Mauritius. „Rajska wyspa”, pomyślicie. Palmy, plaże, krajobrazy, „egzotyka”. Ananda Devi opisuje ludzi, których nie widać w turystycznych folderach, których ciężko spotkać na popularnych, bezpiecznych szlakach. I pisze o nich pięknym, poetyckim stylem próbując obronić ich godność. „Ewa ze swych zgliszcz” to powieść, w której nie chodzi o potępienie, dziennikarski obrazek interwencyjny o „mętach społecznych”, a próbę zrozumienia, a może nawet stanięcia po stronie ludzi, którzy żyją w biedzie i na krawędzi szaleństwa.

„Ewa ze swych zgliszcz” (okładka miękka)

Czterech nastolatków z Troumaron, fikcyjnej dzielnicy na obrzeżach maurytyjskiej stolicy, Port Louis w książce Anandy Devi dzieli się z nami swoją opowieścią. Kwartet przeplatających się monologów siedemnastoletnich bohaterów tworzy wielowątkową opowieść o dzieciakach, które – każdy na swój sposób – próbują sobie radzić z życiem, w którym nie istnieje słowo „perspektywy”.

Główna bohaterka Ewa, to dziewczyna, która postanawia korzystać ze swojego ciała. We wprowadzającym do swojej opowieści monologu zastrzega: „nie próbujcie mnie oceniać. Jestem moim własnym prawem”. Siedemnastolatka, która stała się ciałem. Ananda Devi choć unika szczegółowych opisów, pokazuje proces przechodzenia na inną stronę, tą w której świadomość młodej dziewczyny ulega przemianie, a prostytucja staje się pozornie wyzwalającym doświadczeniem. Dlaczego wyzwalającym? Bo daje bohaterce władzę i poczucie kontrolowania swojego życia. No i, jak sama mówi: „po raz pierwszy mój tornister nie był pusty”. Dlaczego pozornie? Bo skutków tej decyzji nawet Ewa nie jest w stanie przewidzieć. Choć monologi Ewy nie dominują w książce, to opowieści jej przyjaciół są nierozerwalnie związane z jej postacią.

Najlepszą (i jedyną) przyjaciółką Ewy jest Savita, będąca niejako odbiciem Ewy, jej dobrą naturą, postacią, do bycia którą można aspirować. Racjonalna, unikająca niebezpieczeństwa, ale też nie oceniająca, wspierająca i wyrozumiała. To właśnie Savita zapłaci najwyższą cenę w tej powieści. Bo jej niezależność obudzi gniew mężczyzn, bo to „mężczyzna jest twoim przeznaczeniem i twoją śmiercią”, jak napisze narrator pod koniec powieści.

Clélio to buntownik z blokowiska. Rodzice stracili już nadzieję na lepsze życie. Gdy spłacili swój dom, zmiótł go cyklon. „Matka wzięła się do kupy. Takie są matki”, ojciec nie potrafił. „To też trzeba zrozumieć”. Chłopak, jak większość dzieciaków z Troumaron czas spędza na próbach zabicia czasu, a pod maską twardziela skrywa się osoba delikatna i zraniona.

Zostaje nam Sad - zakochany w Ewie chłopak, który odkrywa dla siebie poezję i próbuje się zbliżyć do ukochanej, wiedząc, że najlepszą drogą do zbliżenia jest brutalność i odgrywanie kogoś, kim nie chce być. Nie będzie odgrywał i to właśnie on pojawi się obok Ewy w dramatycznym finale.

Czwórka przyjaciół, którzy sami muszą sobie poradzić z wchodzeniem w dorosłość. Nie mają wielu możliwości, bo czy jest taką emigracja? Brat Clélio, który mieszka we Francji, od lat oszukuje swoją matkę, mówiąc, że mieszka w dużym mieszkaniu i wiedzie mu się fantastycznie. Wszyscy wiedzą, że to kłamstwo, ale z tym kłamstwem łatwiej żyć niż ze świadomością, że nie ma ucieczki.

