Karolina Sulej dawniej pracowała jako stylistka, później przełożyła swoje zainteresowania na karierę naukową i dziennikarską. Zajmuje się antropologią mody w Instytucie Kultury Polskiej, a jednocześnie wydaje książki popularno-naukowe związane z tym zagadnieniem. W tym roku ukończyła pracę nad publikacją non-fiction „Rzeczy osobiste. Opowieść o ubraniach w obozach koncentracyjnych i zagłady”, opartą na relacjach obozowych. W książce próbuje znaleźć odpowiedź na pytania: jak ubrania kształtowały relacje w obozie, jak z ich pomocą próbowano odebrać więźniom godność oraz jak ci, dzięki elementom wyglądu, ocalali poczucie człowieczeństwa. Co zainspirowało autorkę do podjęcia tych tematów i czy można mówić o „modzie w Auschwitz”?

 

Wywiad z Karoliną Sulej

Katarzyna Kazimierowska: To chyba dla ciebie bardzo osobista rzecz, ta książka?

  • Karolina Sulej: Zgadza się, odzwierciedla moje dylematy ostatnich lat. Przez długi czas jedną nogą tkwiłam w dyskursie dziennikarskim, a drugą w świecie akademickim, jako doktorantka, która bardzo lubi język antropologii i posługiwanie się naukowymi pojęciami. Ciężko było mi się rozstać z tamtym środowiskiem i za wszelką cenę chciałam zapisać się do jakiegoś klubu. Chciałam być albo reporterką, albo naukowczynią. I ta książka przeturlała się ze mną niestety przez te wszystkie lata, zanim zrozumiałam, że muszę napisać ją tak jak ja czuję, po swojemu, korzystając ze wszystkich językowych i wiedzowych zasobów. Dlatego jest ona z jednej strony owocem moich badań naukowych, spędzania godzin w archiwach, na zebraniach Zespołu do Badań nad Pamięcią o Zagładzie w Instytucie Kultury Polskiej, ale też napisałam ją językiem reportażu, językiem dostępnym i literackim, bo chciałam możliwie jak najszerszemu gronu czytelników pokazać obszar w historii zapomniany, przemilczany.

 

Rzeczy osobiste, Karolina Sulej

 

Opowiedz o tym.

  • Rzeczy, ciało i posługiwanie się ubraniem zostały w dużej mierze odsunięte poza obszar popularnej pamięci nad Zagładą. Narracje związane z cielesnością, płcią, materialnością, zostały uznane za zagrażające dla opowieści o cierpieniu i śmierci.  Do tego dochodzi pozycja mody w kulturze polskiej. Moda w popularnym odbiorze jest uznawana za temat błahy, eksces dobrobytu, nieistotny, frywolny język, oddalony od horroru doświadczenia obozowego tak bardzo jak to możliwe.
    Zrozumiałam, że skoro udało mi się przez lata zgromadzić potężne zaplecze dokumentów i rozmów, które udowadniają, że wskutek naszych własnych uprzedzeń nie doceniliśmy, że ubranie było często centrum obozowego doświadczenia, nie mogę po prostu napisać pracy naukowej dla niszowego grona.

 

No to zapytam wprost: była moda w Auschwitz? Już samo pytanie buduje silny dysonans.

  • To zdanie to, z pozoru, najbardziej obrazoburcze zderzenie, jakie możesz sobie wyobrazić. Bo choć moda (od modus – sposób) oznacza po prostu posługiwanie się ubraniem – co każdy z nas praktykuje na co dzień, to nasza codzienna, powszechna kulturowa praktyka – moda jest znana większości jako bełkot w kolorowych gazetkach o niczym. Jest też utożsamiana z nadmierną konsumpcją, z szybkim przetwarzaniem rzeczywistości, brakiem refleksji, powierzchownością, miałkością. Nikt nie szuka antropologicznych definicji. Natomiast Zagłada jest tym najmroczniejszym doświadczeniem ludzkim, do którego należy przystępować, niemal w ogóle nie zahaczając o tzw. powszedniość, a co dopiero o tak błahą jej część. I myślę więc, że osoby, które nie poświęcą chwili, żeby do tej książki zajrzeć, będą swobodnie ferować wyroki, z których najłagodniejszym będzie: ta książka to kuriozum.

 

Wyobrażam sobie.

