Element zaskoczenia od zawsze dobrze działał w sztuce i rozrywce. Kiedy publiczność za bardzo się do czegoś przyzwyczai zaczyna gubić koncentrację i wtedy trzeba ją delikatnie zaskoczyć. Wspólny projekt Stinga i Shaggy'ego to z pewnością spora niespodzianka dla fanów obu artystów. Jeszcze kilka miesięcy temu nikt nie wpadł by na pomysł, że obaj wokaliści nie tylko zostaną przyjaciółmi, ale przy okazji, że ich głosy będą do siebie tak dobrze pasować. Po premierze singla "Don't Make Me Wait" okazało się, że wszystko brzmi idealnie, muzycy świetnie się ze sobą bawią, a fani dostają coś nowego i ekscytującego. Sting i Shaggy odpowiadali na nasze pytania w Warszawie, kilka godzin przed galą Bestsellerów Empiku.

 

- Czyj to był pomysł, żebyście nagrali razem album "44/876"?

Sting (pokazując na Shaggy'ego): Jego. On to zrobił.

Shaggy: It wasn't me! (śmiech)
 

Tym razem nie narozrabiałeś aż tak bardzo, żeby się wstydzić. Opowiedz jak to było naprawdę?

Shaggy: O.K. tak naprawdę to wysłałem Stingowi piosenkę "Dont Make Me Wait", on posłuchał, spodobała mu się, dograł swój głos i odesłał do mnie. Kiedy usłyszałem jak to brzmi, pomyślałem że musimy zrobić razem więcej muzyki. Nasze głosy dobrze się zgrały, całość była na tyle interesująca, że rozbudowaliśmy wstępną wersję mojej kompozycji, Po jakimś czasie zaczęliśmy pisać razem kolejną piosenkę, potem jeszcze jedną i w końcu okazało się, że mamy materiał na całą płytę. Pracowało nam się na tyle dobrze, że postanowiliśmy ruszyć z tym projektem na serio.
 

Wiem, że rozmowy nad koncepcją zajęły niemal cały rok, a jak długo trwała praca nad płytą?

Sting: Sześć tygodni. Fakt, że to szybko, ale właśnie dlatego narzucanie sobie pewnych terminów ma sens. Kiedy wiesz, że musisz się zmieść w jakichś określonych ramach czasowych - szybciej pracujesz, szybciej podejmujesz decyzje. Kiedy nic cię nie ogranicza i możesz robić co chcesz i jak długo chcesz, to zabija kreatywność. Myślę, że w naszym wypadku stara sztuczka z wytworzeniem ciśnienia przyniosła bardzo dobry efekt.
 

Sting, dla Ciebie praca z muzyką karaibską nie była niczym nowym. To był zawsze ważny element zarówno twojej muzyki i jak i całej brytyjskiej kultury.

Sting: W Anglii zawsze było wiele kultur, które wzajemnie na siebie wpływały. To się zaczęło już w latach czterdziestych ubiegłego wieku, ludzie dobrze znali i lubili takie gatunki jak calypso, później ska, blue beat, w końcu reggae. Nigdy nie traktowaliśmy tego jako "obcej" muzyki, zawsze była częścią naszej kultury, jednak wydarzeniem w mojej opinii przełomowym, które zmieniło całą optykę patrzenia na reggae było pojawienie się Boba Marleya. Jego podejście do komponowania i grania muzyki, korzystania z sekcji rytmicznej, basu i przede wszystkim bardzo poważna postawa polityczna, społeczna i duchowa zawarta w tekstach - to nadało nową rangę tej muzyce i było ogromną inspiracją. Podobnie jak w wielu innych przypadkach, młodzi muzycy zaczęli najpierw kopiować te brzmienia, a później dodawać coś od siebie, kreować nową jakość, która w ostatecznym efekcie już nie była muzyką reggae. The Police byli bardzo dobrym przykładem zespołu grającego rocka, ale z mocnymi inspiracjami reggae. Kolejny pomost między zwykłymi dzieciakami a kulturą "rude boys" rzucili muzycy grający punk rocka. Korzystali garściami z 2 Tone i robili to po swojemu na tyle dobrze, że później ich płyty wracały na Jamajkę i tam stawały się inspiracją dla lokalnych młodych muzyków.
 

Shaggy, potwierdzisz tę tezę? Muzyki z Wielkiej Brytanii była ważna na Jamajce?

Shaggy: We wczesnym stadium, reggae było nawet na Jamajce muzyką marginalizowaną, szanse na przedostanie się do mainstreamu były bliskie zera. Wtedy Anglia stała się czymś w rodzaju szeroko otwartych drzwi dla naszej muzyki. Reggae stało się popularne dzięki zaangażowaniu brytyjskich muzyków i to miało oczywisty wpływ na tych z Jamajki. Dzięki takim zespołom jak właśnie The Police, reggae stało się poważniejsze i bardziej znaczące jako gatunek. Kiedy posłuchasz tych wczesnych płyt, to były zwykłe amerykańskie piosenki pop, tyle że zagrane z jamajskim vibe. I to zmienili artyści z Anglii, to bardzo ważny wkład i inspiracja.


