Marieke Lucas Rijneveld znalazł się na ustach wszystkich, gdy jego debiutancka powieść „Niepokój przychodzi o zmierzchu” została nagrodzona Międzynarodową Nagrodą Bookera w 2020 roku. Opowieść o dziesięcioletniej dziewczynce, która nie radzi sobie ze śmiercią starszego brata, a znany jej świat zaczyna się sypać, zwróciła uwagę czytelników i krytyki literackiej. Samo „Mój mały zwierzaku” zostało ukończone przez Rijnevelda (identyfikującemu się jako osoba niebinarna i używający zaimków on/jemu) jeszcze przed uhonorowaniem „Niepokoju…” Bookerem.

„Mój mały zwierzaku”. To historia obsesji na punkcie czternastoletniej dziewczynki, opowiedziana głosem 49-letniego weterynarza. To ten sam weterynarz, który regularnie odwiedza rodzinę dziesięcioletniej Budrysówki z „Niepokoju…” i jedynie on zdaje się dostrzegać rozpacz i żałobę, które powoli zjadają dziewczynkę. Tym razem jednak to on jest w centrum uwagi czytelnika, to jego historię poznajemy: bolesną przeszłość, niechęć do pogodzenia się z własnym wiekiem, z dorosłością, żal za utraconym chłopięctwem i wiarę w odzyskanie niewinności – właśnie dzięki relacji z pogrążoną w żałobie czternastoletnią nietypową dziewczynką.
 

Mój mały zwierzaku
 

Kipi od emocji

Świat przedstawiony w „Zwierzaku” (tłum. Jerzy Koch) oglądamy oczami Kurta i nie jest to miły obraz. Jego powieść aż kipi od emocji, ale nie takich, jakie chcielibyśmy doświadczać. Mamy tu dorosłego, wykształconego mężczyznę, który upatrzył sobie dziecko. Wcześniej też zerkał na małe dziewczynki, ale ta jest jego „ulubienicą”, jak ją nazywa, jego „małym, prześwietnym zwierzakiem”. Dziewczynka mieszka razem z zapracowanym, nieobecnym emocjonalnie ojcem i dorastającym bratem. Co szczególnie ważne, na każdym kroku wyczuwa się tu obecność tych, których w rodzinie już nie ma: „utraconego” – brata, który zmarł w wypadku i „opuszczającej”, czyli matki dziewczynki, która odeszła z domu po jego śmierci.

Na farmie pełnej krów unosi się zapach samotności i opuszczenia, żałoba zdaje się być wypisana na twarzy ojca, który cały czas i uwagę poświęca zwierzętom, nie swoim dzieciom. A jego córkę poznajemy w momencie, gdy powoli z dziecka przeistacza się w nastolatkę. Dziewczynka jest pełna sprzeczności, z jednej strony bardzo niewinna i dziecinna, a z drugiej wciąż żyje w świecie swojej wyobraźni, ponurych fantazji, w których przebija nowojorskie wieże WTC, umiera, zabija i płonie ogniem. Snuje wyobrażenia o sobie jako ptaku, który uczy się fruwać. Jakby podświadomie zdawała sobie sprawę, że kolejny etap w jej pozbawionym matki-przewodniczki życiu to dojrzewanie, które próbuje zrozumieć na swój sposób. Jednocześnie nie zna granic swojej niewinności, śmiałości, swojego ciała, jego potrzeb. I to ostatnie, oraz usilne pragnienie dziewczynki bycia dostrzeganą i słuchaną, kochaną, wykorzystuje weterynarz.


Zainteresował cię temat? Sprawdź nasze inne artykuły:


Kat, który był ofiarą

Nie trudno podczas lektury „Mój mały zwierzaku” doszukać się inspiracji czy świadomego nawiązania do „Lolity” Vladimira Nabokova. Przyglądamy się fantazjom i pragnieniom narratora, widzimy jak powoli tka swoją misterną sieć, by stopniowo i konsekwentnie opleść nią swoją ofiarę, jak uczy się języka swojej „ulubienicy”, by wykorzystać go przeciwko niej, by użyć jej fantazji i marzeń do przyciągnięcia i emocjonalnego uzależnienia od siebie. Gdy na początku książki Kurt kupuje podwójny materac i rzuca go na tył samochodu, długo nie chcemy pogodzić się z myślą, że materac zostanie użyty. W scenie, w której weterynarz pokazuje swojej przyszłej ofierze jak rozcina wydrę, by wyciąć z niej członka i wręczyć dziewczynkę, kumulują się wszystkie emocje i napięcia tej książki.
 

Niepokój przychodzi o zmierzchu
 

Rijneveld pokazuje jednocześnie, że ta historia – choć jej puenta i odbiór muszą być jednoznaczne –jest także opowieścią o kacie, który sam kiedyś był ofiarą. Czy to go tłumaczy? Oczywiście, że nie. Czy sprawia, że ta historia ma swój nieuchronny koniec, którego nie będę zdradzać? Oczywiście, że tak. Ale doskonałe pisarstwo Rijneveld sprawia, że trudno się od tej lektury – opowiedzianej jakby na jednym oddechu, w rytmie i tempie, który nie pozwala na kropki, muszą nam wystarczyć przecinki – oderwać. Ciężaru tej opowieści dodaje jeszcze obraz holenderskiej wsi, gdzie zamiast miastowych zwyczajów i anonimowości mamy świat, w którym wszyscy się znają, ludzie są ze sobą związani systemem zależności i w związku z tym trudno dojrzeć prawdę, a jeszcze trudniej stawić jej czoło. Jeśli po autorze „Niepokoju...” spodziewaliście się lżejszego tonu, to srogo się zawiedziecie. Ta lektura zostanie w was na długo.

Więcej recenzji znajdziesz na Empik Pasje w dziale Czytam.

Zdjęcie okładkowe: źródło: Marieke Lucas Rijneveld. Fot., w tym zdjęcie okładkowe: Jeroen Jumelet ANP East News