  • Mam dla nich jednak argument, z którym nie można dyskutować. Ja jestem tylko położną dla świadectw Byłych Więźniów. To ich słowa i doświadczenia. Książka zaczęła rodzić się z powodu świadectwa, które nosi tytuł „Moda w Auschwitz”, autorstwa byłej więźniarki Pawiaka i Birkenau, Marii Jezierskiej, po wojnie redaktorki w „Czytelniku”, pracownicy Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, autorki licznych prac popularno-naukowych dotyczących obozów koncentracyjnych. Napisała również rodzaj pamiętniko-monografii ze swojego pobytu w Birkenau, gdzie ubiór, rzeczy osobiste są na pierwszym planie.

 

Jak na nią trafiłaś?

  • Wszystko zaczęło się od tego, że na studiach w Instytucie Kultury Polskiej z koleżankami doszłyśmy do wniosku, że brakuje nam grupy zajmującej się analizowaniem języka mody, Zaczęłyśmy budować to, co w krajach anglosaskich nazywa się fashion studies. Równolegle interesowałam się Zagładą, wojenną codziennością kobiet i miałam zajęcia z historii getta warszawskiego z profesorem Jackiem Leociakiem. Przeglądałam gazety w Żydowskim Instytucie Historycznym i w „Gazecie Żydowskiej” trafiłam na rubrykę pt. „Poradnik Gospodyni”. Wśród wymienianych tam przez anonimową autorkę porad były takie gastronomiczne: jak ugotować coś z ziemniaka i obierek cebuli, ale też odzieżowe: w jaki sposób radzić sobie z zanikającą garderobą, jak przyozdobić chodak czy zrobić sukienkę z koca, itd. I to wszystko było napisane pokrzepiającym, lekko infantylnym, opiekuńczym językiem, jak w typowych magazynach dla kobiet do dziś.

 

Lekki język w trudnych czasach.

  • Roland Barthes pisał, że moda ma język matczyny, który zawsze mówi „wszystko będzie dobrze”. I dlatego te artykuły miewały pozornie głupiutkie zdania typu: „wojna wojną, ale kaprysy Pani Mody trwają nadal”. Tymczasem pokazywały zarówno na poziomie realności, jak i metafory, jak zszywać rzeczywistość ze skrawków. Moda była więc pragmatyczna i terapeutyczna, dawała realny komfort, psychiczny odpoczynek, a sprawczość wynikająca z tworzenia przywracała poczucie godności.
    Zastanawiałam się – czy ten „Poradnik Gospodyni” to jedynie wyjątek, anomalia – czy może mogę poszukać więcej o znaczeniu ubrania dla doświadczenia getta? Minęło kilka lat badań. Napisałam pracę magisterską o ubraniach w getcie warszawskim na podstawie wielu relacji, pamiętników, zdjęć, wygłosiłam na ten temat odczyt na TEDxie i nadal zajmowałam się antropologią stroju, najczęściej w czasach kryzysu, niedoboru, katastrofy kultury. Zastanawiałam się zawsze – gdzie jest tam moda, czy w ogóle jest? I wciąż nie dawało mi spokoju pytanie: Czy ubranie miało znaczenie także w obozach, jeśli miało w gettach?
    W ramach prac uniwersyteckich w naszym zespole co roku odbywaliśmy wyjazdy konferencyjno-kwerendalne do miejsc pamięci: pracowaliśmy w Lublinie, w Sztutowie, w Oświęcimiu. Podczas jednego z takich wyjazdów poprosiłam dr Wojciecha Płosę, kierownika archiwum Muzeum Auschwitz-Birkenau, by wpisał słowo „moda” w wyszukiwarkę dokumentów. I wtedy właśnie pojawiło się przed naszymi oczami świadectwo pt. „Moda w Auschwitz” Marii Jezierskiej. Sama je tak zatytułowała i wysłała na konkurs wspomnień, które muzeum organizowało w latach 70. Od tego czasu nikt nie zaglądał do tej pracy – a przynajmniej nie ma po tym śladów.  
     

Prawdziwa perełka.

