Lolek, Poldek, Lolo. Urodzony w Warszawie i zakochany w tym mieście, sławiący je (chociaż nie bezkrytycznie, wręcz przeciwnie – często z nutą kąśliwej ironii) w kolejnych książkach. „O, bramy warszawskie! Cóż mogę wam teraz poświęcić, ja, szukający ledwie uchwytnych cieniów kronikarz? Garść chaotycznych wspomnień. Nie z mego ołówka spłynąć mogą poważne, czcigodne o was rozprawy. Wiem tylko, że w waszym chłodnym półmroku, wśród waszych śmiesznych i pretensjonalnych sztukaterii i pseudorenesansowych gzymsów odnajdywaliśmy nasze Dzikie Pola, my, chłopcy z pięter, nasze pierwsze siniaki i pierwszą krew z nosa, pierwszy hazard i zapamiętanie w grze w chowanego, w czarnego luda, w siódemkę” – pisał w „Złym”, swojej najbardziej znanej powieści kryminalnej, w której wartka fabuła przeplata się celnymi, z dzisiejszej perspektywy trochę egzaltowanymi, opisami stolicy i jej środowiska. Stały się one na tyle kultowe, że w Warszawie popularnością cieszą się wycieczki śladami „Złego”, a przytoczona pochwała bram – jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych fragmentów książki.

 

Zły, Leopold Tyrmand

 

Zły, który nie jest zły, a literacko – bardzo dobry

Jak się okazuje w trakcie lektury – tytułowy „Zły” wcale nie jest taki zły, być może jest nawet dobry, a zła – jest cała większość, na której wróg systemu bierze odwet. Co stanowi charakterystyczną cechę warszawskiego superbohatera, który pojawia się znikąd i daje nauczkę warszawskim chuliganom? Jasne oczy niczym błyskawice i to, że każdy postrzega go zupełnie inaczej, a wśród plotek, legend i dociekań trudno odkryć o nim prawdę. Te cechy łączą go z Leopoldem Tyrmandem, który długo nie mógł doczekać się rzetelnej biografii oraz rzetelnego biografisty. Aż do 2016 roku, kiedy Marcel Woźniak wydał „Biografię Leopolda Tyrmanda. Moja śmierć będzie taka jak moje życie”. Książka okazała się przełomem w badaniach nad biografią pisarza. Stanowi nie tylko rzetelny materiał historycznoliterackimi (z nielicznymi usterkami), ale jednocześnie jest porywającą historią parakryminalną z Tyrmandem w centrum intrygi. Woźniak udowadnia, że życiorys pisarza świetnie nadawałby się na scenariusz pełnometrażowego filmu (niestety do filmów Tyrmand także nie miał szczęścia, o czym będzie jeszcze mowa).

 

Moja śmierć będzie taka, jak moje życie

 

W tym roku z kolei biografista wydaje drugą książkę o kolorowym ptaku PRL-u, zatytułowaną: „Leopold Tyrmand. Pisarz o białych oczach”. Można by jeszcze dodać – o wielu twarzach, ponieważ Woźniak nie prowadzi swojej narracji od A do Z, lecz ujmuje niektóre cechy artysty w scenki rodzajowe. Często oddaje także głos znajomym Tyrmanda. Kilka oblicz artysty przybliżą poniższe akapity.

 

Pisarz o białych oczach

 

Bezpaństwowiec narodowości francuskiej

Leopold Tyrmand urodzin się w 1920 roku w Warszawie, co kwalifikuje go – a o czym się często zapomina – do pokolenia Kolumbów. Większość rówieśników Tyrmanda zginęła podczas wojny. Gdy w 1960 przyjechał na zjazd wychowanków Gimnazjum im. A. Kreczmara, zobaczył tylko trzy osoby z dawnej klasy. Podczas wojny zginęła także większość rodziny Tyrmanda, który miał pochodzenie żydowskie. Jego ojciec spłonął w krematorium. Matka przetrwała obóz, a po wojnie wyjechała do Izraela. Po ślubie syna wysłała mu list z pytaniem, czemu ożenił się z gojką. Wiadomość przypadkiem zobaczyła żona Tyrmanda – większość osób nie wiedziała o pochodzeniu artysty. Ten taił je, a nawet mu przeczył. Dlaczego? Można się tylko domyślać i szukać wskazówek w mechanizmach radzenia sobie z traumą II wojny światowej.