 

Ciekawe, że wspomniałeś o piosenkach z Ameryki. Różnica między USA i UK jest w muzyce dość wyraźnie widoczna. W Anglii muzyka jest chyba traktowana bardziej serio.

Shaggy: Anglicy są bardziej oddani i lojalni wobec tego co robią. Oczywiście kiedy mówimy o tych gatunkach, w których my się poruszamy - rock i reggae. To jest kwestia lojalności.
 

Co chcecie powiedzieć, czy może przekazać światu płytą "44/876"?

Sting: Świat wyjątkowo mocno potrzebuje dziś pozytywnego przesłania. Politycy wprowadzili nas ostatnimi laty w strefę takiego mroku, że podstawowym zadaniem muzyki jest dawanie ludziom odwagi, nadziei i wiary, że jeszcze nie wszystko stracone, że zmiany na lepsze są możliwe. Musimy pamiętać, że zawsze jest jakieś jutro. Politycy funkcjonują tak jakby o tym nie pamiętali. Zachowują się jak twardziele, którzy niczego się nie boją, ale ja im nie wierzę. Zachowują się jak mali chłopcy przebrani w garnitury. Wystarczająco dużo już napsuli przez taką postawę, myślę, że dziś potrzebujemy więcej kobiet u władzy i na wysokich stanowiskach w biznesie, w społeczeństwie. Może wtedy nie żylibyśmy w takiej nieznośnej desperacji, jak większość ludzi w UK, w tym także ja, którzy głosowali przeciwko Brexitowi. Mało tego, nawet większość ludzi, która głosowała za, bo oni czują się dziś oszukani. Te wszystkie obietnice, którymi ich przekonywano okazały się kłamstwem i stekiem bzdur. Sam jestem człowiekiem międzynarodowym, nie wierzę w nacjonalizm, cieszę się będąc Europejczykiem.
 

Jakie zatem wartości wnosiła do twojego życia Unia Europejska?

Sting: Po pierwsze, koncepcje zmiany - zacznijmy razem coś tworzyć, budować wspólny rynek, wtedy przestaniemy się zabijać w niepotrzebnych wojnach. Wymieniajmy się produktami, ideami... muzyką, kulturą. To jest przyszłość, a nie budowanie kolejnych granic i murów. To co robią chłopcy w garniturach to nawet nie jest krok w tył, to jest powrót do czasów neandertalskich. Muzyka ma wciąż szansę promować postęp i rozwój. Jedną z jej podstawowych funkcji jest nieustanny rozwój i wzrost. Dlatego nigdy nie interesowały mnie zamknięte formy jakichś określonych gatunków. Szanuję je, ale nie tego szukam. Bez rozwoju i szukania nowych dróg, każdy gatunek szybko staje się martwy. A muzyka jest czymś żywym, musi pożyczać z innych kultur, żeby nie stracić kreatywności, w innym wypadku nie jesteś artystą, tylko kustoszem w muzeum (śmiech).
 

Planujecie wspólne koncerty? Jakąś trasę promującą album?

Shaggy: Myślimy o tym. Tylko wszystko dzieje się tak szybko, że musimy planować rzeczy z rozwagą. Tymczasem zagraliśmy razem w kilku programach telewizyjnych.

Sting: Występ przed żywą publicznością w Super Bowl był bardo ekscytującym wydarzeniem. Dla mnie ta energia była zaskakująca, z całą pewnością zrobimy coś więcej razem.

 

Gala Bestsellerów Empiku, której jesteście gośćmi i gwiazdami, to moment kiedy wyróżniane są najlepsze książki, płyty i filmy roku. Jakie tytuły zrobiły na was największe wrażenie w roku 2017?

Sting: Mój ulubiony film ubiegłego roku właśnie niedawno został zakazany w Rosji (śmiech). Nazywa się "The Death of Stalin", to taka czarna satyra o okolicznościach i skutkach śmierci Stalina. Równowaga pomiędzy tym co jest niesamowicie zabawne a tym co przerażające i mroczne jest w tym filmie naprawdę perfekcyjna. Książka? Bardzo podobał mi się "Złoty Dom Goldenów" Salmana Rushdie. Natomiast ulubioną płytą roku 2017 była ta, którą tymczasem słyszeliśmy tylko ja i Shaggy - "44/876" (śmiech).

Shaggy: Chciałbym powiedzieć, że w stu procentach zgadzam się ze Stingiem! (śmiech). O filmach dużo Ci nie opowiem, ponieważ ostatnio oglądam głównie seriale w internecie.
 

Domyślam się, że nie jest to dla was łatwe tak po prostu pójść do kina...

Shaggy: Dawno nie byłem w kinie. Sting pewnie też wypożycza.

Sting: Otóż nie, chodzę do kina.

Shaggy: Nie wierzę!

Sting: Na nowym "Blade Runnerze" byłem dwa razy, dzień po dniu. To bardzo dobry film, pokazana w nim wizja przyszłości daje sporo do myślenia. Zastanawiałem się nad tym co przyszłość może nam zaproponować, jakie opcje, nie tylko te dobre. Nawet pomimo faktu, że ta historia to klasyczna dystopia, podobało mi się przebywanie w tym świecie.

Rozmawiał: Piotr Miecznikowski