„Atlas nieba. Najwspanialsze mapy, mity i odkrycia we wszechświecie - recenzja

 

Brytyjski autor jest już być może znany polskim czytelnikom i czytelniczkom za sprawą opublikowanego pewien czas temu „Atlasowi lądów niebyłych”. Edward Brooke-Hitching jest synem antykwariusza i jak widać, dobrze nasiąkł za młodu atmosferą książkowej obfitości. Jego popularnonaukowe publikacje to wspaniała podróż przez fakty i mity, okraszona pięknymi, różnorodnymi ilustracjami – trzeba przyznać wydawnictwu Rebis, że starannie podeszło do strony edytorskiej i książkę po prostu przyjemnie trzyma się w rękach – co jest pierwszą zaletą w kategorii prezentowej. Trudno oprzeć się urokowi okładki, utrzymanej w głębokich szafirach i pomarańczach, ozdobionej złotymi gwiazdkami. W dodatku atlas PACHNIE – a to obecnie rzadkość, w dodatku pachnie podobnie do mojej ukochanej serii „Patrzę-podziwiam-poznaję”, wydawanej przez Arkady w latach dziewięćdziesiątych. Wiecie, że za pamięć zapachową odpowiada w naszym ciele tzw. gadzi mózg, struktura odpowiedzialna za instynktowne zachowania niezbędne przetrwaniu? To dlatego wystarczy kilka cząsteczek cudownej woni świeżo wydrukowanej książki i czujemy znowu te endorfiny, które towarzyszyły otwieraniu świeżych tomów dawno, dawno temu, kiedy życie było prostsze! Z drugiej strony – wystarczy poczuć z oddali zapach zupy jarzynowej i znowu jesteśmy zalewaniu uczuciem głębokiego nieszczęścia i opuszczenia, które towarzyszyło nam w szkolnej stołówce… No, ale do rzeczy. Co znajdziemy w „Atlasie nieba” oprócz reprodukcji pięknych map, rycin, fotografii zabytków archeologicznych związanych z astronomią i zdjęć bajecznie kolorowych mgławic?

„Atlas nieba. Najwspanialsze mapy, mity i odkrycia we wszechświecie (okładka twarda)

 

Brooke-Hitchings w kilkunastu odsłonach przedstawia, czym było i jest dla nas niebo. Wskazuje przy tym na dość specyficzny jego status – niebo jest czymś, co towarzyszy nam od zawsze i codziennie. W dzień błękitne lub przysłonięte chmurami, w nocy wiadomo – gwiazdy, komety, księżyc, satelity i to całe błyskające barachło (albo także chmury). Trochę rozumiemy z tego, co dzieje się nad naszymi głowami, a trochę traktujemy to jako dekorację zwykłego życia, niezmienny do pewnego stopnia krajobraz. I od zawsze – fascynująca zagadka. Dzięki atlasowi brytyjskiego pisarza możemy prześledzić jak zmieniało się nasze myślenie o niebie i pozostającej z nim w ścisłej relacji Ziemi, planecie ludzi. Na przykład – i tutaj zaskoczenie – ludzie w starożytności wcale nie wierzyli w to, że Ziemia jest płaska. Przecież istniało morze, statki i żeglarze, którzy widzieli, jak widoczne gwiazdy „zmieniają” położenie podczas żeglugi na północ lub południe. Kiedy statek zbliżał się do portu, obserwujący go ludzie najpierw widzieli szczyty masztów, potem dopiero resztę. Z tego wniosek, że powierzchnia Ziemi musiała być przynajmniej zakrzywiona – pitagorejczycy dopowiedzieli resztę, przypisując jej kształt najdoskonalszy, a zatem kulisty. Nie możemy więc drwić ze współczesnych płaskoziemców, porównując ich do nieoświeconych ludzi epok starożytnych. Dla tej głupoty nie są oni precedensem. Przy okazji możecie dowiedzieć się też, dlaczego według legendy Pitagoras nie pozwalał spożywać uczniom fasoli i przypłacił awersję do tych zdrowych skądinąd strączków życiem. A patrząc na towarzyszącą opowieści średniowieczną możecie dostrzec nad krzakiem słowo „fabe”, które tłumaczy pochodzenie modnego terminu „aquafaba”.

I właśnie za to uwielbiam książki takie jak „Atlas nieba”. Można powiedzieć, że to publikacja, w której forma przerasta treść, dopasowaną do poziomu przeciętnego czytelnika, ale ja nie do końca zgadzam się z tego typu podejściem. Umówmy się, że nie jesteśmy skończonymi geniuszami w każdej dziedzinie, a elastyczność umysłu jest cechą szalenie przydatną. „Atlas nieba” można czytać na wielu poziomach – jako kompendium wiedzy, jako zbiór ciekawostek, można „oglądać obrazki”, ale można też czytać oryginalne, umieszczone na nich napisy i znajdować kawałeczki puzzli rzeczywistości, jak wspomniane powyżej słowo „fabe”, łączące od teraz w mojej głowie Pitagorasa z wegańskim majonezem. Brooke-Hitchings znakomicie przywołuje też informacje z gatunku „wiedziałam, ale zapomniałam” – na przykład o tym, że Gwiazda Polarna to nie nazwa gwiazdy, ale funkcji: nazywamy tak gwiazdę położoną najbliżej bieguna niebieskiego. Obecnie jest to Polaris, będąca częścią Małej Niedźwiedzicy, ale w przeszłości mieliśmy inne Gwiazdy Polarne ze względu na precesję osi ziemskiej (swoją drogą: czyż nie piękne słowo, „precesja”?).

Na zachętę i na zakończenie dodam, że „Atlas nieba” to książka wysoce uniwersalna: zachwycam się nią ja, zachwyca się moja siedmioletnia córka, podziwiająca ilustracje i zawzięcie tworząca w zeszycie własne przedstawienia Zodiaku. Mała szansa, że podarujecie ją jakiemuś nieszczęśnikowi zupełnie odpornemu na uroki pięknie wydanej książki o zagadkach nieba.

A teraz, wszyscy razem: Laaaaaaaaaast Christmas!!!