 

Tyrmand warszawski, Leopold Tyrmand

 

Tyrmand przeżył wojnę właściwie dzięki łutom szczęścia oraz niezwykłemu talentowi do języków. Niejednokrotnie znajdował się o włos od śmierci. Po wkroczeniu wojsk radzieckich do Warszawy uciekł do Wilna, gdzie działał w konspiracji. Aresztowano go za to, ale cudem udało mu się uciec oraz wyrobić fałszywe dokumenty jako „bezpaństwowiec” narodowości francuskiej (pisarz świetnie mówił po francusku). Wyjechał do Rzeszy. Gdy nie udało mu się przedostać do Francji, zaciągnął się na statek do Szwecji. Wykryto jego polską narodowość i trafił do obozu koncentracyjnego nieopodal Oslo. Uznano go za Polaka, nie Żyda. To prawdopodobnie uratowało mu życie.

Po wojnie pracował w Szwecji jako korespondent Czerwonego Krzyża. Po roku wrócił do Polski, mimo iż wiedział, że ciąży na nim „sprawa wileńska”, do której prędzej czy później władze komunistyczne na pewno dotrą. Być może dlatego pierwsze podpisy pisarza pod artykułami zawierają literówki. W archiwach możemy znaleźć teksty Leonarda Tyrmanda i Leopolda Tyrmonda.

 

Porachunki osobiste, Leopold Tyrmand

 

Arcydzienik, arcyflądra i mniej chlubne oblicze pisarza-kobieciarza

W Warszawie Tyrmand pracował jako dziennikarz. Odmawiał jednak współpracy z systemem, a w dodatku – ostentacyjny manifestował swoje krytyczne wobec władzy poglądy. Kilka razy z tego powodu stracił pracę. Przyczyniło się to na pewno także do jego późniejszych problemów z cenzurą oraz komunistyczną biurokracją.

W 1948 roku opublikował zbiór opowiadań „Hotel Ansgar”. Dzięki pomocy swojego przyjaciela Stefana Kisielewskiego znalazł pracę w „Tygodniku Powszechnym”. Gdy czasopismo odmówiło opublikowania nekrologu Stalina w 1953 roku, zamknięto je. Tyrmand po raz kolejny został bez pracy oraz przestrzeni do publikacji. I tak w 1954 roku zaczął notować swoje przemyślenia w formie prywatnego dziennika. Wpisy złożyły się na drugie najbardziej znane dzieło pisarza: „Dziennik 1954”. Obejmuje on 3 miesiące, od 1 stycznia do 2 kwietnia.

 

Dziennik 1954, Leopold Tyrmand

 

Tyrmand opisuje w nim między innymi swój romans z „polską Lolitą”, na kartach dziennika przedstawioną jako Bogna (lub arcyflądra), w rzeczywistości noszącą imię Krysia. Pisarz miał jej udzielać korepetycji, ale nie wykazał się talentem pedagogicznym. Notuje na przykład: „Spytałem grzecznie, kiedy żył Emil Zola, o czym jej tyle opowiadałem wczoraj, podczas korepetycji z polskiego. Bogna zimno oświadczyła, że na początku XIX wieku. Wyrzuciłem ją z mieszkania”. Ostatecznie uczennica-kochanka nie zdała matury. Tyrmand podobno twierdził, że to na złość jemu. Liczne romanse i powodzenie wśród kobiet pomogły zbudować artyście własną legendę. Jednak jego stosunek do kobiet, zwłaszcza z dzisiejszej feministycznej perspektywy, budzi wiele zastrzeżeń.

W „Dzienniku 1954” nie brak też ironicznych komentarzy dotyczących współczesnego życia literackiego oraz działania cenzury. Tak opisał Adama Ważyka i Melani Ważyńskiej, którzy skrytykowali opowiadanie Konwickiego o miłości za „zły profil ideowy”: „Ludzie w wieku przydrożnych kamieni, o powierzchowności karłów i maszkar informowali ludzi w średnim wieku i o normalnym wyglądzie o tym, co to jest spółkowanie – dojrzałe, klasowo odpowiedzialne, a nie animalistyczne, wynaturzone, amerykańsko-imperialistyczne”.

