Pamiętacie zapach nagrzanych torów kolejowych latem? Ja na szczęście pamiętam. A wygazowane piwo, pite rano po imprezie, kiedy już nie jest tak wesoło, ale jeszcze nie wypada iść do domu? Tak, i żołądek ściska mi się ze zgrozy i smutku. Bardzo oszczędna i niezwykle pojemna publikacja, otwierająca przepaść melancholii.

Drobne okruchy codzienności

„Pamiętam” Piotra Stankiewicza to książka, którą niełatwo zaszufladkować już na poziomie gatunku. Bo jak właściwie określić kilkaset biograficznych zdań, z których każde rozpoczyna się słowem „pamiętam”, ułożonych w trzy bloki, obejmujące lata osiemdziesiąte, dziewięćdziesiąte i dwutysięczne? Nie jest to reportaż ani esej, może więc nietypowa powieść? Do tego dochodzi pytanie o oryginalność - bo Stankiewicz pożycza koncepcję od francuskiego specjalisty od literackich eksperymentów George’a Pereca, który z kolei naśladuje Amerykanina Joe Brainarda, autora wydanego w 1970 „I Remember” poświęconego dorastaniu w powojennej Oklahomie. O plagiacie nie może być oczywiście mowy, bo w pewnym sensie ta forma idealnie nadaje się do tego, żeby służyć każdemu, kto zechce się za nią zabrać. Perec w posłowiu do swojej książki pisze tak:

„Zasada jest prosta: spróbować odnaleźć wspomnienia niemal zapomniane, błahe, banalne i wspólne - jeżeli nie dla wszystkich, to przynajmniej dla wielu (...). Zapiski te nie są tak naprawdę wspomnieniami, a już zwłaszcza nie są to wspomnienia osobiste, lecz drobne okruchy codzienności, sprawy, których w tym czy innym roku ludzie z tego samego pokolenia byli świadkami, wspólnie je przeżywali i dzielili, a które następnie zniknęły, popadły w zapomnienie, nie warte były zapamiętania, nie zasługiwały na miejsce w Historii ani też na wzmiankę w pamiętnikach mężów stanu, alpinistów czy innych kulturowych gwiazd” (przekład: Krzysztof Zabłocki).

Na końcu książki Pereca znajduje się kilka pustych stron, na których czytelnicy i czytelniczki mogą zapisać własne impresje.

Wszystko, co pamiętamy

Piotr Stankiewicz wydaje się znakomitym kandydatem do zapełnienia tych kartek. Urodzony w 1983 roku, a więc wystarczająco dorosły żeby pamiętać przemiany ustrojowe, z wykształcenia filozof, z deklaracji przedstawiciel stoicyzmu współczesnego, autor między innymi dwóch książek analizujących narracje, które wytwarzają o sobie Polacy:„21 polskich grzechów głównych” oraz „My, fajnopolacy”. Solidne zaplecze intelektualne i techniczna wprawa w zawodzie pisarza pozwalają mu wyjść z tarczą z piekielnie trudnego, wbrew pozorom, zdania.

Wydaje się bowiem, że nie ma nic łatwiejszego: usiąść i spisać wszystko, co się pamięta. Każdy przecież pamięta, prawda? Wystarczy spojrzeć na Facebooka czy agregaty memów, na których królują zdjęcia PRL-owskich i wczesnokapitalistycznych artefaktów (gra „ruskie jajeczka”, guma Turbo) i podpis „Jeżeli to pamiętasz, to miałeś super dzieciństwo”. Ale nie każdy zbiór wspomnień i obrazków tworzy literacką narrację. Przypomina to przypadek malarstwa abstrakcyjnego czy sztuki ready-made. Każdy może postawić pisuar na postumencie, ale nie każdy jest Duchampem. Zresztą wiele wskazuje na to, że Duchamp sam sobą nie jest i nie wymyślił tego dzieła, ale podebrał pomysł Elsie Von Freytag-Loringhoven, o czym pisze we „Wspomnieniach przyszłości” Siri Hustvedt.

„Pamiętam swoje trzecie urodziny i jest to moje pierwsze wspomnienie” - zaczyna Stankiewicz. Jest praktycznie moim równolatkiem, więc łatwo porównywać wrażenia i to, co zostało w głowie. U niego Czarnobyl jest tajemniczym facetem, który „lata na miotle i porywa dzieci”, przynajmniej tak twierdzi kolega z podwórka. Ja pamiętam picie płynu Lugola - a może to sobie wyobraziłam, bo tak powinno wyglądać pokoleniowe wspomnienie? Tak samo zapamiętaliśmy krepinę, milupę i pobudki na przyjmowanie dawek antybiotyku. Moja córka nie będzie kojarzyć pierwszych dwóch słów, ale leki nadal podaje się w nocy, przy zapalonej lampce, sprawdzając dłonią, czy spadła gorączka i czy poduszka jest sucha.

