Rozmowa z Zygmuntem Miłoszewskim

„Mierzeja” to serial, którego fabuła w dużej mierze bazuje na izolacji i zagrożeniu związanym z epidemią nieznanej choroby. Czemu taki tytuł ma premierę akurat teraz?

  • Zygmunt Miłoszewski: Fabuła zaczyna się od znalezienia martwego morświna zaplątanego w sieci. W obawie przed wirusem, bronią chemiczną i biologiczną, Hel zostaje odcięty od świata, na wszelki wypadek, żeby to „coś” nie wydostało się na kontynent.

    „Mierzeję” pisaliśmy z bratem jeszcze przed pandemią. Takie słowa jak kwarantanna lub zagrożenie epidemiologiczne były czymś z kategorii science fiction. Dzisiaj odbierajmy je zupełnie inaczej. Zastanawiałem się, czy to jakoś zmienić. W końcu zdecydowaliśmy, że akcja toczy się w świecie, w którym nie było pandemii. My już wiemy, że to wszystko jest realne. Zagrożenie epidemią, pandemią, wirusem wymykającym się spod kontroli stało się bardzo rzeczywiste. Myślę, że to co przeżyliśmy, jeśli było pierwsze, na pewno nie będzie ostatnie.

    Ciągle mamy nadzieję, że planeta umrze w taki niezauważalny sposób. Uważam, że tak się to niestety nie odbędzie. Jak mówił poeta „I tak się właśnie kończy świat. Nie hukiem ale skomleniem”. Będziemy patrzeć w bólach, jak nasza cywilizacja się kończy. A to ta pandemia, a to inna pandemia, wirus, zmiany klimatyczne czy anomalie pogodowe. 


    Chciałem się poprawić, że nasza planeta nie umiera. Planeta sobie świetnie poradzi. Ale myślę, że obserwujemy sprowadzony przez samych siebie na głowę kres cywilizacji człowieka. Trochę szkoda, bo uważam, że to była fajna przygoda.

Dlaczego w otwarciu historii ginie akurat morświn?

  • Z bratem musieliśmy coś zabić, kiedy to pisaliśmy. Na początku to była foka. Rybacy znajdują fokę, jest fokarium, zwierzę cierpi na nieznaną chorobę. I to wyzwala łańcuch nieprawdopodobnych wydarzeń. Ale potem, jak siedzieliśmy na Helu i szukaliśmy pomysłu, powiedzieliśmy sobie – morświn jest lepszy. Foka jest taka dość zwyczajna, a sam fakt, że morświn istnieje i że w Bałtyku znajdują się takie małe delfinki jest super. Główna bohaterka to naukowczyni, ratuje foczki i morświny, także my w historii kładziemy też nacisk na ekologię. A nie tylko, żeby zabić morświna i zrobić z niego mięso na grilla.

    Kiedy płynąłem z morza Północnego na Bałtyk, w okolicach Rygi po raz pierwszy zobaczyłem morświna na żywo. Skoczył sobie ze dwa razy. I przez chwilę można było zapomnieć, że jest to straszne, sine i zimne morze. Było jak w takich tropikach - hop - mały delfinek. I pomyślałem sobie: „kurcze, ja zabiłem tego małego morświnka…”

Skąd pomysł, żeby miejscem akcji serialu był Hel?

  • Mieliśmy z bratem różne pomysły. Chcieliśmy opowiedzieć historię, która będzie bardzo szybka, miała zwroty akcji i gdzie będzie się dużo działo. Będzie thrillerem. Szukaliśmy na to pomysłu, co działa i jest angażujące. I są to dwie rzeczy: zamknięta przestrzeń, z której nie można się wydostać oraz jakiś zegar odliczający. Dobra! Znajdźmy takie miejsce, gdzie można by było w nim zamknąć różnych ludzi na małej przestrzeni. Zróbmy to na Helu.

    Odetnijmy Hel od świata i sprawdźmy co się wydarzy. Zróbmy to w takim przedsezonie, pod koniec maja. Na miejscu są wtedy mieszkańcy, trochę rodzin rybackich, rodzin wojskowych, dużo przedsezonowych turystów, dzieci na zielonej szkole, biznesmeni na szkoleniu, kochankowie udający, że tak naprawdę są gdzie indziej. I nagle wszyscy zostają uwięzieni w tym jednym miejscu. Wydawałoby się, że znaleźli się tam zupełnie przypadkiem, ale tak naprawdę, jak to w dobrym thrillerze, nikt się tam tak nie znalazł.
     

Mierzeja empik go
 

Dlaczego „Mierzeja” to serial audio, a nie np. książka?

  • Tekst pierwotnie powstał jako scenariusz serialu telewizyjnego. Napisaliśmy go trochę… za dobrze. Dzieje się tam tyle, że okazał się za drogi w realizacji. Na początku pisaliśmy to dla stacji telewizyjnej. Byli podnieceni, ale potem mówili “Słuchajcie chłopaki, może trochę mniej tych pomysłów? To trzeba będzie jakoś zrealizować”. Potem okazało się, że i tak to zostało odłożone na półkę. I nam było super przykro, bardzo lubiliśmy ten projekt.

    Mieliśmy dużo różnych pomysłów – skoro telewizja nie chce serialu, to może z tego zrobimy powieść? Nic z tego nie wyszło. I potem zbiegło się w czasie to, że pandemia przyniosła taki renesans słuchowisk, audiobooków czy seriali audio. Wtedy pomyśleliśmy „Ok. To jest pomysł! Zróbmy z tego serial sensacyjny do słuchania”. Co było bardzo ciężką robotą. Widziałem ten scenariusz serialu telewizyjnego i mówię: „Jak to zrobić?”.