 

Gorzki smak czekolady Lucullus, Leopold Tyrmand

 

Uśmiech losu, grymas komunistycznej władzy

W połowie 1954 roku Tyrmandowi wydawało się, że jego zła passa nareszcie się skończyła. Dostał zamówienie na powieść sensacyjną o chuliganach. W kilka miesięcy napisał „Złego”. Książka rozrastała się po każdej korekcie – autor nie tylko poprawiał fragmenty odesłane przez wydawnictwo, ale także dopisywał nowe. Gdy warszawski kryminał nareszcie się ukazał, okazał się ogromnym sukcesem. Nakład został wykupiony błyskawicznie. Sytuacja finansowa Tyrmanda ustabilizowała się. Ożenił się z Małgorzatą Rubel-Żurowską (która dla niego zrezygnowała z malowania, a także między innymi z jazdy na nartach, bowiem pisarz nie lubił, gdy kobieta robiła coś lepiej od niego). Wydał opowiadania „Gorzki smak czekolady Lucullus”. Zakochany w jazzie propagował ten gatunek muzyczny w Polsce. Animował festiwale jazzowe, pisał recenzje i artykuły. Opublikował książkę „U brzegów jazzu”. Mimo swojej popularności nie był mile widziany w warszawskim salonach literackich, zwłaszcza – w salonie Ireny Krzywickiej, w której gościł między innymi Jarosław Iwaszkiewicz.

 

U brzegów jazzu

 

Około 1958 los (a raczej władza w Polsce Ludowej) się od niego odwrócił. Blokowano wydania jego książek – niewiele wcześniej, w 1957 roku, skonfiskowano cały nakład „Siedmiu dalekich rejsów”, bardzo ciekawego kryminału z wątkiem miłosnym w tle. Odmawiano realizowania jego scenariuszy filmowych – tutaj rolę odegrała nie tylko cenzura, ale także postać Aleksandra Forda zazdrośnie zamykającego młodym filmowcom ścieżki rozwoju. Nie wydawano mu paszportu. Nawet gdy jego żona druga żona, Barbara Hoff, zachorowała na glejaka i musiała wyjechać za granicę w celu kuracji. Po licznych staraniach pojechała sama. Tyrmand został.

Gdy wreszcie w 1965 roku nareszcie dostał paszport, zostawił żonę (która wróciła z zagranicy do niego i dla niego), zabrał ze sobą maszynę do pisana oraz maszynopis „Życia towarzyskiego i uczuciowego” – książki z elementami paszkwilu, w której krytykował życie społeczne i literackie w Polsce Ludowej, a zwłaszcza – w salonie Ireny Krzywickiej. Pisarz postanowił, że jeśli wydadzą mu w Polsce „Życie towarzyskie”, to wróci. Była to mrzonka, bowiem już wcześniej publikacją fragmentu w „Kulturze” pisarz wywołał kontrowersje, plotki, a także recenzję zgodnie z którą: „Tyrmand rozlał na swym antykomunistycznym sumieniu smrodliwą plamę”. Autor został za granicą. Powieść z kluczem udało mu się wydać w Paryżu.

 

Życie towarzyskie i uczuciowe

 

 

Etap amerykański – kolejna polityczna kontra

Po okresie podróży osiadł w Stanach Zjednoczonych. Tam zaczął pisać „Dziennik amerykański”. Błędy językowe poprawiała mu dziennikarka-kochanka. Pisarz wysłał tekst do „New Yorkera”. Dostał pozytywną odpowiedź. Tak rozpoczęła się jego współpraca z prestiżowym amerykańskim tygodnikiem. A także poglądowa metamorfoza pisarza, który coraz ostrzej piętnował amerykański liberalizm, a zwłaszcza – ruchy kontrkulturowe. „Oni mają wolność, każdą, jaką by chcieli. Mówić mi, takiemu człowiekowi, który przyjechał stamtąd, który przez 20 lat był schwytany za gardło i nie mógł wydobyć z siebie słowa, mówić mi, że oni tu nie mają wolności, a my tam mamy, to to jest odwrócenie najprostszych zasad rzeczywistości” – grzmiał.

