„Dorośli” Marie Aubert

Marie Aubert pochodzi z Norwegii, zadebiutowała w 2016 roku zbiorem opowiadań, który stał się bestsellerem, a „Dorośli” to jej druga książka. Tym razem doceniona też przez krytykę - przyniosła autorce kilka norweskich nagród i świetne recenzje, a wydawcy ustawili się w kolejce po prawa autorskie. I słusznie.

Uwielbiam, gdy narratorem czy narratorką w książce jest postać wprost negatywna, której od pierwszych stron książki nie sposób lubić, która denerwuje, irytuje i najchętniej uratowałoby się przed nią wszystkie potencjalne ofiary. A jednak nie można, choćbyśmy byli najmilszymi ludźmi na świecie, to wszystko jest już zapisane. Lubię też książki, które muszą się skończyć tragicznie i od pierwszych stron nikt tego nie ukrywa. Bardzo lubię „Dorosłych” Aubert za to, że nie znoszę Idy, czterdziestoletniej architektki, która opowiada o tym, jak z okazji urodzin matki odwiedza rodzinny dom, w którym czekają na nią jej siostra z mężem oraz Stein, partner rodzicielki.


Dorośli 
(okładka miękka)

To chyba nie najlepszy moment dla bezdzietnej Idy, która właśnie podjęła decyzję o zamrożeniu komórek jajowych, by przebywać w towarzystwie ciężarnej siostry, bawiąc małą Oleę i patrząc na odżywającą w nowym związku matkę. A jednak jedzie. Trochę z obowiązku, ale też dlatego, że Ida jest kobietą złośliwą, rozgoryczoną, wredną, lubiącą flirt zwłaszcza z żonatymi (i może zamężnymi, to w końcu Skandynawia) mężczyznami, oceniającą wszystkich dużo ostrzej niż sama jest tu przeze mnie oceniona. Gdy jednak wydaje się, że Aubert kreuje bardzo prosty model - bezdzietnej, samotnej kobiety nienawidzącej wszystkich, którym się udało - pisarka się wywija i nie idzie w prostą psychologizację. Ale to już prawie zakończenie, wróćmy do tego co wydarzy się w „Dorosłych”.

Ida będzie podrywać męża swojej siostry, wkupiać się w łaski jej córki i udawać, że żadnej z tych rzeczy nie robi. Będzie to jednak też opowieść o Marcie - kobiecie, która walczy o tytuł najlepszej matki roku, ale ewidentnie jej się to nie udaje. Będąc w ciąży jest to dodatkowo utrudnione zadanie, choć prawda jest taka, że Martha po prostu taka jest - idealne macierzyństwo to nie jej powołanie. Ale czy z tego wynika, że nie ma prawa do rodzinnego szczęścia? Tak sądzi Ida i za wszelką cenę próbuje Marcie udowodnić, że byłaby lepszą od niej matką i partnerką. Próbując zniszczyć życie Marthy popełnia jednak błędy i idzie za daleko. Wizerunek idealnej partnerki i matki rozpada się w kilka chwil, odsłaniając smutną prawdę o skrywającej się za nim kobiecie.

Ida mimo upływu lat nosi w sobie żal do siostry, że  w dzieciństwie to nią - jako mniej zaradną, częściej chorującą i potrzebującą pomocy - zajmowali się rodzice. Nie może zapomnieć, że z winy Marthy nie było z nią nikogo, gdy przemawiała na zakończenie liceum. I gdy pomyliła zakończenie mowy. Postanawia je powtórzyć na urodzinowej kolacji matki. Ale i tym razem się nie uda. Nikt nie jest idealny. „Dorośli” to opowieść o potrzebie macierzyństwa pokazująca na jak kruchych podstawach często budujemy rodzinę, jak niewiele trzeba, by ten domek z kart wywrócić, a jednocześnie jak wiele trzeba, by go na nowo zacząć budować. Tym brutalniejsza, bo opowiedziana z perspektywy złego charakteru.

Ile już czytaliście książek, w których rodzina spotyka się w oddalonym od świata miejscu, albo w zamkniętej przestrzeni i dochodzi do tego wszystkiego, czego zawsze spodziewacie się podczas Wigilii, ale na szczęście ta impreza trwa dużo krócej niż wakacyjny urlop w rodzinnym gronie? Zapewne nie jedną taką historię znacie, żeby nie przypominać o „Bogu mordu” Yasminy Rezy, który od lat uwielbiają wystawiać teatry, a którą na wielki ekran przeniósł Roman Polański. Aubert korzysta z teatralnej scengrafii momentami aż nazbyt czytelnie - pierwszoosobwy, zaangażowany w akcję narrator widzi przecież tylko jedno pomieszczenie i jedną sytuację. Mimo tych przewidywalności, „Dorośli” są powieścią, którą czyta się zachłannie, niechętnie odrywając się od niej do domowych zajęć.

Jest coś przekornego w tym, że po lekturze tej książki nasze życie może wydać się całkiem przyzwoite. A o tym zawsze warto sobie przypominać.