Rozmowa z Wojciechem Chmielarzem

 

Katarzyna Kazimierowska: Trudno nazwać pańską ostatnią książkę kryminałem...

Wojciech Chmielarz: Myślę o niej raczej jako o thrillerze obyczajowym, psychologicznym. Ale wydaje mi się, że moi czytelnicy będą zadowoleni, bo już od pewnego czasu serwuję im różne historie. Tak naprawdę dopóki nie napisałem „Żmijowiska” byłem kojarzony tylko z policyjnym kryminałem i komisarzem Mortką. Potem była „Rana” - też zupełnie inna od pozostałych moich książek. A teraz jest „Wyrwa”. Moi czytelnicy wiedzą, że nie wiedzą, czego się po mnie spodziewać (śmiech).

Ale dokonuje pan w niej morderstwa, i to poważnego, bo na instytucji małżeństwa. W „Wyrwie” takie małżeństwo mamy. Janina i Maciej niemal ze sobą nie rozmawiają, oboje zdają się pochłonięci tzw. prozą życia: dwójka dzieci, kredyt, niesatysfakcjonująca praca. Gdy Janina ginie w wypadku samochodowym, okazuje się nagle, że Maciek wcale nie znał tak dobrze swojej żony, jak mu się wydawało.

- Przyznam pani, że jestem takim autorem, który nie lubi dokonywać wiwisekcji własnych książek, bo wychodzę z założenia, że autorzy to ludzie, którzy mają najmniej ciekawych rzeczy do powiedzenia o swojej twórczości. Zostawmy dywagacje nad upadkiem małżeństwa czytelnikom, ale powiem pani skąd się ta historia wzięła. Nie lubię opowiadać o natchnieniu, bo to jest coś, co autorzy wymyślają, bo brzmi bardzo romantycznie, ale czasami w tym zawodzie zdarzają się magiczne chwile.


Wyrwa (okładka miękka)

I to była jedna z nich?

- Dokładnie. W mojej głowie pojawił się pewien obraz – scena pogrzebu młodej kobiety, na którym spotyka się dwóch mężczyzn. Każdy z nich zna ją z zupełnie innej strony i dopiero gdy te dwie opowieści się połączy, to wyłania się spójny obraz tej zmarłej osoby. I to był początek. Zacząłem się zastanawiać, kim są ci mężczyźni, co ich łączy z tą kobietą, jaką rolę w jej życiu odegrali i stąd się ona wzięła.

Ale ja bym wróciła do diagnozy małżeństwa. Przy okazji „Żmijowiska” powiedział pan, że to książka o ludziach, którzy nie potrafią ze sobą rozmawiać. W „Wyrwie” ten brak komunikacji między bliskimi ludźmi wydaje się jeszcze bardziej znamienny.

- Tu się zgadzam, ta nieumiejętność rozmowy to temat, który regularnie wraca w moich książkach. W „Wyrwie” główny bohater tak naprawdę uczy się rozmawiać i to nie z żoną, ale z drugim meżczyzną. Muszą się ze sobą skomunikować i - choć to trudne w kontekście, którego nie będę zdradzał czytelnikom - to im się udaje. I nie tylko to. Znowu, nie chcę zdradzać za dużo, ale to w ogóle jest chyba moja pierwsza książka z optymistycznym zakończeniem. Mamy po raz pierwszy coś na kształt happy endu.

Maćkowi, mężowi Janiny, zdawało się, że zna żonę tak dobrze, że nie musi się nią już interesować. Ani specjalnie się starać. Dla niego związek oznaczał długie dni milczenia, przytyki, kłótnie czy złośliwości. Zgodzi się pan?

- Tak to w przypadku tego małżeństwa wygląda, mamy uwikłanie w prozę życia, w taką spiralę wzajemnych oskarżeń i przykrości, ale chcę zaznaczyć, że zwykle wina w takiej sytuacji jest po obu stronach. Myślę, że Janina/Nina również nie wykorzystała okazji, żeby dać się lepiej pokazać swojemu mężowi wycofała się. Książka jest, co prawda, opowieścią tylko z perspektywy Maćka. Ale gdybym miał interpretować tę sytuację to powiedziałbym, że w tym związku źle się działo z winy obojga małżonków. A Janina, zamiast walczyć o relację małżeńską, wolała pokazać się z lepszej albo innej, ciekawszej strony w oczach innego mężczyzny. To zresztą też mnie pisarsko fascynowało, na ile uda mi się stworzyć książkę, w której głównej bohaterki właściwie nie ma. Poznajemy ją tak naprawdę na podstawie opowieści innych ludzi, dlatego też trudno się zastanawiać, jaka ona naprawdę była oraz jak naprawdę wyglądał jej związek z Maćkiem, bo nie usłyszymy jej relacji. 

