, przejmującym piórze. Przed czytelnikiem opowieść o siostrzanej rywalizacji, fanatyzmie i pozorach, które mylą do samego końca.

Zbrodnia z przeszłości

Trzydzieści lat temu na śmietnisku odnaleziono poćwiartowane i nadpalone ciało nastoletniej Any. Nie było świadków, nie było tropów, śledztwo zostało umorzone. Rodzina dziewczyny – rodzice i dwie siostry – próbowała pogodzić się z jej śmiercią. Każdy na swój sposób, każdy tak, jak tego potrzebował. Jedni zbliżyli się do Boga, inni odwrócili wzrok od wiary. Więzi rodzinne nie wytrzymały jednak tej ciężkiej próby, bez Any wszystko rozsypało się w proch. Każde z nich próbuje jakoś ułożyć sobie życie na nowo, chociaż ciążą na nich grzechy i tajemnice, za którymi skrywa się prawda. Prawda, której odkrycie ujawni najgorsze rodzinne sekrety.

Wiara, rodzina, śmierć

Podstawą konfliktu u Piñeiro jest wiara. Wszyscy bohaterowie bowiem prezentują odmienne stanowisko wobec religijności jako takiej: od fanatyzmu do ateizmu. Od ślepego oddania, przez ucieczkę. To właśnie wiara dzieli rodzinę, ale również od wiary wszystko się tutaj zaczyna. Piñeiro manewruje między kolejnymi wyznaniami, prowadzi nas przez kolejne opowieści, odbija sprytnie piłeczkę poczucia winy i wyrzutów sumienia, aż do pełnego bólu zakończenia. Wszystko to zawieszone między kryminałem, thrillerem a literaturą piękną – miejscami mroczne, miejscami przygnębiające, często szokujące. Powieść Claudii Piñeiro jest przerażająca, jak tylko przerażające mogę być opowieści o okrucieństwie, przemocy i bezwzględności fanatyzmu. W „Katedrach” przeszłość prześladuje bohaterów, prześladuje czytelników, a odpowiedzi wcale nie dadzą ukojenia.

Katedry

„Apeirogon”, Colum McCann

Powieść, która jest doświadczeniem. Powieść, którą przeżywa się i czuje. Powieść, która miejscami wcale powieścią nie jest. Eksperymentalna, zaskakująca w formie, miejscami wyczerpująca emocjonalnie opowieść o miejscu, w którym „geografia przesądza o wszystkim”. Opowieść o wielkiej stracie, wielkim konflikcie i wielkiej przyjaźni, która zrodziła się w największym bólu. Opowieść, która wydarzyła się naprawdę. Nic dziwnego, że „Apeirogon” zrobił tak duże wrażenie na czytelnikach i krytykach – zostawia po sobie ślad.

To ich historia

W tej historii wszystko zaczyna się od śmierci – w odstępach kilku lat giną dwie dziewczynki. Smadar jest jedną z przypadkowych ofiar zamachu samobójczego. Abir zostaje postrzelona kulą w głowę w drodze do szkoły. Smadar była Izraelitką, córką Ramiego Elhanana, grafika z Jerozolimy. Abir była córką Bassama Aramina, palestyńskiego nauczyciela i więźnia politycznego. Dwóch ojców, dwóch zajadłych wrogów… Bolesna tęsknota stała się podwalinami ich niezwykłej przyjaźni i podstawą walki, którą podjęli, protestując i przemawiając na całym świecie. To ich historia, historia ich córek, historia odwiecznego konfliktu.

Przyjaźń na przekór wszystkiemu

Dwóch ojców zjednoczonych w bólu, którzy na przekór podziałom postanowili połączyć się we wspomnieniu. To oni prowadzą „Apeirogon”, w którego słowach McCann zaklął cały rodzicielski ból, całą rozpacz, ale także nadzieję, że może pewnego dnia będzie inaczej. Nadejdzie taki dzień, że małe dziewczynki nie będą ginąć w drodze do szkoły. Dzień, który pozwoli wyjść z przyjaciółmi i wrócić bezpiecznie do domu. Przyjaźń tych dwóch mężczyzn to kotwica, która pozwala pisarzowi manewrować i tworzyć mikroprzestrzenie wewnątrz swojej powieści. To kotwica, której trzyma się dryfujący po tysiącu rozdziałach i rozdzialikach „Apeirogonu” czytelnik. Sam McCann nazwał powieść „hybrydową” – wychodzącą  poza określone granice medium, łączącą różne metody opowiadania historii. Tym samym w „Apeirogonie” czytelnik natknie się na poetyckie fragmenty prozy, elementy stricte historyczne, zdjęcia, rysunki, a nawet puste przestrzenie. Każde z nich niczym memento, które pozwala zatrzymać czas i pamiętać o tych, którzy odeszli. Niezapomniane wrażenia.

Apeirogon​​​​​​​

Więcej recenzji znajdziecie na Empik Pasje w dziale Czytam.