Bullshit jobs i cała reszta

W ostatnich latach możemy obserwować ciekawy minitrend – pojawia się na rynku coraz więcej książek poruszających temat pracy. I to nie poradników o tym, jak się rozwijać oraz być jeszcze bardziej ambitnym i efektywnym, ale tytułów, które krytykują współczesny rynek pracy jako koncept – od słynnej „Praca bez sensu” (Bullshit jobs) Davida Graebera, przez „Zawód. Opowieść o pracy w Polsce” Kamila Fejfera , aż po „Urobieni. Reportaże o pracy” Marka Szymaniaka. Dyskurs o „patopracy” jest coraz bardziej widoczny i sukcesywnie przebija się do mainstreamu. Swoją cegiełkę w tym temacie właśnie dołożył autor memowego fanpejdża „Wiesławiec Deluxe”. I wbrew pozorom „Każda praca hańbi. Pozdrowienia z późnego kapitalizmu” nie jest książką typowo nastawioną na memiczne śmieszkowanie. A jeśli już, to jest to raczej śmiech przez łzy.
 

Wiesławiec deluxe ksiażka
 

Podróż przez wszystkie kręgi piekła

Założenia „Każda praca hańbi…” są stosunkowo proste: autor ma dziesięć lat doświadczenia na przeróżnych stanowiskach i zabiera nas w podróż przez historię jego pracowniczej kariery. A trzeba przyznać, że Wiesławiec (jak sam siebie określa w tekście) podejmował pracę w najróżniejszych miejscach: od sprzedawcy na stoisku z okularami przeciwsłonecznymi, przez wykładowcę-doktoranta na Uczelni Katolickiej, aż po szeroko rozumianego Specjalistę w najróżniejszych korporacjach. Wszystko nabiera formy nie tyle reportażowej, co raczej pamiętnikowej, czy wręcz zbioru anegdot opowiadanych przez dobrego kolegę przy piwie. Takich z gatunku „Stary, nie uwierzysz, co tam się działo!”

I ta forma faktycznie się sprawdza – płyniemy z autorem od jednej rekrutacji do drugiej, od pierwszego bezsensownego taska do tysięcznego bezsensownego taska. Wszystko razem składa się na śmieszno-straszną opowieść o absurdalności i bezsensowności, ciągłej eksploatacji i dojmującym poczuciu zagubienia, które tak często towarzyszy osobom żeglującym po szerokich wodach polskiego rynku pracy.

I ten ciągły balans między śmiechem a strachem, poważnymi tematami, które jeżą włos na głowie, a absurdami obok których nie da się przejść poważnie, są największą siłą „Każda praca hańbi…”. Wiesławiec świetnie umie wyważyć swój styl – kiedy chce, potrafi być dowcipny, kiedy mówi o czymś poważnym, nie stara się sztucznie silić na humor. Dostajemy więc książkę, która z jednej strony potrafi realnie rozbawić, ale kiedy trzeba, jest napisana poważnie, bez sztucznego dystansu do trudnych sytuacji.  

„Od czwartku byłem więc na standzie już jako kompletne zombie, mechanicznie podając klientom okulary przeciwsłoneczne i je odkładając, mówiąc do siebie cały czas, że „to nie dzieje się naprawdę. To się skończy, to już niebawem się skończy i będę z powrotem w domu. To nie dzieje się naprawdę” Co więcej postanowiłem sobie, że jeśli to przeżyję i wrócę do Polski, to „opiszę, co tu się dzieje. Opiszę, co tu się dzieje. Opiszę, co tu się dzieje”. Napiszę opowiadanie o sprzedaży detalicznej okularów przeciwsłonecznych „i wówczas wszyscy się dowiedzą. Bo to, co tu się dzieje, przekracza wszelkie pojęcie dotyczące norm i warunków pracy, to miejsce jest piekielne”.

Z dystansem i bez

To, co również robi wrażenie, to zmysł obserwatorski autora. Wiesławiec ma umiejętność wyciągania i zwracania naszej uwagi na szczegóły, które są najbardziej istotne dla budowania całej narracji. Historia składa się z drobnych sytuacji: zachowań menedżerów, zasad panujących w biurach, małych problemów, które z czasem urastają i dźgają pracowników w sposób niemożliwy do zignorowania. I z tego kalejdoskopu, wydawałoby się, miejscami oderwanych od siebie niewielkich historyjek dostajemy obraz polskiego rynku pracy – tym ciekawszy, że nie opisany akademicko, na wysokim poziomie ogólności, ale wypracowany z prawdziwych doświadczeń i na bazie silnych emocji:

„Jak to podsumował kolega, który rozpoczynał ze mną pracę w kameralnym czteroosobowym zespole (…) „Przecież tu o nic nie chodzi. To jakaś farsa. Tutaj można być kompletnym kretynem, nic nie robić, wgrywać się na te calle, uśmiechać się, kiwać głową i mówić tylko all right albo sure, I’m on it i to tak trwać może latami. To przecież kompletna fikcja. Kolega zwolnił się z firmy po siedmiu miesiącach, ja dojechałem do dziesięciu, zainkasowałem kolejny bonus za nic i złożyłem wypowiedzenie, obiecując sobie, że już tam nie wracam”

Szczególnie duże wrażenie zrobiła na mnie również autorefleksyjność autora. To nie jest książka pisana z perspektywy „ja jestem najlepszy, to wszyscy inni okazali się głupsi”. Wiesławiec nie boi się mówić o swoich złych decyzjach, trudnych emocjach czy bolesnych, wstydliwych wtopach – jak choćby podczas pierwszego wykładu w Uczelni Katolickiej. A takie odsłonięcie się przed czytelnikiem, bez nadbudowanych warstw ironii czy obrócenia wszystkiego w dowcip, nigdy nie jest łatwe. W efekcie dostaliśmy książkę autentycznie zabawną, miejscami bolesną, szczerą i osobistą, a jednocześnie pod wieloma względami uniwersalną, poruszającą problem, który dotyczy wszystkich. Warto!

Więcej recenzji znajdziecie na Empik Pasje w dziale Czytam