Najnowsza powieść Dirka Braunsa, niemieckiego korespondenta, nie znalazła wydawcy w kraju autora. Właśnie ukazuje się w Polsce pod kontrowersyjnym tytułem „Café Auschwitz”.

Pana książka nie została jeszcze wydana w Niemczech. Jaki jest tego powód?

Mimo że niemieckim wydawcom spodobał się temat i styl książki, ostatecznie nie doszło do porozumienia. Piszę kolejną książkę, więc takie negocjacje, choć bywają emocjonujące, odrywają mnie od pracy. O jakości danej opowieści nie decyduje to, czy została opublikowana i gdzie. W czasach, gdy bzdury wydaje się w milionowych nakładach, pisanie do szuflady w zasadzie nie jest złym wyborem…

Powieść nosi zaskakujący tytuł. Czy nie obawia się Pan, że dla niektórych może być obrazoburczy?

Na pierwszy rzut oka tytuł wydaje się prowokacyjny. Początkowo nadałem książce inny tytuł, ale „Café Auschwitz”, który powstał po długich rozmyślaniach, właśnie w takim zestawieniu w pełni odpowiada treści i moim intencjom. Chodzi o coś, co jest niewyobrażalne i o jego urzeczywistnienie się w naszym współczesnym życiu codziennym. Poza tym lubię prowokacje.

Pańską powieść czyta się momentami jak reportaż. Ile jest w niej fikcji literackiej, a ile prawdy?  

Inicjatorką tej publikacji jest Zofia Posmysz (pisarka, była więźniarka KL Auschwitz – przyp. wyd.), którą darzę ogromnym szacunkiem. W przedmowie Zofia Posmysz opisuje książkę jako „quasi reportaż”. Dla mnie jako pisarza nie ma znaczenia, do jakiego gatunku można zaliczyć moją książkę. W tej historii wiele szczegółów wymyśliłem. Ale przed Auschwitz kończy się kraina fikcji. Czy to połączenie się udało, ocenią czytelnicy.

Bohater powieści, Janusz, były więzień KL Auschwitz, jest przedstawiony z różnych perspektyw – raz jako legenda, raz jako człowiek z krwi i kości, ze swoimi wadami i niewybrednymi żartami. Która z tych perspektyw jest Panu bliższa?

 Janusza, który przeżył Auschwitz, zdecydowanie chciałem przedstawić jako człowieka z krwi i kości. Legendy i sztywni bohaterowie kojarzą mi się z przemówieniami okolicznościowymi. Właśnie z tego złego stanu kultury pamięci wyrosła moja opowieść. Osobiście dużo bardziej podziwiam prawdę nagą i bez upiększeń niż tę opakowaną.

Alex, niemiecki nauczyciel historii, który zaprzyjaźnia się z Januszem, stwierdza gorzko: „Niemcy to kraj, który dzisiaj nosi trwałą ondulację i chciałby w spokoju popijać kawę” – czy Pan także postrzega w ten sposób obecne Niemcy i ich stosunek do pojednania?

To, jak oceniam swoją ojczyznę i jej złożony stosunek do pojednania, chyba najbardziej przekonująco przedstawiam w rozdziale: „Seks z RFN”. Proszę przeczytać!

Co powodowało młodym Niemcem, Alexem, by zaopiekować się Januszem i spełnić jego ostatnią wolę?

Alex, młodszy niemiecki odpowiednik Janusza, który pracuje jako nauczyciel w niemieckiej szkole w Warszawie, wraz ze śmiercią Janusza traci prawdziwego przyjaciela. „Café Auschwitz” na poziomie postaci jest książką o niemożliwej, fantastycznej, wspaniałej polsko-niemieckiej przyjaźni. Gdy umiera przyjaciel, opłakuje się jego stratę i tęskni za przebywaniem z nim. Alex rozsypuje prochy Janusza w Birkenau, ponieważ, jak się nieszczęśliwie składa, jest to miejsce, w którym wspomnienia o nim są najsilniejsze.

Akcja Pana książki toczy się w Polsce. A jakie są Pana osobiste związki z Polską?

W 2005 roku przyjechałem do Polski jako korespondent i tutaj odkryłem w pewnych bardzo szczególnych okolicznościach, że relacje polityczne i w ogóle dziennikarstwo nudzą mnie. Za tę wiedzę i za pomoc w podjęciu decyzji jestem Polsce wdzięczny. Jednak przede wszystkim poznałem tu naprawdę wspaniałych ludzi! Choć nie lubię generalizowania, przyznam, że w Polakach doceniam przede wszystkim tę wyraźną skłonność do spontaniczności. To jest ruch, życie, to są emocje! Zupełnie nie przypomina to niemieckiej fiksacji na rzeczach.

Rozmawiała Zofia Matejewska, Wydawnictwo Akcent

Fot.  Max Lautenschlaeger