„Ewa ze swych zgliszcz” to niewielka, ale niezwykle pojemna powieść o losie wykluczonych, ale też o patriarchacie, funkcjonowaniu kobiet, które – gdy są młode – sprowadzane są wyłącznie do biologii. Jest to przejmująca historia o pragnieniu zemsty – dzieci na rodzicach i starszych za życie w świecie pozbawionym przyszłości, kobiet na mężczyznach za życie w upokorzeniu i mężczyzn na kobiet – jako odreagowanie wszechogarniającego wstydu. To też, na innym poziomie, opowieść o klasowych i etnicznych nierównościach na małej wyspie, gdzie obok Kreoli żyją Hindusi i biali, uprzywilejowani mieszkańcy. O wielu poziomach wykluczenia i życiu na wulkanie, który musi wybuchnąć.

Ananda Devi pokazuje też, w krótkich scenach, że szansą dla tych młodych ludzi są inni – nauczyciele, nauczycielki, prawnicy. Sad odkrywa poezję Verlaine’a dzięki nauczycielce w szkole, Clélio pogodzony (co nie znaczy, że nie przerażony) z tym, że zostanie niesłusznie skazany odnajduje nadzieję dzięki prawniczce, która będzie go bronić, a Ewa oparcie znajduje u policyjnego oficera i choć to oparcie bardzo wątpliwe, to z pewnością dodające bohaterce sił, bo nawet gdy czuje, że „ziemia zaczyna mi się usuwać spod stóp i zapada się całkowicie”, to przecież nie ma co panikować – „w sumie nigdy nie miałam ziemi pod stopami”.

Jest Ewa współczesnym wcieleniem bogini zemsty, która na zgliszczach swojego życia postanawia wymierzyć sprawiedliwość. Nie chcę spoilerować, dlatego nie napiszę wam jak tego dokonuje, ale trzeba przyznać, że Ananda Devi niezwykle sprawnie łączy wręcz sensacyjną narrację z delikatnym, czułym, poetyckim opisem. Jeśli rzeczywiście dzisiaj potrzebujemy „czułego narratora”, to takiego właśnie zajdziemy w „Ewie..” – narratora, który nie ocenia, próbuje zrozumieć choćby najtrudniejsze do zaakceptowania decyzje swoich bohaterów, a wszystko to opisuje niezwykłym, erudycyjnym, poetyckim stylem, doskonale przełożonym przez Krzysztofa Jarosza, autora bardzo szczegółowego „Komentarza” do powieści, z którym mam jedyny tu kłopot. Bo o ile nie da się temu komentarzowi odmówić słuszności, świadczy on o doskonałej znajomości twórczości Anandy Devi i „rozebraniu” powieści na cząstki pierwsze, to jak każde takie podsumowanie, utrudnia własną, nieskrępowaną analizę. Tak więc tekst Jarosza przeczytajcie kilka dni po lekturze powieści, by potwierdziły się wasze intuicje, ale jednak, żebyście samodzielnie mogli i mogły nad tym wspaniałym tekstem się zastanowić.

„Ewa ze swych zgliszcz” jest opowieścią mocno teatralną, nie tylko ze względu na strukturę następujących po sobie monologów, ale i bardzo wyrazistych bohaterów, którzy się uzupełniają i pokazują, że bycie kobietą i mężczyzną w świecie wypełnionym pogardą i przemocą jest podobnie degradujące. Ale – zdaje się pytać Ananda Devi – dlaczego to właśnie kobiety płacą najwyższą cenę? Piękna, wstrząsająca powieść, z wirtuozerią przetłumaczona przez Krzysztofa Jarosza i do tego pięknie wydana przez Wydawnictwo w Podwórku. We frankofońskim świecie „Ewa…” zdobyła najważniejsze nagrody, w Polsce wydaje się przechodzić niezauważenie. Nasze zamknięcie się na świat, nieumiejętność spojrzenia poza perspektywę własnego podwórka wciąż pokutują tym, że praktycznie nie znamy literatury afrykańskiej. „Ewa…” to książka anty-egzotyczna, prowadząca w subtelny i erudycyjny sposób spór z poetycką wizją – tak „raju” jak i „jądra ciemności”.

Ananda Devi udowadnia, że klasyczny dramat rozgrywający się w blokowisku na przedmieściach Port Louis niczym nie różni się od tego, który opisuje chociażby Dorota Masłowska w „Innych ludziach”. Najważniejszy wspólny mianownik to „piekło kobiet”. I niezwykła siła w walce o godność. Wciągająca, porażająca opowieść. Musicie!