Książka Stankiewicza ma więc trzy wektory: odsyła do pamięci konkretnego pokolenia (milupa), do pamięci uniwersalnej (choroba w dzieciństwie) i do pamięci osobistej (kiedy leżałam w łóżku z kolejnym zapaleniem oskrzeli, moja mama przykrywała lampę chustką i czytała mi „Dzieci z Bullerbyn”). I z tego właśnie splotu powstaje narracja, odróżniająca „Pamiętam” od prostego wyliczenia, z którego niewiele wynika.

Pamiętam piotr stankiewicz

Wspomnienia pokoleniowe

Każde pokolenie lubi myśleć, że jest wyjątkowe i że to właśnie jego przeszłość należy do idealnego, złotego wieku. Kiedyś to były czasy, dzisiaj nie ma czasów. Dziadkowie pamiętają wojnę, rodzice puste półki w sklepach, my, czyli ja i Stankiewicz, przejście ze świata, w którym nic nie było dostępne do świata, w którym dostępne jest wszystko, jeżeli oczywiście ma się środki, żeby za to zapłacić. Wydaje się to obiektywnym przełomem, nieporównywalnym z żadnym innym. W dodatku oprócz zmiany ustroju doświadczyliśmy świata przed internetem, wszystkich tych zabaw na trzepaku, fetyszyzowanych stłuczonych kolan, rozmów zamiejscowych i dzwonienia z automatów na kartę, umieszczonych w budkach telefonicznych.Ba, ja pamiętam jeszcze żetony A i B!

Ostatnio dziewięcioletnia córka zapytała mnie, kiedy dostałam pierwszy telefon komórkowy i wybuchnęła śmiechem, słysząc odpowiedź (miałam dziewiętnaście lat), bo uznała, że moi rodzice byli wyjątkowo wredni. Trudno wytłumaczyć jej, że wtedy po prostu nie było smartfonów, a mój ukochany Alcatel miał wyświetlacz przypominający kalkulator i mieścił w sobie najwyżej kilkadziesiąt SMS-ów (mam znajomego, który przepisywał kasowane wiadomości do zeszytu, żeby w ten sposób je zachować). Dla niej opowieści o życiu bez pozostawania w nieustannym kontakcie ze światem i bez mediów społecznościowych będą kombatanckim truciem. Jak podzieli się jej rzeczywistość? Na „przed pandemią” i „zawsze w maseczce”?

Czego nie pamiętamy?

Ciekawe jest też, że każde „pamiętam” rodzi pytania o to, czego nie pamiętamy. W dzieciństwie autora pojawia się niewiele wzmianek o przykrych doświadczeniach związanych z dorosłymi z rodziny. Nie było ich? A może autor nie pamięta lub uznał, że umieszczenie ich w zbiorze będzie nie fair wobec bliskich? Z „Pamiętam” wyłania się za to obraz przemocowej szkoły - nie dlatego, że Stankiewicz miał pecha trafić do kiepskiej placówki, ale dlatego, że taki jest charakter tej instytucji, przynajmniej w Polsce - i to się niestety nie zmieniło od „naszych czasów”. Z wrażliwego dziecka, które ma poczucie, że zawsze robi coś inaczej, czyli źle, wyrasta zagubiony nastolatek, nadrabiający braki w poczuciu wartości alkoholową brawurą.

Jednym z finałowych niemalże „pamiętam” w książce jest 31 stycznia 2010, kiedy w pociągu ze Szklarskiej Poręby Stankiewicz wypija ostatni alkohol w życiu. Ale czy na pewno ostatnie piwo pije właśnie Stankiewicz? A może tylko narrator? W końcu, jak pisał Boris Vian, kolejny Francuz z zamiłowaniem do literatury kombinowanej, „historia ta jest całkowicie prawdziwa, bo sam ją wymyśliłem od początku do końca”. Przez całą lekturę utożsamiamy się z bohaterem, uzupełniamy jego wspomnienia własnymi, wierzymy w szczerość i autentyczność litanii pamięci. A gdyby się okazało, że Stankiewicz połowę zapamiętał, jedną trzecią wymyślił, a pozostałe fragmenty pożyczył od kolegi z podwórka? Czy to zmieniłoby wartość „Pamiętam”?

Jedna książka, kilkaset prostych zdań, tyle pytań! I dlatego warto po nią sięgnąć.

Więcej recenzji znajdziesz na Empik Pasje w dziale Czytam.