Do Znaku Illg trafił właściwie przez przypadek. Gdy w 1983 roku wyrzucono go z Uniwersytetu Śląskiego, trafił pod „znakowe” skrzydła i powoli piął się w hierarchii wydawnictwa, poznając legendarne postacie polskiej kultury. To o nich jest ta opowieść.

Illg obdarzony jest jakąś niesamowitą pamięcią, w której przechowuje setki opowieści, sytuacji i anegdot, serwując je nam hojnie, za co czytelnik może być tylko wdzięczny, bo tyle inteligentnego śmiechu trudno znaleźć w innej książce. Milosz okazuje się mniej spiżowy, o humorze Szymborskiej napisano już niejeden tom, ale i tu znaleźć można anegdoty mniej znane, portret Barańczaka to opowieść o człowieku, który potrafił przełożyć wiersz na serwetce w kawiarni i nawet Leszek Kołakowski okazuje się tu być mędrcem, ale bardzo ludzkim.

Oczywiście z dzisiejszej perspektywy nie sposób nie zastanowić się nad funkcją anegdoty i faktem tak potoczystego jej serwowania czytelnikom. Literatury nie da się oddzielić od tak zwanego „życia literackiego”, zdaje się mówić Illg. Anegdota jest też remedium na rzeczywistość, która nas otacza, o czym wielokrotnie autor napomyka. Podobnie jak wspomina, że wraz z kolejnymi pogrzebami odeszła już prawie cała formacja pisarzy i pisarek, których zbudował dramat II wojny światowej i życie w komunizmie. Zwłaszcza to drugie uczyło – obok używania powielacza – ironii, humoru, czułości na absurd, których dzisiaj chyba trudniej w naszym życiu odnaleźć. Chociaż może jest też tak, że zawsze przeszłe czasy widzimy, czy choćby staramy się widzieć jako „lepsze” w jakimś zakresie. Bo przecież to o czym pisze Illg momentami wydaje się dzisiaj już mało akceptowalne, jak na przykład prowadzenie samochodu mocno „pod wpływem”, o czym autor pisze bardzo wprost.

 

Mój znak. O noblistach, kabaretach, przyjaźniach, książkach, kobietach, o nowej dekadzie i pięknej plejadzie (okładka twarda)

 

Mój Znak” to też trochę – przynajmniej dla mnie jako osoby niezbyt za kołnierz wylewającej – zaskakująco alkoholiczna opowieść. Właściwie każdemu ciekawszemu wieczorowi towarzyszą jakieś alkohole, nierzadko wódka. Rozumiem kwestię kultury i jej przemian, ale nie ukrywam, że w pewnym momencie historie opowiadane przez Illga robiły się przez to nieznośne. Ale tylko chwilami. Bo przecież nie ma większej przyjemności niż przeczytanie takiej anegdoty:

„Któregoś dnia w mikrobusie, którym dowożono polskich pisarzy do miasta [na Targi we Frankfurcie – WSZ], Wisława, moszcząc się w na swoim miejscu, nagle jakby sobie coś przypomniała: „A mnie raz przy stole Broniewski obrzygał”. Zebranych przytkało (...) „Siedział otem dłużsszy czas nierouchomo, a nasępnie przyjrzałmi się uważnie i stwioerdził współczująco: „A pani czegoś smutna’”.

Poza historiami o słynnych pisarzach i pisarkach Illg zdradza tajniki zawodu – przeczytacie o tym, jak nauczył się odmawiać publikacji (trzeba było tak to zrobić, by pisarz wyszedł zachwycony, nie zauważając, że znalazł się już na ulicy), jakich błędów unikać (znacie takiego pisarza, jak Julian Hartwig?) i dlaczego warto jednak sprawdzać, czy czasem coś nie jest żartem, jak Zyndram z Murcek, wymyślony w jednym z numerów „NaGłosu”, o którym ktoś chciał później pisać pracę naukową. Fascynująca opowieść, choć jak cały czas podkreślam, jest w niej coś smutnego, melancholijnego i chociaż Illg cieszy się rozwojem wydawnictwa, pisze o młodszym pokoleniu twórców, to jednak obcowanie z epoką „wielkich” nie pozwala mu na w pełni optymistyczną wizję przyszłości. Czy słusznie? Trudno od Illga wymagać optymizmu, ale ciekaw jestem jak o nam współczesnych będziemy opowiadać za trzydzieści, czterdzieści lat (jeśli ta planeta nie postanowi się jednak zwinąć przed upływem tego czasu). Dzisiaj już nie mamy listów, maile są usuwane, a zabawnych karteczek raczej sobie nie wysyłamy, tylko gify na fejsie. Śmieszne powiedzonka Grzebałkowskiej? Ironiczne i pełne ciepła komentarze Szejnert? Wpadki Olgi Tokarczuk? Wieczory ze Szczerkiem i Rejmer? Ktoś to zapisuje? Ktoś zapamiętuje? A może współczesność nie potrzebuje takiej archiwistyki? O tym myślałem, czytając po raz kolejny tę wspaniałą, pięknie zilustrowaną i w jakimś sensie monumentalną książkę.

Przystępując do drugiego wydania wspomnień, Illg musiał dokonać pewnych korekt. Najważniejsza z nich dotyczyła zmiany czasu – z teraźniejszego na przeszły. Wypełniona setkami historii, ociekająca ironicznym, mądrym humorem, a przy tym smutna i refleksyjna. Jedna z najciekawszych opowieści o polskiej kulturze, po które możecie sięgnąć. Bardzo polecam.