Opowiada pan życie tzw. zwykłych ludzi, ale kiedy tak oglądamy życiorys jednej osoby z wielu stron, to okazuje się ona fascynującą postacią.

- Jest to temat, który mnie pociąga, to spojrzenie na człowieka z różnych perspektyw, przez różnych ludzi. Często nie zdajemy sobie sprawy, że możemy nic nie wiedzieć o partnerze, którego niby znamy od lat. Patrzymy na kogoś przez pryzmat tego, co się wydarzyło pięć czy dziesięć lat temu, a przecież w tym czasie człowiek mógł się całkowicie zmienić. Tyle że my tej zmiany nie dostrzegamy, bo mamy w głowie obraz tego, kim ktoś był i jak się zachowywał dziesięć lat temu. I może to właśnie ciążyło naszym bohaterom, że nie potrafili się uwolnić od tych obrazów z przeszłości i docenić tego, kim stali się teraz.

W horrorach zwykle jest postać „dziewczyny, która przeżyła”. W „Wyrwie” widzę odwrotność tej zasady – każdy w tej książce po trochu dobija Janinę, każdy ją na swój sposób zdradza.

- Dokładnie tak to wygląda. Na przykład Janina wchodzi w romantyczną relację, ale szybko przekonuje się, że ona nie może się udać, że jej partner jest dziecinny, a jej prawdziwe życie jest gdzie indziej i ten mężczyzna tego nie rozumie. Mam wrażenie, że ona jest w takiej życiowej pułapce i w tym trudnym momencie wiele osób ją zawodzi.

Dla czytelników przygotował pan niespodziankę – słuchowisko o tym, jak to było z jedną z kluczowych postaci w „Wyrwie”, niejakim Ułanem.

- Historia Ułana nie wybrzmiała w książce, ale pojawiła się okazja, żeby zrobić z tego słuchowisko dla Empik Go „Wyrwa. Historia ułana”. Chciałem ją opowiedzieć, nie dlatego, żeby Ułana usprawiedliwić, ale żeby zrozumieć, czemu on taki jest, dlaczego zachowuje się tak, a nie inaczej. Chciałem wiedzieć, dlaczego jest tak agresywną postacią. Bo choć w książkach świat jest często czarno-biały, to w prawdziwym świecie też spotykamy takie jednoznacznie złe osoby. Takie jak Ułan.

Czy zawsze chciał pan pisać kryminały?

- Zawsze chciałem być pisarzem i to pisarzem gatunkowym. Przez pewien czas myślałem, że zwiążę się z fantastyką, ale rzeczy potoczyły się inaczej i wybrałem kryminał. Chciałbym wrócić do fantastyki, bo bardzo mnie do niej ciągnie, także żeby spróbować nowych, innych rzeczy i może za kilka lat mi się to uda. Ale na razie zostaję w kryminale, bo wydaje mi się, że wiele ciekawych rzeczy dzieje się teraz w tym gatunku.

Coraz więcej mówi się o potencjale powieści kryminalnych do pokazywania relacji społecznych, zmian obyczajowych czy politycznych.

- Przez wiele lat w ogóle nie doceniano potencjału literatury rozrywkowej, a zobaczmy co robi w swoim horrorze Stephen King, wielki kronikarz amerykańskiej prowincji wschodniego wybrzeża. W jego książkach mamy całe opisy tego jak przez dziesięciolecia zmienia się dana okolica i ludzie. Świetnymi obserwatorami życia społecznego i diagnostami szwedzkiej rzeczywistości są w swoich książkach Henning Mankell czy Stieg Larsson. Jest ten potencjał w literaturze rozrywkowej, zwłaszcza gatunkowej. Nawet nie potencjał, ona po prostu opowiada coś ciekawego o otaczającej nas rzeczywistości, tylko trzeba umieć ją czytać przez ten pryzmat. Co nie zmienia faktu, że czuję się twórcą literatury gatunkowej i rozrywkowej i dla mnie nadrzędnym celem jest to, żeby czytelnik dobrze się bawił i żeby nie mógł się oderwać od lektury moich książek.

