Ostatnia godzina przed wybuchem

To nie tytułowa eksplozja jest tematem tej powieści, ale właśnie ostatnia godzina przed wybuchem. Jerzy Franczak, równocześnie fantasta i skrajny realista, bierze na warsztat życie 9 osób w ciągu ostatniej godziny ich życia. Bohaterowie nie znają się, spotykają przypadkowo, bo przychodzą na klezmerski koncert do restauracji w Krakowie. Spędzają czas samotnie lub w parach. Nie wiedzą, że za chwilę zamiast łagodnego przejścia wieczoru w noc dojdzie do wybuchu i wielkiego pożaru, że nie uda im się uciec, bo drzwi wyjściowe okażą się zamknięte.

Nie dowiadujemy się, jak dochodzi do eksplozji. Czy to zwarcie, czy zamach terrorystyczny – nie ma znaczenia. Istotna jest ta ostatnia godzina, kiedy narrator – raz złośliwy, a raz współczujący – opowiada o życiu, tajemnicach, ukrytych przemyśleniach, wstydach i historii postaci. Jest tu zatem francuska para z seksualną obsesją i nieuporządkowanym związkiem, jest macho-kelner, który uciekł z prowincji, ale nie może skończyć studiów, są dwie rozchichotane 40-latki, które zaczną płakać, jeśli będą musiały zdjąć maski i wyjść poza stereotyp. Są córka i ojciec uwięzieni w skomplikowanej relacji, jest przerażony nastolatek, jest też niespełniony pisarz. Każde z nich wnosi jednak swoje sieci związków, małżonków, dzieci, rodziców i dziadków, powstaje więc mikroświat. Opowieść o Polsce sięga XIX wieku i rozkłada się na 3 zabory, a współcześnie wybiega do Wielkiej Brytanii i Francji.

Franczak eksplozja

Tylko opowieść podtrzymuje życie

Napisałam, że Franczak jest fantastą, ale to nie do końca precyzyjne wskazanie – do literatury trafił pod wpływem lektur science-fiction, a tę powieść wymyślił najpierw jako postapokaliptyczną. Niewiele z tego zamysłu pozostało w ostatecznej wersji, a to, co znajdziemy, dotyczy bardziej zabawy z konwencją niż jej precyzyjnej realizacji. Już sam tytuł wprowadza bowiem rodzaj gry – nie widzimy samej eksplozji, nie dowiadujemy się, co stało się potem, cała historia wiele razy dobiega do godziny wybuchu, bo cofnąć się, wejść w kolejną postać, ta jedna godzina rozciąga się w nieskończoność. Autor kilka razy doprowadza akcję w restauracji prawie-prawie do godziny 0, by zaburzyć czas, zatoczyć jeszcze jedno koło, jeszcze raz spojrzeć na salę, podarować postaciom kolejny kwadrans. Jego narrator opowiada i opowiada, bo tylko opowieść, zdaje się mówić autor, podtrzymuje i przedłuża życie bohaterów skazanych już na śmierć, a zupełnie tego nieświadomych, czepiających się życia, snujących wielkie plany, wymyślających się ciągle na nowo. Przekonanych, że jeszcze tyle ich czeka, że już od jutra odmienią swój los.

I los faktycznie jest tu ważny, ale nie jako sieć determinant, ale kompletna, niezaplanowana przez nikogo przypadkowość, całkowita niecelowość. Franczak to nie Kieślowski, a „Eksplozja” to raczej anty „Przypadek” (nie licząc może zakończenia). We wszystkich powieściach Jerzego Franczaka, literaturoznawcy z wykształcenia i zawodu, powraca motyw jawnej fikcjonalizacji - autor nie udaje, że przechadza się po gościńcu. Zdecydowanie woli podkreślać fakt pisania, zmyślania, zabawy narracją, chwytami i konwencjami.

