Autor: Wojciech Szot/Kurzojady.pl

Czytając „Ale z naszymi umarłymi” wszystko wydawało mi się logiczne i mające swoje uzasadnienie, a przecież to jest książka o budzących się i wstających z grobów truposzach! No przecież to jest kompletnie nielogiczne. Jacek Dehnel pokazuje, że opanowanie warsztatu pisarza ma mistrzowskie i tym razem proponuje literaturę, która pozornie nie ma wielkich ambicji literackich, ale w świecie prostackich powieści popularnych, gdy gwiazdami są autorzy i autorki produkujący przewidywalne, fatalne językowo fabuły, błyszczy. Dehnel błyszczy. I słusznie. Należy mu się.

Bardzo polubiłem tę książkę. Polubiłem jej bohaterów i bohaterki, ubawiłem się setnie w momentach humorystycznych, zachwycałem przenikliwą ironią autora i trochę jedynie sarkam nad zbytnią prostotą głównej metafory, choć rozumiem konwencję literatury popularnej.

W pewnej krakowskiej niewielkiej „acz dawniej niemalże eleganckiej” kamienicy mieszkają: pani Lola, przykładna krakowska żona z dobrze skrywanymi ambicjami emancypacyjnymi; Kamila, uczennica o rysie lekko patologicznym; Kuba i Tomek, para zasadniczo zgodna i szczęśliwa, choć nawet w najlepszych związkach bywają problemy, zwłaszcza gdy przychodzi Szymuś i przeszkadza w pisaniu doktoratu; pan Włodek, osoba pozornie nieskomplikowana (Dehnel pięknie sięga po klasyczny motyw umiejscowania osoby o niskim statusie społecznym w suterenie kamienicy), a także Kenneth i Dorota, jak imiona wskazują - para dwujęzyczna. Nie wszyscy oglądają wiadomości, w których pojawiają się doniesienia o zbeszczeszczonych nagrobkach i rozbitych płytach na cmentarzach. Wszystko zacznie się w Cikowicach pod Bochnią, a za chwilę ogarnie całą Polskę. I Europę. Oraz świat. Ale to już sami sobie przeczytajcie.

 

Jacek Dehnel – „Ale z naszymi umarłymi”

 

Problemem w pisaniu o dobrych książkach, takich, które warto poddać analizie, jest fakt, że niekoniecznie chce się wszystko zdradzać. Oczywiście musicie wiedzieć, że z grobów wstaną słynni Polacy, ci którym narodowy patriotyzm oddzielił serce i mózg od trzewi będą musieli się poskładać w całość. Warto też napisać, że Dehnel z niezwykłą przyjemością opisuje w jaki sposób rozprzestrzenia się najpierw informacja o dziwnych wydarzeniach, a później sama epidemia przemieniania ludzi w zombie. To procesy dokładnie tu opisane, podobnie jak zmiany w języku i świadomości Polaków, którzy - przy silnym udziale duchowieństwa - widząc, że walka z zombiakami nie ma sensu, dostrzegają w nich wielkich Polaków (antenatów) i znajdują dla nich miejsce w narodowej wspólnocie. To oczywiście książka o tym, jak łatwo zmienia się dyskurs publiczny współcześnie i jak nacjonalistyczne, faszyzujące treści powoli stają się akceptowane. Ostatnio uderzyła mnie wypowiedź (nie pamiętam czyja) osoby z lewej strony sceny politycznej, która zaczęła perorę od sformułowania „oczywiście nie jestem przeciw wartościom rodzinny ani nie zamierzam obrażać uczuć religijnych, ale…”. Nie jest ważne co jest po „ale”, najważniejsze, że niejasne kryteria „wartości rodzinnych” i „uczuć religijnych” zostały już w pełni zaakceptowane w języku i stały się faktem. Uwierzyliśmy w ich istnienie. Już nie mamy neonazistów, a patriotów, a o żołnierzach wyklętych właściwie nie da się już rozmawiać.

Jacek Dehnel napisał o tym książkę, ale dzięki doskonałym obserwacjom udało mu się też opowiedzieć coś więcej o współczesnych mieszkańcach i mieszkankach nie tylko Krakowa. Jest tu o kołtuństwie, patriarchacie, homofobii, mizoginii i wykluczeniu. Wszystko to w powieści rozrywkowej, momentami fantastycznie zabawnej i świetnej językowo. To ostatni aspekt, na który chciałbym zwrócić uwagę - bohaterowie i bohaterki „Ale z naszymi umarłymi” mówią różnymi językami, Jacek Dehnel pieczołowicie przygląda się zarówno językowi swoich postaci, jak i językowi oficjalnej propagandy, komunikatów, prasy. Tego w powieściach obyczajowych przeważnie nie ma, nad czym często ubolewam, bo my naprawdę nie mówimy tak samo, mimo pozorów.

Oczywiście - jak w przypadku pisanych z Piotrem Tarczyńskim książek o Szczupaczyńskiej - apeluję do Dehnela, by już może wyszedł z Krakowa, bo trochę mi się ta metafora przejadła, choć po ostatnich pobytach w mieście królowej Jadwigi rozumiem skąd zacięcie do takiego portretowania. To oczywiście piszę z przymrużeniem oka. Podobnie jak to, że bardzo nieładnie było tak postąpić z Szymusiem. Losy tego chłopaka były dla mnie bardzo ważne, a tu takie przykre wieści. No nie ładnie, tak trochę złośliwie, panie autorze (żeby dowiedzieć się o co mi chodzi musicie przeczytać prawie całą książkę, do lektury zatem!).

Cieszę się z tej książki, bo to jest po prostu wciągająca literatura z aspiracjami, komunikatywna, wesoła i do tego mądra. Życzyłbym sobie więcej takiej literatury.