Zapomnijcie o antycznych czasopismach ery sprzed narodzenia połączeń cyfrowych, różnych „Ha!artach”, „FA-artach” czy innych „Lampach” – teraz działają inne, na przykład „Wizje” albo „Stoner Polski”. Są tworzone przez i gromadzą wokół siebie ludzi, którzy urodzili się w latach 90. – raczej w drugiej połowie tej dekady - oraz z uporem godnym pewnie niewielu lepszych spraw obstają przy przekonaniu, że pisać fikcję należy tak samo, jak jadać śniadania: regularnie, każdego dnia i bez zbędnych wahań. Do tego tak się składa, że przynajmniej dwaj z nich – może więcej, na razie co do tylu się zorientowałem - właśnie debiutują jako autorzy zwartych tomów prozatorskich. Jeden to Jacek Paśnik, któremu W.A.B wydało „Dzieci”, opowieść raczej dla dorosłych o czasach „powszechniejącego dobrobytu” (to dowcipne sformułowanie wydawcy). I jest to propozycja tak totalnie inna od „Trash Story” Mateusza Górniaka, że w ogóle nie ma tu sensu zabierać się za jakiekolwiek próby porównawcze, nawet gdyby kogoś to kusiło.

Bitnikowski duch i pulp fiction

„Trash Story”, do pochylenia nad którą także bez wahania zachęcam, ukazuje się w zasłużonej niczym dywizja generała Maczka serii pod redakcją Piotra Mareckiego – sama lista wydanych w niej tytułów, pewnie już blisko setka, mogłaby funkcjonować jako niezależny, fantazyjny poemat. Górniak wprowadza do niej nieco egzotycznego elementu w postaci anglosaskiego odesłania do tak nam drogiej pulp fiction, ale może jeszcze bardziej - poprzez przywołanie dość rzadko widywanego nad Wisłą bitnikowskiego ducha.

Nielinearna, poszarpana struktura narracyjna oddająca sposób postrzegania świata przez człowieka współczesnego oraz „nagły błysk alchemii, posługiwania się elipsą, katalogiem, miarą metryczną i wibrującym odrzutowcem” – w taki sposób dawno temu Allen Ginsberg czołobitnie opisywał dokonania Williama S. Burroughsa. Oczywiście, nie należy wyciągać zbyt daleko idących wniosków z przywołania nazwiska autora „Ćpuna” akurat w kontekście „Trash Story”, ale z drugiej strony można przyjąć, że zaangażowanie w pismo o tak wdzięcznej nazwie jak „Stoner Polski” do czegoś zobowiązuje. A „błysków alchemii” jest tu całkiem sporo. Słowo „flow” pada na drugiej stronie i patronuje całości do końca.

Nie wiadomo jak powstawały teksty składające się na książkę 26-letniego Mateusza Górniaka, ale nie zdziwiłbym się, gdyby komponował ją z zastosowaniem techniki cut-up, z sukcesem doskonalonej przez Burroughsa właśnie, żonglującego fragmentami, które ciął i rozsypywał po wielu pisanych równolegle tekstach. „Śmiejąc się, zieje szkarłatnym podniebieniem, a z dziury po szóstce wylatuje tłuste jak bąk słoneczko” – takie zdanie Górniaka na przykład, przecież to musi być wynik jakichś aleatorycznych zabiegów. Przy tym jego słuch robi wrażenie, on odrzuca większość fałszywie brzmiących kawałków, zostawia te lepsze.
 

Trash story książka
 

Ale o czym to jest? Dobre pytanie. O czasach „powszechniejącego dobrobytu”, ma się rozumieć. Prawdopodobnie o okresie galopującej imitacji Zachodu, koniecznie przesianego przez telewizję, ewentualnie także gry wideo.