  • I jest to klucz do zrozumienia genezy tej książki. To nie jest tak, że temat roli odzieży w obozach był głęboko zakopany, nie do odkrycia – po prostu trzeba było umieć go zauważyć, przestawić sobie ostrość widzenia, wyregulować aparat poznawczy, uruchomić wrażliwość. Tak jak nie spodziewałam się tego tematu nigdzie, tak okazało się, że jest on wszechobecny. Niektórzy Byli Więźniowie mówią o ubraniu jako o torturze, inni wspominają jak potrafiło chronić, większość zapamiętuje i przeżywa jako gwałt na tożsamości przymusowe zmiany w wyglądzie przy wcielaniu do lagru, wspomina o roli higieny w przetrwaniu i nadludzkich wysiłkach, na które trzeba się było zdobywać, aby utrzymać choć jej pozór. Niektórzy mówią o przedmiotach, które były im drogie, wręcz z nimi zrośnięte jak obrączki czy łańcuszki, kolczyki, drobnostki, które sprawiają, że czujemy się jacyś, czujemy się bezpieczni, albo czujemy się częścią jakiejś grupy. Tematy związane z rzeczami osobistymi, wyglądem, ubraniem najbardziej intymną jako warstwą kultury pojawiają się od wejścia do obozu aż po powrót do życia po wojnie.
    Ubranie nie było jedynie aspektem funkcjonowania obozów – to soczewka, przez którą można przyjrzeć się ich całokształtowi, perspektywa, z jakiej na doświadczenie obozowe jeszcze nie patrzono. Soczewka, która umożliwia przyjrzenie się wielości, różnorodności doświadczeń, która wydobywa ich złożoność, jednostkowość, ale też wspólnotowość. Chciałam, żeby ta książka pokazała, jak delikatnym i precyzyjnym narzędziem jest moda w opisywaniu czy kształtowaniu ludzkiej kondycji i jak bardzo nam wszystkim dostępna, wręcz odruchowo, intuicyjnie.

 

Piszesz, że „ubranie bywa rekwizytem, lustrem, pomocą, przeszkodą, maską, zbroją, manifestacją”. Ubranie to tożsamość. A łachmany, groteskowe stroje, które często nosili więźniowie, odbierały godność. Jedna z bohaterek mówi: „Byłam zbyt śmieszna, żeby cierpieć”. Ale za pomocą ubrania więźniowie potrafili też sobie godność przywrócić. Jak mówi inna: „Chusteczki pstre lub białe, ale czyste wyprasowane choćby ciężarem ciała w czasie snu, zawadiacko zsunięte z czoła – to były proporczyki podjazdowej walki z wrogiem”.

  • Chciałam poprzez tę książkę – oprócz rzeczy najważniejszej, czyli ocalenia od zapomnienia ważnej części doświadczenia obozowego – pokazać zarazem, jak działa moda. To moja reporterska nadwyżka. Moda potrafi te wszystkie rzeczy, o których wspomniałaś, to jest bardzo silne narzędzie, jedno z najbardziej potężnych narzędzi kulturowych, jakie posiadamy. Ta książka jest o tym, że ubraniem można kogoś zniszczyć i uratować. Moda jest zasobem, który może zbudować cię, pomóc ci odzyskać siły życiowe czy dać ci władzę; dzięki sile symbolu postawić cię wyżej w hierarchii nawet bez realnego działania z twojej strony. Może cię włączyć do grupy, do której chcesz należeć, wynieść cię na wyżyny, ale też sprawić, że stajesz się niewidzialny.
    Z drugiej strony – na odwrót – ubraniem można upokorzyć. Można pozbawić człowieka tożsamości albo dać mu taką tożsamość, która będzie dla niego nie do zniesienia. Można go pozbawić kulturowej płci, statusu i wieku, można pozbawić grupy do której należy, sprawić, że poczuje się samotny.

 

Dziś poważny człowiek nie może się modą interesować. Jakby to nie miało znaczenia.

  • Tymczasem w obozie więźniowie wiedzieli, że ubranie ma znaczenie – potrafiło wpłynąć choćby na to, w jaki sposób traktowali ich strażniczki czy SS-mani. Ważny też był wygląd oprawców, nie pomijam ich w książce. Nie da się opowiedzieć o obozach koncentracyjnych z pominięciem tych, którzy nimi zarządzali, kontrolowali je, zadawali cierpienie, na których więźniowie patrzyli codziennie. Opowieść o ubraniu w obozie rozciąga się od postaci więźnia w pasiaku czy w łachmanach, w upokarzającym stroju bez tożsamości aż po strażnika w stroju-zbroi.

