Ewa Świerżewska: Całkiem niedawno odbierała Pani nominację na Najlepszą Książkę Dziecięcą „Przecinek i Kropka” 2018 za „Zwierzokrację”, a teraz do rąk czytelników – tych młodszych i tych nieco starszych – trafia książka „Śmieciogród”. Ta pierwsza poruszała tematykę związaną z prawami zwierząt, a ta najnowsza?

Ola Woldańska-Płocińska: To jest książka o śmieciach. O tym, czym są śmieci, skąd się wzięły, dlaczego są problemem i co zrobić, żeby wytwarzać ich mniej. Analogicznie do „Zwierzokracji", „Śmiecigród” zaczyna się częścią historyczną opisującą, jak dawniej tworzono opakowania i jak radzono sobie z odpadkami, a dalej jest część dotyczącą współczesności z przykładami z codziennego życia oraz odleglejszymi ciekawostkami. Na okładce wspomagam się też hasłem „zero waste", które dla dorosłych może być wskazówką, jakich tematów dotyczyć będzie książka.

Śmieciogród

Ochrona środowiska i zasobów to współcześnie bardzo „gorące” tematy. Czy rzeczywiście każdy – od najmłodszych lat – ma wpływ na stan naszej planety? A jeśli tak, to w jaki sposób?

To prawda, że sprawy związane z naturą i ekologią są teraz często poruszane, ale jeśli myślę o publikacjach dla młodszych czytelników na temat śmieci, to mam przed oczami infantylnego pana butelkę w otoczeniu tańczących kolorowych pojemników do segregacji odpadów. Nic, co w sposób dogłębny i merytoryczny tłumaczyłoby dzieciom problem, nie wpadło w moje ręce. Mam też wrażenie, że większość komunikatów kierowanych do dzieci w tym temacie ogranicza się do nauki segregacji, a my powinniśmy skupić się na tym, jak śmieci nie wytwarzać, a nie jak je segregować (oczywiście segregacja też jest ważna).

Podczas tworzenia tej książki miałam wiele dylematów, nie tylko projektowych, ale też bardziej ogólnych, dotyczących całej idei zero waste. Jeśli zastanowimy się, jak wygląda proces druku, to zdajemy sobie sprawę, że na pewno ma on negatywny wpływ na środowisko. W związku z tym wydajemy książkę, która mówi, jak chronić Ziemię, podczas gdy sama jej produkcja nie jest obojętna dla środowiska. Mimo to doszłam do wniosku, że dzieci w tym wieku (7-8 lat) są szczególnie dociekliwe i lubią wiedzieć, co się dzieje. Są bardzo bystre i wierzę, że należy im w sposób dostosowany do ich wieku przedstawić ten „gorący” temat, którym fascynują się dorośli. Tym bardziej, że w przyszłości to one najbardziej odczują efekty naszych obecnych decyzji.

Każdy swoimi codziennymi decyzjami ma wpływ na środowisko i to bliższe, i dalsze. Czy tego chce, czy nie. A dzieci, jak nie od dziś wiadomo, są bardziej otwarte i chętniej podejmują wyzwania niż dorośli. Jeśli na przykład pokażemy dzieciom, że to nie jest logiczne, że nosimy ze sklepu do domu kilogramy wody w butelkach, zamiast pić tę, która leci w kranie, to myślę, że one dużo szybciej podejmą ten temat niż dorośli.

Coraz częściej można usłyszeć hasło „zero waste”, jest ono również obecne w Pani książce – co się pod nim kryje?

Zero waste to termin z języka angielskiego, ale uważam, że nie ma dobrego odpowiednika w języku polskim, dlatego ja również w książce używam tego terminu. Moim zdaniem określa on wszystko to, co człowiek może zrobić, żeby ograniczyć swój negatywny wpływ na środowisko. Piszę o tym na początku książki. Oczywiście zawsze, od najdawniejszych czasów, ludzie mieli rzeczy, których nie potrzebowali i nie stanowiło to problemu. Jednak obecnie pozbywamy się ogromnej ilości rzeczy, których używaliśmy bardzo krótko i które pozostają na Ziemi pod postacią śmieci na bardzo długi czas. A zero waste to wszystko to, co możemy zrobić, żeby tak nie było.

A jak Pani wciela w życie filozofię zero waste?