„Kurnik został zaaranżowany na przestronną budę dla psa. Spędzałem tam dużo czasu, podczas gdy pies leżał w domu, na kanapie przed telewizorem. (…) Dorastałem więc jako książę kurnika” – pisze Mati, który „pierdoli policyjne pały, chce być dobry dla mamy i taty, a na obiad jeść fryty bataty”. O Matim dostajemy tylko garść informacji na dzień dobry, narrator nie jest pierwszoplanową postacią, nie ma takich zresztą, są tylko epizodyczne, jak bohaterowie ludowej anegdoty. Na przykład Gapa, w którego domu „pachnie kawą, tostami, cifem”, ale nic z tego nie chroni przed upokorzeniami serwowanymi poza domem. Jest ktoś inny, na plaży, jego ojciec „wyszczerza zęby”, a „mama biegnie wytarzać się w morzu”. Wtedy on nagle robi przeskok: „zaczynasz budzić się wcześniej. I o poranku wybierasz se tożsamość: ‘wybierz swoją postać’, a potem ‘graj’. Grasz w ten dzień”.

W jednym z najlepszych fragmentów, w zasadzie opowiadaniu gotowym w sam raz dla „New Yorkera”, jest „osoba w średnim wieku, dziwnie skulona na pomarańczowej kanapie, ogląda telewizję” oraz cierpi - na zaparcie, pustkę, drętwotę, samotność, czyli podstawowe choroby cywilizacyjne. Są nawet urodzeni mordercy, naprawdę nieprzejednana para, chociaż z dobrymi powodami do okrucieństwa. I paru innych, zwykle jednak przegrywów.

W tym, jak pisze Górniak, można polubić filmowy sposób rysowania postaci. Taki, w którym reżyser szybko wykłada aktorowi, co ma zagrać. Przykład?

„Prosty przykład - papierosy kupował wyłącznie w miękkiej paczce, bo wolał nie wiedzieć, ile ich ma. Mówił, że wkurwiało go ciągłe liczenie papierosów, które mu zostały. W twardej paczce były widoczne i tą swoja widocznością wręcz zmuszały go do nieustannego ich przeliczania, a potem denerwowania się, że dopiero co kupił, a zostało sześć”.

 I już, wystarczy, wiadomo z kim mamy do czynienia.

Aspekt surrealny

Spodziewałbym się na pierwszej stronie motta z, dajmy na to, rozgoryczonego Davida Fostera Wallace’a czy innych kontestatorów nowoczesnych schematów udanego życia – a tu drobna niespodzianka: „Jednostką obiegową stał się szczur”. Herbertowski raport z oblężonego – ale już nie miasta, bardziej: pojedynczego człowieka. Nie ma bowiem czegoś takiego jak społeczeństwo. Każdy zajmuje się odpieraniem ataków całej reszty, od samego początku po raczej nędzny koniec.

Ktoś „leży na obolałych plecach, twarzą do wstrętnego słońca, i chciałby znaleźć w głowie jakąś myśl, która dałaby ciepło. Na przykład myśl o dziewczynie”. Chciałby wybrać się z nią na wycieczkę metrem. „Zaczepiać ludzi, puszczać głośno muzykę, robić przypał, wymyślać wyliczanki. I igrać ze śmiercią. Z nią się co prawda i tak igra, ale chciałoby się przecież igrać inaczej: chciałoby się igrać z nią wobec czyjejś temperatury ciała, z odsłoniętą głową. Ale nie ma tak”.

No i sprawa aspektu surrealnego, nie do uniknięcia u redaktora „Stonera Polskiego”. Górniak powołuje jakby chór grecki w postaci… przedmiotów, zwierząt i roślin. Mają po jednej kwestii. Są jak tajni agenci jakiejś lepiej rozwiniętej cywilizacji, przygotowującej inwazję. Uprzedzałem: ta książka ma dziwne, lekko halucynogenne i jeszcze nie do końca zbadane działanie.

Więcej recenzji znajdziecie na Empik Pasje w dziale Czytam