Autorka: Katarzyna Kowalewska

Wydana w 2006 r. książka niezbyt wówczas znanej autorki po latach doczekała się wznowienia. Zyta Rudzka – powieściopisarska, autorka dramatów, poetka, scenarzystka – w „Ślicznotce doktora Josefa” zdecydowała się na poruszenie tematów, które do dziś można nazwać kontrowersyjnymi (i nie znajdziemy ich w polskich powieściach głównego nurtu). Są to: relacje sadomasochistycznych na linii więzień obozu-oprawca oraz porównanie funkcjonujących współcześnie instytucjonalnych procesów podporządkowywania i marginalizowania osób starszych do tych panujących w lagrach. Jakby tego było mało, Rudzka bez upiększeń sportretowała starość – nieposłuszne, schorowane ciała, szwankującą fizjologię – tak jak swego czasu robili to w swoich pracach Katarzyna Kozyra, Artur Żmijewski czy Zbigniew Libera.  Pisarka pokazała ponadto mechanizmy pamięci, w tym wypierania traumy, a nawet przepracowywania jej na mit.

Powstała książka gęsta od znaczeń, niezwykle intensywna emocjonalnie, a pod względem formalnym – „dramatyczna” składająca się z poszatkowanych, skierowanych w próżnię monologów, których fragmenty na pozór przypominają dialogi, jednak nie odnoszą się do siebie. Mówców w ośrodku nie brakuje, za to słuchaczy – już tak.

„Tęsknota” za Auschwitz

„Stoi przed wami Miss Auschwitz” – powtarza główna bohaterka powieści, Pani Czechna.

W obozie była królikiem doświadczalnym Josefa Mengelego. Mężczyzna miał ją sobie upodobać spośród innych małoletnich więźniów, a ze względu na jej niezwykłą urodę nakazał zachować dziewczynie długie włosy. Reinterpretacja postaci SS-manowskiego kata, w doniesieniach historycznych pokazywanego jako aseksualnego zwyrodnialca, na postać żywiącą erotyczną skłonność do nastoletniej Żydówki, prowadzi w książce do kolejnej, tym razem faktograficznej kontrowersji. Zarzuty nieścisłości historycznej można jednak odeprzeć – z jednej strony powołując się na licentia poetica, z drugiej – na subiektywność narracji personalnej.

Czechna, tak jak część pozostałych pensjonariuszy lub ich bliskich, nie potrafi uwolnić się od wspomnień. Oswaja je więc, estetyzuje, przepisuje na przyjaźniejszy kod. Dlatego w tytule pojawia się imię Josef, a nie nazwisko Mengele – sugeruje to rodzaj „bliskości”. Kobieta wspomina go jako osobę czystą, kontrastującą z brudnymi współwięźniami i współpensjonariuszami:

„Taki ładny pan. Czysty. Pachniał pięknie. Mocno. Chciała być bliżej niego, bo wtedy nie czuła odoru spalonego ludzkiego mięsa, którym przesiąkła”.

U byłych więźniów można zaobserwowaćjakby specyficzną tęsknotę za obozem. To tam spędzili młodość, straszną, tragiczną, ale jednak wspominaną z nostalgią jako czas, gdy byli  sprawniejsi, a część ich bliskich jeszcze żyła. Mąż siostry pani Czechny, Leokadii, kazał żonie przebierać się w pasiak i musztrował ją. A pan Leon przed przyjazdem do domu starców odwiedzał obóz raz w roku (tylko tam „dobrze się czuł”) i szukał swojej pryczy. Podobno nie był jedyny.

 

Ślicznotka doktora Josefa

 

Myśleć obozem

Jednak obozy koncentracyjne funkcjonują nie tylko w planie „wspomnieniowym”. Naznaczyły one także sposób myślenia części bohaterów. Pani Czechna na przykład często ocenia, co o danej osobie pomyślałby doktor Josef, kto byłby dla niego przydatny:

„Ładne oczy. […] Dla doktora Mengele też byłaby pani interesująca. Miał całą kolekcję gałek ocznych. Co kilka tygodni wysyłał do Niemiec całą ich skrzynię” – mówi tłumaczce pytającej ją o wspomnienia z obozu i próbującej zweryfikować, czy kobieta istotnie spotkała zwyrodniałego doktora.