 

Cywilizacja komunizmu, Leopold Tyrmand

 

Marcel Woźniak wydaje się usprawiedliwiać pisarza, opisując amerykański etap jego życia. Zwraca uwagę na jego złe doświadczenia z komunizmem, trudny życiorys, a także marzenie o wolności słowa, bez względu na poglądy. Wielu innych, zwłaszcza wcześniejszych badaczy, nie ma tyle wyrozumiałości wobec Tyrmanda z okresu amerykańskiego. Trudno im na przykład wybaczyć polskiemu pisarzowi o żydowskich korzeniach wygłaszanie opinii, że w hitleryzmie przynajmniej, inaczej niż w komunizmie, można było umierać z godnością (fragment z „Cywilizacji komunizmu”). Po omawianie dziejów i twórczości Tyrmanda w Polsce wielu wcześniejszych historyków oraz autorów podręczników czy encyklopedii kończy swój wywód. Woźniak tego nie robi, dlatego ci, którzy chcą wiedzieć więcej, powinni sięgnąć do „Pisarza o białych oczach” i przeczytać tę pozycję od deski do deski. Dowiedzą się z niej między innymi o przyjaźni Tyrmanda (trwającej także w okresie amerykańskim) z największymi nazwiskami współczesnej polskiej literatury – Stanisławem Mrożkiem czy Zbigniewem Herbertem, a także – dzisiaj niesłusznie zapomnianym – Stefanem Kisielewskim. A także że pisarz prawdopodobnie odnalazł szczęście na amerykańskiej prowincji, wiodąc spokojne życie z młodszą o 40 lat Mary Ellen, kolejną kobietą, która z miłości do pisarza poświeciła własne pasje.

 

Spotkanie z niepokornym duchem Tyrmanda

2020 rok został ustanowiony przez Sejm RP rokiem Tyrmanda. Niezbyt fortunnie dla pisarza w powodu pandemii wiele zapowiadanych wydarzeń się nie odbyło. Ukażą się za to na pewno wznowienia jego książek, między innymi „Dziennika 1954”. Zostaną wydane także „Zielone notatki”, czyli zapiski, które Służby Bezpieczeństwa znalazły w 1967 roku, przeszukując mieszanie Barbary Hoff, gdy już było pewne, że jej mąż nie wróci do Polski.

 

Zielone notatniki, Leopold Tyrmand

 

Nie zostanie za to niestety ukończona ekranizacja „Złego” w reżyserii Xawerego Żuławskiego, znanego z eksperymentowania z granicami gatunku filmowego w takich produkcjach jak „Wojna polsko-ruska” (na podstawie książki Doroty Masłowskiej) oraz „Mowa ptaków” (na podstawie nieukończonego scenariusza ojca reżysera, Andrzeja Żuławskiego, który swego czasu także rewolucjonizował kino). Kinomani mogą się jednak pocieszyć projekcją „Pana T.”, filmu o nienazwanym z imienia i nazwiska artyście mieszkającym w powojennej Warszawie, romansującym z nastolatką i wykazującym bardzo wiele uderzających podobieństw do postaci Leopolda Tyrmanda. Według twórców, oskarżonych przez Matthiew Tyrmanda, syna pisarza, o naruszenie praw autorskich (znajdujących się właśnie w posiadaniu syna), niesłusznie. Mimo nieuregulowanych aspektów prawnych film wywołał entuzjastyczne reakcje krytyków. Istotnie unosi się nad nim duch Tyrmanda, który nawet po śmierci przyciąga kontrowersje.

 

Bogna Tyrmanda, Krystyna Okólska

 

Ci, którzy łakną ich jeszcze więcej, mogą też sięgnąć do książki „Bogna Tyrmanda. Nastolatka, która rozkochała w sobie pisarza” autorstwa Krystyny Okólskiej, czyli właśnie „polskiej Lolity”, po latach postanawiającej opowiedzieć swoją historię. By jednak istotnie „spotkać się” z pisarzem, warto połączyć lekturę pozycji biograficznych z lekturą tekstów samego Tyrmanda. I na tej podstawie, na skrzyżowaniu biografii, autobiografii oraz fikcji spróbować wniknąć w oblicze autora, który fascynuje do dziś.

 

Poznaj także top 10 inspirujących biografii oraz dowiedz się, po jakie komedie kryminalne sięgnąć.