Jest jedna płyta, której mogę słuchać w nieskończoność: do rysowania, do pielenia grządek, do zasypiania, w euforii i w depresji. „Tomorrow, In a Year” szwedzkiego duetu The Knife jest operą, nagraną w 2010 roku na zlecenie grupy performerskiej Hotel Pro Forma, do libretta inspirowanego Karolem Darwinem i jego przełomową pracą „O powstawaniu gatunków”. Nie umiem pisać o muzyce, nie będę się więc kompromitowała, próbując przeanalizować niezwykłe zestawienia dźwięków, które pojawiają się na tym albumie: od szumu deszczu, poprzez niepokojące chroboty i bębnienia po mezzosopran Kristiny Wahlin Momme. Jednak mogę z pewnością stwierdzić, że jest to hm, tekst kultury, który radykalnie rozszerzył moje horyzonty. Bo tak: Karol Darwin wielkim człowiekiem był, miał siwą brodę i powiedział ludziom, że pochodzą od małpy, czym ściągnął sobie na głowę wiele problemów. Oczywiście, teoria ewolucji, oczywiście, wyspy Galapagos i dzioby ptaków, ale co dalej? Kim jest Annie, pojawiająca się w najbardziej wzruszającym utworze albumu, „Annie's Box”? Ponieważ jestem osobą z natury dociekliwą, zaczęłam czytać i całkowicie wsiąkłam w Darwina. Przyznam jednak, że lektura „O powstawaniu gatunków” nie była tak pasjonująca, jak sobie obiecywałam.

I tutaj właśnie wkracza wydawnictwo Marginesy, całe na biało, oddając w ręce czytelników i czytelniczek „Podróż na okręcie Beagle” (przekład: Kazimierz W. Szarski). Piękna okładka, pięćset stron, lektura-marzenie. „Zachwyt to jednak słowo zbyt słabe, żeby wyrazić uczucia przyrodnika, który po raz pierwszy znalazł się sam w brazylijskim lesie” - pisze Darwin, i doskonale go rozumiem, bo odczuwam analogiczny zachwyt czytelniczy, zanurzając się w jego notatki z rejsu.

„Podróż na okręcie Beagle” (okładka twarda)

 

Karol Darwin i podróż, która spadła z nieba 

Darwin wsiada na pokład HMS „Beagle” jako dwudziestojednolatek. Nie jest przyrodnikiem, skończył właśnie studia w Cambridge i przymierza się do stanu duchownego. Jednak studia nad naturą są jego wielką pasją (szczególnie interesuje go geologia) i dlatego planowana na pięć lat ekspedycja kartograficzno-hydrograficzna do Ameryki Południowej wydaje się wymarzoną okazją, żeby sprawdzić się w terenie. Darwin zostaje polecony kapitanowi Fitzroyowi, który potrzebuje na pokładzie przyrodnika, jednak stary pan Darwin nie jest zachwycony planami syna i stawia stanowcze veto, przełamane ostatecznie za sprawą wstawiennictwa rodziny. Pod koniec roku 1831 Darwin wsiada na pokład „Beagle”, potwornie cierpi z powodu choroby morskiej, a zwalczywszy wreszcie mdłości i zawroty głowy z pasją zabiera się do pracy. Prowadzi dwa dzienniki - prywatny i oficjalny, przeznaczony na potrzeby ekspedycji. W tym wydaniu znajdziemy oba, przeplecione i zaznaczone odmiennymi fontami.

