„Arthur Conan Doyle i sprawa morderstwa” – recenzja

 

Glasgow, rok 1908 - teoretycznie wiek XX, ale jeżeli przyjmiemy, że epokę zakończy dopiero wybuch pierwszej wojny światowej i koszmar wojny w okopach, to nadal jesteśmy w erze wiktoriańskiej, w ponurych ciemnościach industrialnego Imperium Brytyjskiego. W mroczne, grudniowe popołudnie niczym wyjęte żywcem z „Opowieści wigilijnej” sąsiedzi bogatej, mieszkającej samotnie staruszki słyszą za ścianą dziwny huk. Pan domu idzie sprawdzić co się dzieje, na schodach spotyka wracającą ze sprawunkami służącą. Mija ich obcy mężczyzna w kapeluszu. Drzwi do mieszkania starszej pani są otwarte, a sama Marion Gilchrist leży w salonie z roztrzaskaną ciosami tępego narzędzia głową. Policja rześko zabiera się za poszukiwanie winnego, na podstawie informacji o zastawieniu w jednym z lombardów brylantowej broszki w kształcie półksiężyca typuje Oskara Slatera, niemieckiego Żyda bez stałego zajęcia, który na pokładzie Lusitanii płynie właśnie do Stanów Zjednoczonych. Slater zostaje deportowany, sprawa idzie szybko: świadkowie, którzy wcześniej nie potrafili opisać mężczyzny ze schodów nagle bez cienia wątpliwości wskazują Slatera, a broszka pozostaje koronnym dowodem, mimo że została zastawiona jakiś czas przed dniem popełnienia morderstawa (!). Slater w pokazowym procesie zostaje skazany na śmierć przez powieszenie, jednak wyrok w ostatniej chwili zostaje zamieniony na dożywotnie, ciężkie roboty w kamieniołomie granitu na północy Szkocji. Nie ma szans na apelację, ponieważ sądy apelacyjne wtedy nie istnieją. Slater latami szuka szans na oczyszczenie imienia, w 1925 roku wychodzący na wolność współwięzień przemyca jego list, schowany pod sztuczną szczęką. Apel Slatera, uwięzionego od blisko dwóch dekad, dociera do adresata: Arthura Conana Doyle'a, uwielbianego przez cały świat autora opowieści detektywistycznych.

„Arthur Conan Doyle i sprawa morderstwa” (okładka miękka)

 

To brzmi jak wstęp wspaniałej powieści - jest natomiast streszczeniem historii, która, o zgrozo, wydarzyła się naprawdę. „Arthur Conan Doyle i sprawa morderstwa” Margalit Fox to książka dwupoziomowa: nie tylko kryminalny reportaż o pozbawionym logiki mordzie i niewinnie skazanym przypadkowym pechowcu, ale także o paradygmatach epoki, które pozwalają z taką łatwością skazać tego właśnie człowieka. Wspomniałam we wstępie, że rok 1908 to nadal epoka wiktoriańska, chociaż królowa, która dała jej swoje imię, nie żyje od siedmiu lat. Według późniejszej interpretacji Marion Gilchrist została zabita przez kogoś ze swojej warstwy społecznej (nie zdradzam przez kogo, hipotezy znajdują się na końcu książki). Ale coś takiego niezbyt mieści się w pojęciu ówczesnych autorytetów moralnych. Ciąganie przedstawicieli wyższych sfer po sądach, ku uciesze gawiedzi, nie może skończyć się niczym dobrym. Lepiej skazać kogoś, kto jest i tak wysoce podejrzany, a jeżeli jeszcze nie popełnił żadnej zbrodni, to zapewne jest to tylko kwestią czasu, więc i tak oddajemy społeczeństwu przysługę, wysyłając go do kamieniołomów. Kimś takim jest Oskar Slater. Niepewny z pochodzenia - niemiecki Żyd (urodzony w Opolu, jego rodzina całe życie mieszkała na terytorium dzisiejszej Polski). Niepewny z zajęcia - tu coś wygra w karty, tam zastawi, podejrzewany jest także o stręczycielstwo. Niepewny z trybu życia - nie ma żony, dzieci, ani stałego adresu. Idealny na kozła ofiarnego - za jego sprawą wymiar sprawiedliwości pichci na jednym ogniu dwa obiadki: pozbywa się człowieka, który i tak na pewno zrobiłby wcześniej czy poźniej coś złego, i zamyka sprawę morderstwa. Margalit Fox pisze drobiazgowo o teoriach kryminalistycznych, które wyrosły na gruncie takiego rozumowania.

Z drugiej strony mamy Arthura Conana Doyle'a, wykształconego przedstawiciela znakomitego rodu, który wymyślił uwielbianego wręcz histerycznie przez czytelników Sherlocka Holmesa, uosabiającego detektywistyczne ideały epoki. Wzywanie na pomoc w prawdziwym kryminalnym dochodzeniu pisarza, nawet specjalizującego się w kryminałach, wydaje się pomysłem kuriozalnym, coś w stylu szukania medycznych porad u aktorów ze szpitalnych tasiemców. A jednak. Arthur Conan Doyle zajmował się rozwiązywaniem kryminalnych zagadek, co więcej robił to z powodzeniem i upodobaniem (sprawie oskarżonego o mordowanie zwierząt George'a Edalji'ego poświęcona jest wspaniała powieść Juliana Barnesa „Arthur i George”). Ogromny autorytet, logiczne myślenie, możliwość poruszania opinii społecznej - to wszystko sprawiało, że pisarzowi udawało się często sięgnąć tam, gdzie zawiodły metody policyjne i oficjalne.

Książka Margalit Fox sprawnie splata wszystkie wątki - czasami odbiega wprawdzie dość daleko od zasadniczej narracji, jednak wszystkie podawane przez nią analogie mają sens i pomagają zrozumieć niuanse epoki, w której ważniejsze od dowodów zbrodni były dowody na prowadzenie się wbrew moralnemu kompasowi.

Książkę przełożył: Maciej Miłkowski.