I tak jest też tutaj, gdy fabuła zderza się z tytułem, bo jedyne czego w tej powieści nie ma to eksplozji. I jest to nie tylko świadomy wybór autora na poziomie organizacji tekstu i ustalania zakresu fabuły, ale też próba rozbicia psychologicznego mechanizmu domknięcia poznawczego. Procesu naturalnego, ale do skrajności doprowadzonego przez media. Domknięcie to zakłada, że każde zjawisko chcemy sobie wyjaśnić (właśnie „domknąć”) by przejść do kolejnego problemu. Jeśli zaś w trakcie lektury doznajemy jakiejś niepewności, to natychmiast staramy się ją zredukować, wybierając rozwiązanie najbardziej prawdopodobne lub typowe. I walka Franczaka z tym mechanizmem odbywa się tu i na poziomie fabuły – gdy nie chce nam podpowiedzieć niczego na temat le grande finale – i na poziomie charakterystyki postaci. Jego narrator najpierw w kilku grubych liniach zarysowuje każdą z nich, by potem wgryzać się wiele razy w różne jej miejsca: wspomnienia z dzieciństwa, pragnienia seksualne, domową historię, ambicje, perspektywy ekonomiczne. I z reguły jest tak, że między tym pierwszym pośpiesznym rysunkiem a jego późniejszym rozwinięciem i uzupełnieniem następuje zgrzyt, kompletne zderzenie – choć to nie narrator kłamie. Tutaj kłamią albo postaci same o sobie (i przed sobą często) albo czytelnicy, gdy na szybko wypełniają sobie luki zaplanowane początkowo przez autora. I tak widzimy, że zadowolone ze spotkania 40-latki są w gruncie rzeczy kobietami skrajnie samotnymi – obie wydają się spełnione, z zapałem raz w tygodniu uprawiają sport i starają się zachować „work life balance”. Szybko jednak okazuje się, że jedna, rozwiedziona i wychowująca 17-letniego syna, nawiązuje romans z uczniem gimnazjum. Druga zaś – przedsiębiorcza właścicielka małego biznesu i oddana matka – podejrzewa męża o romans, ale nawet sama przed sobą nie chce się do tego przyznać, by nie rozbijać życia rodzinnego, którego zresztą nienawidzi. W ten sposób Franczak właśnie zatacza koła, dodaje kolejne warstwy do charakterystyki swych postaci, uzupełniając ich rysunek, czyniąc bardziej ludzkimi i skomplikowanymi. Pilnuje jednak i tego, byśmy ani na chwilę nie zapomnieli, że czytamy powieść, że wszystko, co mamy przed oczami to świat w całości przez niego zmyślony.

Obraz polskich relacji i obsesji

Napisałam też, że Franczak jest skrajnym realistą – bo analiza przeżyć wewnętrznych, a także dysonansu, jaki zachodzi między myśleniem postaci o nich samych a zewnętrzną prawdą, stanowi tutaj główny temat. Pozornie jego postaci są tak samo przypadkowe, jak to, co ma się z nimi stać – nie są dobrane na zasadzie reprezentacji, nie stanowią Polski w soczewce, nie ma tu pełnego przekroju społecznego. Franczak unika łatwych ocen, stroni od publicystyki, nie ma u niego rezonujących głosów. I choć jeden z bohaterów przypomina alter ego samego autora, to nie przysługuje mu żadna większa wiedza, nie odróżnia się korzystnie na tle innych. A jednocześnie opowieści o domowych układach, zawodowych porażkach, mikro karierach, przyjmowanych lekach, podróżach i remontach, budowaniu firmy albo nudnej pracy na etacie, awansie społecznym, wspomnieniach rodzinnych składają się na mapę polskich bolączek współczesnych, na opowieść o tym, jak wygląda nasze życie w jego rozdrobnieniu. I w tym wymiarze „Eksplozja” jest wyjątkowo aktualna w wymiarze społecznym, realistycznym właśnie. Pojawiają się w niej na różną skalę najważniejsze, najczęściej przerabiane w debacie publicznej tematy: awans klasowy, neoliberalne ambicje, feminizm, rozliczenie z Holocaustem, emigracja zarobkowa, przemoc w rodzinie, żonglowanie lekami psychoaktywnymi, powojenna wielka migracja, transformacja ustrojowa, beznadzieje życie akademickie i czczość polskiego systemu szkolnictwa, samotność rodziców, wyalienowanie nastolatków – do wyboru, do koloru. To wyliczenie można ciągnąć, ważne jednak w „Eksplozji”, że nigdy nie są to wykłady, a konkretne przeżycia postaci.

„Eksplozja” nie rości sobie pretensji do bycia freskiem, nie chce być wielkim płótnem, ale z precyzyjnego rysunku tych kilku osób, z ich obsesyjnie powracających myśli w chwilach samotności w łazience czy przy barze albo na zapleczu restauracji wyłania się całkiem zgrabny obraz skomplikowanych polskich relacji i obsesji. Wielką zaletą tej historii jest i to, że autor stara się swoje postaci raczej indywidualizować niż uniwersalizować, że nie sili się na konstruowanie typów, nie chce stawiać żadnych ostrych tez. Zależy mu bardziej na pokazaniu w ich mini-przebłyskach myślowych, setkach kontaktów i rozmów całej złożoności biografii, a niena wypracowaniu jakieś definicji czy to człowieka, czy społeczeństwa. A zatem nie da się na podstawie „Eksplozji” wyrysować sieci opozycji prawica kontra lewica, feministki versus zaangażowane matki, prowincja a metropolia, awans społeczny a dziedziczenie inteligencji, choć wszystkie te elementy tutaj znajdziemy.

I na koniec Franczak drwi z naszego przyzwyczajenia do czytania „o czymś”. Z założenia, że każdy tekst musi mieć precyzyjnie wyznaczony obszar, bo inaczej z naszej konsumpcji literatury nici. I dokładnie tak się dzieje w jego powieści: nie ma tu żadnego przyrostu wiedzy, żadnego poczucia ubogacenia. Raczej właśnie dystans i jednoczesne zanurzenie się głęboko w cudzych losach.

Więcej recenzji znajdziecie na Empik Pasje w dziale Czytam.