Powoli (śmiech). Oczywiście temat ograniczania śmieci, robienia zakupów z własną torbą i segregacji odpadów był ze mną jeszcze zanim zaczęłam tworzyć „Śmieciogród”, ale podczas pisania tej książki odkryłam kilka aspektów, o których wcześniej nie wiedziałam (na przykład, że cytrusów nie wolno wrzucać do BIO, a dobrze prowadzony kompostownik nie śmierdzi). Kiedy zaczęłam bardzo uważnie przyglądać się temu, jak dużo konsumujemy i jak wiele śmieci wytwarzamy, popadłam w przygnębienie. Przeważnie kiedy wchodzimy do sklepu, nie zwracamy na to uwagi, ale mnie zaczął dobijać widok sklepowych półek dosłownie uginających się do towarów. Któregoś dnia, czekając w kolejce w markecie, zauważyłam, że pan przede mną kupował tylko dwie rzeczy: worek ziemi do kwiatów i zgrzewkę wody. Uderzył mnie absurd tych zakupów: woda i ziemia opakowane w plastik. Chyba nikt poza mną nie zwrócił uwagi na absurd tej sytuacji.

Obecnie uważam, że jeśli chcemy poważnie podchodzić do tematu ograniczenia negatywnego wpływu człowieka na środowisko naturalne, powinniśmy skupić się na jak najmniejszym konsumowaniu produktów. Mam na myśli, żeby mało kupować, niekoniecznie mało jeść (śmiech). Z czasem przyszła do mnie refleksja, którą powtarza wielu specjalistów związanych z ruchem zero waste, żeby postępować małymi krokami, niekoniecznie od razu robiąc rewolucję w swoim sposobie życia. Tym bardziej, że świat wokół nas nie ułatwia zadania. Dlatego staram się wprowadzać zmiany systematycznie i nie zniechęcać się małymi niepowodzeniami, a przede wszystkim ograniczać ilość kupowanych rzeczy.

Co sprawiło, że podjęła Pani decyzję o tworzeniu książek społecznie zaangażowanych, poruszających ważne, często skomplikowane tematy?

Może to brzmi banalnie, ale te książki, te tematy, same do mnie przyszły. Oczywiście pojawiły się propozycje wydawnictwa Papilon, bez nich pewnie nie powstałaby ani „Zwierzokracja”, ani „Śmiecigród”. Ale w momencie, kiedy uzgadniałam z wydawnictwem tematy, już byłam spokojna, bo wiedziałam, że to będą książki, które czuję i które chodziły za mną od dłuższego czasu. Jednocześnie przez cały czas bardzo się pilnowałam, żeby nie popaść w moralizatorski ton i żeby raczej informować, niż pouczać. To był mój patent na te skomplikowane tematy.

Czym pisanie takiej książki jak „Zwierzokracja” czy „Śmieciogród” różni się od tworzenia np. słowno-obrazowych opowieści o Prosiaczku?

Wszystkim. To zupełnie inny rodzaj przygody. Prosiaczki były dużo bardziej frywolne. Myślę że w dużej mierze ich zaletą było to, że przy ich tworzeniu bezkarnie puszczałam wodze fantazji. Większość moich poprzednich książek autorskich (takich jak Prosiaczki) składała się z małej ilości tekstu, który był tylko pretekstem do zabawy obrazem. Pisało się to szybko i lekko. Tymczasem tworzenie tekstów do „Zwierzokracji” i „Śmiecigrodu” to był długi proces. Razem z osobami z wydawnictwa weryfikowaliśmy każdy szczegół, tak by książki były zgodne z prawdą. Ponieważ temat jest nowy i dość dynamicznie się zmienia, czasem trudno było ustalić, co jest prawdą. Ponieważ zarówno prawa zwierząt, jak i kwestie dotyczące produkcji śmieci mogą być kontrowersyjne, bardzo uważnie dobierałam słowa, by nikt nie poczuł się urażony, ale też dbałam o to, by teksty nie były irytująco pouczające, żeby czytelnik nie czuł się jak na dywaniku u dyrektorki: „A teraz powiedz ile plastikowych butelek zużyłeś w tym tygodniu!?”…

Jaki będzie kolejny poruszony przez Panią temat? A może tym razem powróci Prosiaczek, za którym wszyscy – niezależnie od wieku – bardzo tęsknimy?

Niestety obawiam się że Prosiaczek jest na bezterminowym urlopie. Prawdopodobnie właśnie moczy swój różowy ogonek w zimnym Bałtyku. Istnieje natomiast duże prawdopodobieństwo, że powstanie kolejna po „Zwierzokracji” i” Śmieciogrodzie” książka w serii życiowych tematów. Ale obecnie nic więcej zdradzić nie mogę.

Dziękuję za rozmowę.