 

Co ciebie najbardziej w tym temacie poruszało?

  • Chyba to, jak więźniowie dzięki pomocy ubrania, jakiejś rzeczy, czynności higienicznej, potrafili zachować nadzieję na przeżycie, ocalić „bycie sobą”, nie poddać się upokorzeniom i rozpaczy. Kiedy ci zmuzułmanieni, na skraju życia, postanawiali nagle, że będą się myć, że znajdą jakieś lepsze ubranie, uwierzą w sens prasowania pasiaka w nocy ciężarem swojego ciała. Dużo pisze o tym Primo Levi, jeden z najsłynniejszych autorów opisujących obozowe doświadczenia. Wymagało to niepojętego wysiłku woli.
    W pewnym momencie pisania uderzyło mnie to, że to jest po prostu książka o heroizmie, ale ten heroizm wyraża się nie w wielkich czynach, tylko w z pozoru najbardziej błahych czynnościach, dla nas, żyjących w pokoju i dobrobycie, oczywistych i niewidzialnych.

 

Karolina Sulej

Fot. Adam Tuchliński

 

To co wyraźnie wybija z twojej książki, to także fakt, że obozy różniły się od siebie, że nie można mówiąc o doświadczeniu obozowym nic uogólniać –  ale z reguły łączy je fakt, że były buzującymi od transakcji bazarami.

  • Wraz z przywożonymi zewsząd ludźmi, przybywały ich rzeczy, które trafiały w trybiki obozowej machiny. Oczywiście to wykradzione bogactwo było przeznaczone dla oprawców, dla tych uprzywilejowanych, ale w rezultacie, w obozowej codzienności również nieustannie nim operowano, kombinowano, negocjowano, wciąż trwała tak zwana organizacja. Pisze o tym dokładnie w książce.

 

To obraz życia.

  • Bo tam było życie i śmierć, istniały obok siebie, jedno wydarzało się obok drugiego czasem w przeciągu minut, a nawet sekund. To powtarzali mi wszyscy moi rozmówcy, ocalali – materiał do tej książki to także kilkanaście rozmów z nimi. I to stanowi o koszmarze tego miejsca, a jednocześnie o cudzie przetrwania. Nie wymyśliłam tego, ale przeczytałam w archiwalnych świadectwach, a przedmioty, o których piszę, są w muzeach, w zbiorach, a czasem u ocalonych. Widziałam je, dotykałam ich, i słyszałam historie o nich, które nie były opowiedziane jednym zdaniem, dla zaspokojenia ciekawości reporterki, tylko były przeżytą, pełną emocji opowieścią o czymś ważnym.

 

Czy już wyszłaś ze swojej książki?

  • Myślę, że nigdy z niej nie wyjdę. I nie chcę. Nauczyła mnie bardzo wiele, nie tylko o wojnie i Zagładzie. Odebrała mi prawo do myślenia, że w obozie wydarzyło się jakieś „niemożliwe”. Całe zło i całe dobro, które tam się wydarzyło miało zakorzenienie w materialności, realności, codzienności. To nie jest abstrakcyjne zło, wszyscy to rozumiemy. Empatia nas prowadzi. To jest namacalne, dotykalne, to nie są wielkie idee. Nie można nie zrozumieć, co czujesz, kiedy w końcu możesz założyć czystą bieliznę, kiedy ubierasz się ładnie, żeby poczuć się jak kobieta. Zależało mi na tym, żeby pisać jak najbliżej zmysłów, materii, doświadczenia. Chciałabym, żeby czytelnicy pojęli, tak jak ja, ucząc się od Ocalonych – jak bardzo nasze człowieczeństwo jest zakorzenione w rzeczach. Chciałam też, żeby zobaczyli, że – nawet w najstraszliwszych warunkach – dzięki sile rytuału, jakim są nasze codzienne przy tych rzeczach zabiegi – można znaleźć w sobie siłę, aby przetrwać.

Z autorką będzie można spotkać się podczas Wirtualnych Targów Książki. Spotkanie będzie transmitowane na Facebooku Empiku.

 

Przeczytaj także wywiad z Natalią Kukulską, która opowiada o swojej nowej płycie opartej na kompozycjach Chopina.