Jakim serialowym gatunkiem jest Pana zdaniem „Mierzeja”?

  • To serial przygodowy. Niesamowity serial wielkiej przygody z dobrymi ripostami. Tam są elementy „Lost” czy „The Hundred”. Trochę niesamowitości, bardzo dużo zagadek, z lekkim pójściem w stronę fantastyki.

Serial napisał Pan razem z bratem, Wojciechem Miłoszewskim. Jak układa się wspólna praca nad tekstem?

  • Brat jest jedyną osobą na świecie z którą potrafię pracować. Z żadną inną osobą to nie wyszło mimo podejmowanych prób.To super odmiana, bo pisanie powieści jest zajęciem samotnym. Czasem aż przygnębiającym i trzeba mieć te wszystkie emocje w swojej głowie. Nie ma się z kim nimi podzielić. Praca z kimś, kogo się lubi i do kogo ma się zaufanie, to taka ulga, że można jakoś odbić od siebie te pomysły. Można powiedzieć - Co sądzisz o tym?

    Siedzieliśmy razem na Helu. Szukaliśmy miejsc i pomysłów, rozmawialiśmy z ludźmi. Każdy z nas ma swoje mocne i słabe strony. Mój brat pisze świetne dialogi. Mi z kolei lepiej wychodzą różne konstrukcje fabularne, czyli jakie wydarzenie ma być po danym wydarzeniu. Nie boimy się tematów dużych. Tego, że komuś się dzieje krzywda. Nie mówię, że „Mierzeja” to serial sensacyjny, a przygodowy. Przygoda, która jest trochę zabawna, trochę szybka, taka do posłuchania na lato.

A jak wyglądał cały proces przepisania scenariusza serialu telewizyjnego na serial audio?

  • Najpierw myślałem, że będzie trzeba dopisać dużo narracji. Ale to bez sensu. Żeby było fajne, trzeba zrobić to bez narracji, czyli musi być tylko słuchowisko. Można je tworzyć poprzez dialogi, muzykę czy efekty dźwiękowe. Okazało się, na moje nieszczęście, że to jest bardzo trudne. Tak naprawdę trzeba było zepsuć dobry scenariusz telewizyjny. Na czym polega dobry scenariusz filmowy? Nie opowiadamy w dialogach tego co się dzieje na ekranie, bo ludzie to widzą. A w przypadku słuchowiska trzeba było zrobić inaczej. Opowiedzieć w dialogach to, co się dzieje. Trochę postaci musiało się zwracać do siebie po imieniu, żeby było wiadomo kto jest w tych scenach. Konieczna była zmiana montażu scen, żeby one były dłuższe. Zadbać, żeby słuchacz się nie pogubił. To było dla mnie wielkie wyzwanie, ale też cenna lekcja. Zanurkowanie w nowy gatunek. Bardzo się cieszę, że pandemia wskrzesiła słuchowiska.
     

Zygmunt Miłoszewski

Zygmunt Miłoszewski / fot. materiały promocyjne Empik Go
 

Z czym aktualnie kojarzą się Panu wakacje nad Bałtykiem?

  • Jak myślę o wakacjach nad Bałtykiem, to oczywiście widzę parawan. Zastanawiam się wtedy, jaki to ma sens – być na wakacjach w miejscu, gdzie trzeba się zasłaniać przed lodowatym wiatrem? Jak sobie myślę o moich wszystkich wspomnieniach znad Bałtyku, czy to takich rodzinnych na plaży, czy żeglarskich, to tym głównym wspomnieniem jest zimno. I takie polskie zaklęcia nadbałtyckie: „Cieszmy się, że nie pada”; „Chyba się przejaśnia”.

    Kilka dni temu płynąłem z kumplem jachtem z Niemiec do Gdańska. Jest czerwiec, a ja założyłem bieliznę termiczną na początku rejsu i zdjąłem ją pod koniec, po 4 dniach. Nie zdejmując nawet czapki. Coś jest nie tak. Skoro i tak odchodzimy z hukiem, to nie mogłoby być jeszcze ciepło nad Bałtykiem? Przez chwilę.

Czy podczas pobytu spotkał się Pan z największym rachunkiem za dorsza?

  • Jak każdy Polak, wiem, że wczasy nad Bałtykiem są droższe niż wczasy na Karaibach. Dłużej się tam jedzie, pogoda jest gorsza, a ceny wyższe. Ryby są z mrożonki. To nie jest tak, że ja rozgrzeszam ludzi, którzy prowadzą swoje biznesy nad morzem ponieważ sezon trwa tam 6 tygodni, a ładna pogoda jest w może w jedno wtorkowe, lipcowe popołudnie. Ale okej, to wolny kraj, wszystko kosztuje tyle, ile jesteśmy w stanie za to zapłacić.

Najlepsza książka na wakacje nad morze to…

  • Zawsze jak ktoś mnie pyta co polecam do czytania, to staram się polecać polską literaturę. Właśnie czytam Łukasza Orbitowskiego „Chodź ze mną”. Akcja dzieje się w Gdyni. Jest miłość, więc też nadaje się na wakacje.

Więcej wywiadów znajdziecie na Empik Pasje w dziale Czytam.

Zdjęcia w tekście: materiały promocyjne Empik Go / „Mierzeja”