O relacji Darwina z rejsu możnaby napisać epopeję, zresztą on sam opublikował kilkanaście tomów badań, opisując oddzielnie ssaki, owady, rośliny, geologiczne formacje odwiedzonych miejsc i tak dalej. Mnie jednak interesuje oczywiście aspekt literacki i kulturowy. Zacznijmy od tego, że pomimo blisko dwóch stuleci, które upłynęły od podróży naukowca, jego relację czyta się wspaniale. Nie czuć bariery języka i metodologii, która pojawiła się u mnie w przypadku lektury „O powstawaniu gatunków”. W dzienniki wchodzi się natychmiast. Ułatwia to na pewno sama figura Darwina - z całym poszanowaniem odmiennej struktury społecznej, w której 21-latek był już dorosłym mężczyzną, jest to jednak nadal młody człowiek, pełen entuzjazmu i podesktytowany niezwykłą podróżą, która spadła mu niemalże z nieba. Trudno uświadomić sobie nawet, jak nieprawdopodobna szansa przypadła mu w udziale - dość powiedzieć, że na pokładzie HMS „Beagle” płynął także MALARZ, ponieważ należało pokazać społeczeństwu egzotyczne krainy, a o fotografii przyrodniczej nikomu się nawet nie śniło. Darwin walczy ze złym samopoczuciem, wywołanym wspomnianą już chorobą morską, jest mu żal każdej straconej chwili. Kiedy tylko staje na nogi, konstruuje sobie proste urządzenie, siatkę na linie, która ciągnie się za płynącym okrętem. Codziennie z dziecięcym niemalże zachwytem ogląda złapane tą metodą stworzenia, bawi się z ośmiornicą, która strzela do niego wodą - ale za tym zachwytem idzie natychmiastowo pasja naukowa. Darwin obserwuje, liczy, analizuje, kroi, konserwuje i notuje. Wszystko jest interesujące, wszystko godne analizy - nawet pył, osiadający na pokładzie statku, pod mikroskopem odkrywa swoje tajemnice: złożony jest z tkanek pierwotniaków i roślin, a więc musiał przybyć z daleka. Co to może znaczyć? Niezwykła wytrwałość Darwina musi budzić podziw nawet dziś. Zresztą on sam pisze sumiennie na początku wyprawy w dzienniku prywatnym: „Jeżeli nie będę mieć dość energii, aby być stale pracowitym w czasie podróży, jakżeż wielką i niezwykłą okazję do poprawienia się utracę. Niechże to nigdy nie schodzi mi z pamięci, a wówczas będę miał taka samą sposobność do wyćwiczenia mego umysłu, jaką strwoniłem, gdym był w Cambridge”.

 

Karol Darwin - naukowiec, który zdetronizował człowieka

Oczywiście, z dzisiejszego punktu widzenia jego postępowanie bywa co najmniej dziwaczne. Co robi przyszły wielki biolog w ramach obserwacji ptaków? NO CÓŻ. „Na Wyspie Św. Pawła znaleźliśmy tylko dwa rodzaje ptaków - głupa i rybitwę. Oba są niepłochliwe i głupie, a tak nieprzyzwyczajone do obcych przybyszów, że mógłbym, gdybym zechciał, zabić je w każdej ilości moim młotkiem geologicznym” - pisze Darwin w oficjalnym dzienniku, po czym w prywatnym rozwija tę myśl: „Byliśmy zewsząd otoczeni ptakami, tak niezwyczajnymi człowieka, że nie chciały się ruszać. Strąciliśmy kamieniami i mym młotkiem ruchliwą i szybką rybitwę. Nie było mowy o strzelaniu, wobec tego wzięliśmy dwóch ludzi z załogi łodzi i zaczęła się rzeź. Zebrali wnet stos ptaków i pełne kapelusze jaj. Wieczorem zaczęły się ceremonie zawiązane z przekraczaniem równika (...). Okazało się, że Neptun złoży nam wizytę rano”. Rzeź ptaków nie budzi w Darwinie emocji, za to zabawom marynarskim poświęca pełen entuzjazmu akapit. Trudno go dziś osądzać, jest reprezentantem czasów, kiedy człowiek uchodził za koronę stworzenia i pana świata (czy dzisiaj jest zresztą inaczej? popatrzmy na statystyki polowań na ptaki). Paradoksem jest natomiast, że sam wkrótce tego człowieka zdetronizuje, wywodząc jego rodowód od małp.

Cóż mogę jeszcze dodać? „Podróż na okręcie Beagle” to wspaniała, bogata, wciągająca na wielu poziomach lektura, otwierająca wiele nowych poziomów rozumienia historii nauki. Polecam czytać z towarzyszeniem płyty The Knife i przy okazji sprawdzić, kim była Annie Darwin i jej pudełko - bo to także opowieść warta poznania. Kocham pana, panie Darwin.