Zwierzęta, ludzie, warzywa, a nawet… brody – gama bohaterów występujących w Pani książkach jest naprawdę szeroka. Ale mam wrażenie, że zwierzęta górą.

Przez długi czas uważałam, że wolę rysować zwierzęta niż ludzi i takie tematy były mi bliższe, stąd pewnie ta przewaga. Swoją pierwszą książkę, „Mrówka wychodzi za mąż” (wyd. Czerwony Konik) ilustrowałam do gotowego już tekstu Przemysława Wechterowicza, więc myślę, że można powiedzieć, iż te zwierzęta do mnie same przyszły. Później wymyśliłam dla wydawnictwa Czerwony Konik Prosiaczka, który został z nami na kilka lat, przewijając się przez kolejne książki. Do tematów związanych z jedzeniem miałam słabość od zawsze, choć mam wrażenie, że więcej jest warzyw w moich ilustracjach poza książkowych czy plakatach, niż w książkach dla dzieci. Jeśli chodzi o „Marchewkę z groszkiem”, która powstała już kilka lat temu, to w tamtym czasie byłam zdumiona tym (zresztą nadal jestem), że ludzi z taką lubością kupują owoce i warzywa, które przyleciały do nas z drugiego końca świata, nie zastanawiając się, jak bardzo ta sytuacja jest absurdalna (nie mówiąc już o tym, jak bardzo one są niezdrowe i jak bardzo niezgodne z naturą jest na przykład jedzenie pomidorów w grudniu). Pomyślałam, że dzieci na pewno ten temat zafascynuje i dlatego napisałam o tym książkę.

Czy łatwiej pisze się o zwierzętach niż o ludziach? Czy autor może sobie na więcej pozwolić?

Nie jestem pisarką tylko ilustratorką. Mi o wszystkim pisze się ciężko, niezależnie od tematu. Kiedy pisałam pierwszą książkę („Pierwsze urodziny prosiaczka”), ilość tekstu ograniczyłam do minimum. Dłuższe teksty są dla mnie dużym wyzwaniem, choć zauważyłam, że teksty oparte na faktach, tak jak „Zwierzokracja”, pisze mi się łatwiej.

Jak już Pani wspomniała, Pani twórczość to nie tylko słowa, ale przede wszystkim – obrazy. Czy zwierzęta są wdzięczniejszymi obiektami do portretowania?

Kiedyś tak uważałam, ale ostatnio coraz więcej ilustruję ludzkich postaci.

Woli Pani tworzyć książki autorskie czy ilustrować teksty innych autorów?

Trudno to porównać. Każde z tych rozwiązań ma swoje wady i zalety. Przy książkach autorskich mam pełne panowanie nad efektem, książka jest bardzo spójna. Mam poczucie że jest „moja”. Z kolei, jeśli ilustruję tekst innego autora, nie muszę sama męczyć się z pisaniem, a do tego dostaję historię, której sama bym nie wymyśliła, zewnętrzny impuls do tworzenia nowych ilustracji. Obie sytuacje dają możliwość stworzenia nowej książki i to jest najcenniejsze.

Książka „Zwierzokracja”, nominowana właśnie w Konkursie na Najlepszą książkę dziecięcą „Przecinek i Kropka 2018” jest książką autorską. Jak wyglądały przygotowania do stworzenia tej książki i sam proces twórczy?

Pomysł na książkę na temat praw zwierząt wyszedł od wydawcy (wyd. Papilon). „Zwierzokracja” od początku powstawała we współpracy z wydawnictwem, a konkretnie z Martą Pyżyńską-Wójtowicz i Anią Belter, które pilnowały, żebym nie sprowadziła dzieci na manowce. Najpierw powstała koncepcja książki, zestaw tematów, które zdecydowałyśmy się poruszyć i tekst. Ta część zajęła bardzo dużo czasu, chyba więcej niż samo ilustrowanie i składanie książki.

Książek o zwierzętach są na rynku setki, wiele z nich zostało również zgłoszonych do Konkursu „Przecinek i Kropka”. Co, Pani zdaniem, sprawiło, że Jury Konkursu nominowało właśnie „Zwierzokrację”, a czytelnicy mieli okazję na nią głosować?

Myślę że to mogła być sprawka świstaka z okładki. Nie można mu się oprzeć, kiedy tak zerka na człowieka...

Ale pomijając świstaka i wracając do książki, to jest książka o ludziach i ich stosunku do zwierząt, bardziej niż o samych zwierzętach. Już na etapie wymyślania koncepcji książki wiedziałam, że będzie to publikacja inna niż te, które wcześniej robiłam, bo przy pomocy zabawnej i pociągającej formy piszę o sprawach, które na pierwszy rzut oka dla dzieci się nie nadają, takich jak problem dzików w miastach, przemysłowe hodowle zwierząt czy polowania.

Kiedy szukałam materiałów do ilustracji, to obrazy w Internecie w przeważającej większości były tak brutalne, że żaden rodzić nie zgodził by się ich pokazać swojemu dziecku. Nie było więc strony wizualnej, która mogłaby pomóc rodzicom rozmawiać z dziećmi na tego typu tematy. I między innymi dlatego powstała ta książka.

Czy może nam Pani zdradzić, jaka będzie kolejna książka – czy to zilustrowana przez Panią, czy książka autorska?

Wspólnie z wydawnictwem Papilon pracujemy nad nową książką, która także będzie autorska i też oparta na faktach. Na razie więcej zdradzić się mogę. Wszystko wyjaśni się jesienią.

Z Olą Płocińską rozmawiała Ewa Świerżewska.

Ola Woldańska-Płocińska (o sobie)
Pochodzę z Kalisza. Studiowałam projektowanie graficzne na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu. Obecnie jestem tam asystentką w Pracowni Projektowania Opakowań. Mieszkam i pracuję w Poznaniu. Zajmuję się ilustrowaniem oraz projektowaniem plakatów i książek, nie tylko dla dzieci. Do tej pory ukazało się kilkanaście książek z moimi ilustracjami w tym kilka książek autorskich: Pierwsze urodziny prosiaczka (Czerwony Konik, 2010), Drugie urodziny prosiaczka (Czerwony Konik, 2012) Marchewka z groszkiem (Czerwony Konik, 2011), Co dwie brody to nie jedna, kompendium wiedzy o zaroście (Alegoria, 2011), Rekordziści (Czerwony Konik, 2016), Prosiaczek i Pojazdy (Czerwony Konik, 2016).
W 2010 roku zilustrowana przeze mnie książka Mrówka wychodzi za mąż otrzymała nagrodę w konkursie PTWK Najpiękniejsza książka roku 2009. W 2013 roku w konkursie Projekt Roku, organizowanym przez STGU, dostałam wyróżnienie za serię ilustracji do magazynu Wysokie Obcasy. Na stałe współpracuję z Teatrem Pinokio w Łodzi i producentem kartek pocztowych Pieskot. Jestem zawodowo i emocjonalnie związana z wydawnictwem Czerwony Konik. W wolnych chwilach zgłębiam temat książek obrazkowych dla dzieci i dorosłych. Uwielbiam rysować jedzenie i prosiaki. Moje prace można obejrzeć na stronie:
WWW.OLAPLOCINSKA.COM