Czy w kryminale zawsze musi pojawić się trup?

- (śmiech) Potrafię wyobrazić sobie powieść kryminalną, gdzie ten trup nie pada i zastanawiam się, czy sam czytałem taką powieść, ale chyba nie. Myślę, że nie musi, bo najważniejszym składnikiem historii jest zagadka kryminalna, ale nie musi to być koniecznie zabójstwo.

Czy zdarzyło się panu w trakcie pracy zmieniać gruntownie fabułę książki?

- Tak i to kilka razy, bo najlepiej poznaję swoich bohaterów i swoją książkę w momencie, kiedy zaczynam ją już pisać. Chociaż mam plan i wiem od początku, co się ma zdarzyć, to po pewnym czasie widzę, że bohaterowie zachowują się inaczej niż zaplanowałem, że historia opowiada o innych rzeczach. Wtedy muszę zmienić fabułę i pójść za bohaterami, pozwolić im się wypowiedzieć do końca. Tak było w przypadku „Rany”, gdzie w połowie książki zorientowałem się, że wychodzi mi historia na zupełnie inny temat, a po drugie kto inny powinien zabić. Przez pewien czas gorączkowo więc szukałem nowego winnego, by go uśmiercić.

A jak było ze „Żmijowskiem”? Znalazłam informację, że pierwotnie miała to być komedia romantyczna, w co trudno uwierzyć.

- Bo to nieprawda. Pomysł na „Żmijowisko” wziął się z komedii romantycznej. Przez pewien czas, co jest może trochę wstydliwe, oglądałem sporo filmów z tego gatunku i zauważyłem, że choć przyjemnie się je ogląda, czujemy się z nimi bezpiecznie, no i wiadomo, co się wydarzy, to są one dość schematyczne. Ale zawsze fascynowała mnie figura „tej trzeciej”, czy „tego trzeciego”, kto zawsze stoi parze zakochanych na drodze do szczęścia. To zwykle obecny lub były partner czy partnerka. Choć sama postać „tego trzeciego” jest zwykle czarnym charakterem i dokonuje czasem złych czynów to jednocześnie jest też komiczna, a potem zostaje usunięta na bok, by historia mogła skończyć się happy endem. Zacząłem zastanawiać się, jak taka historia romantyczna wyglądałaby z perspektywy właśnie tej trzeciej, która nadal jest w związku, wydaje się, że szczęśliwym, gdy nagle pojawia się ktoś nowy, do kogo odchodzi jej partner, a po drodze jeszcze ją upokarza. Nagle z komedii robi nam się dramat. Jak przyłoży pani ten klucz do „Żmijowiska” to mamy dwóch bohaterów komedii romantycznej, Roberta i Kamilę – ktoś nawet mówi, że oni powinni być razem – którzy są w związkach z Adaomą i Arkiem, tymi trzecimi. Dlatego też tę historię poznajemy z perspektywy Arka i Adaomy.


Żmijowisko (okładka miękka)

Co jest takim wyzwalaczem, który sprawia, że siada pan i zaczyna nową książkę?

- Bardzo różnie. W przypadku „Żmijowska” to było kilka rzeczy, między innymi rodzinna wizyta w podobnej do opisywanej w książce agroturystyce. Było tam sielsko i cudownie, ale ponieważ zajmuję się tym, czym się zajmuję, już po trzecim dniu zacząłem się zastanawiać, kogo by tu zabić. Czasem w mojej głowie pojawi się jakiś obrazek i wtedy zaczynam zastanawiać się, kim są ci bohaterowie, skąd się wzięli, do czego to prowadzi. I powoli to sobie rozwijam. Jest w tym magiczny moment natchnienia, ta iskra.  I zawsze przychodzi, choć chciałbym wiedzieć, skąd się bierze.

To na koniec zostawiłam sobie pytanie, które zadają panu wszyscy, proszę niczym nie rzucać: czy wróci pan do detektywa Mortki?

- Wrócę, mam nadzieję, już w przyszłym roku. Mocno się za tym facetem stęskniłem i chciałbym już się z nim spotkać.

 

A już 5 maja będzie można wziąć udział w spotkaniu online z Wojciechem Chmielarzem. Odbędzie się ono na profilu Empiku na Facebooku. Początek godz. 18.