Mengele wyznaczył dla niej cechy pożądanego mężczyzny: czystość, zadbanie, wysoką pozycję. Po wojnie na męża wybrała sobie lekarza i zawsze przywiązywała obsesyjną wręcz wagę do swojego wyglądu. Tym gorzej znosi więc pobyt wśród starców, z których żaden nie wpisuje się w akceptowany przez nią model estetyczny.

Obóz śmierci jest tu i teraz

Pensjonariusze to nie urocze starsze babcie i sympatyczni dziadkowie. To osoby, które sprawiają problemy – naprzykrzające się wcześniej sąsiadom (np. załatwiając się im na wycieraczki), rodzinie, dziś już głównie innym pensjonariuszom oraz personelowi. Rudzka w planie współczesnym epatuje brzydotą, fizjologią, starością „w pełnej krasie” (z kolei planie wspomnieniowym nierzadko estetyzuje przemoc oraz cierpienie):

„[…] psuli się szybko. Pokancerowani. W plamach. W liszajach. Strupach. Wyżłobieniach. Obślinieni. Spoceni.  Dyszeli. Dygotali. Kwilili. […] Oddychali ze świstem. Bawili się śliną. Wypuszczali wiatry. Korodowali. Wrzodzieli. Żarli samych siebie ”.

– Oto starość w pełnej postaci – zdaje się mówić autorka. – Nie trzeba jej współczuć, ale trzeba zrozumieć, że ona właśnie taka jest i nie należy jej odbierać godności.

Rudzka, pokazując pensjonariuszy jako ludzi trudnych, krytycznie opisuje też pracowników domu opieki. Nie poznajemy ani ich imion, ani indywidualnych historii. Pojawiają się anonimowo, charakteryzują ich tylko funkcje (pielęgniarka, dyrektor). Są pokazani jako osoby, którym nie raz i nie dwa puszczają nerwy; często brakuje im już empatii: „Nie leczymy, tylko zastępujemy, powtarzali swoją zasadę. Wzrok dotykiem, pęcherz cewnikiem, dłoń protezą, nogi balkonikiem”. Najbardziej ludzka pozostaje wolontariuszka, osoba jeszcze nieznieczulona przez system. Bardzo krytycznie sportretowany został dyrektor, który co i rusz cynicznie żartuje (podczas upałów „rechocze”: „No, dziewczynki, nie ściskajcie kolanek. Wietrzcie się, wietrzcie. Na przyszły rok klimatyzację założę”).

By zdyscyplinować starszych ludzi, używa się mechanizmów znanych właśnie z lagrów. Pensjonariusze trafiają do domu starców wbrew własnej woli, a w perspektywie najczęściej mają już tylko śmierć (a właściwie najpierw owiany złą legendą dom nad jeziorem, gdzie mają trafiać osoby prawie zupełnie niesamodzielne, odliczające dni do końca). Na każdym kroku są obserwowani. Ponieważ uciekają (a później udają, że nie mieszkają w ośrodku), obsługa każe im nosić opaski na ramionach. W ramach „wygody” haftuje im się numery na bieliźnie. A aby uniknąć kradzieży – zaleca się oddanie wszelkich kosztowności. Dzięki temu, że pensjonariuszami są głównie osoby ocalałe z Holocaustu, analogia staje się jeszcze bardziej czytelna.

Powstała proza zaangażowana, ale nie moralizująca. Autorka obrazuje problemy systemu opieki nad starszymi osobami. Nie proponuje konkretnych alternatyw, lecz sygnalizuje potrzebę wypracowania bardziej godnościowego modelu.

Przeczytaj także recenzję Tkanek miękkich Zyty Rudzkiej. Ten i inne artykuły znajdziesz w pasji Czytam.

Zdjęcie okładkowe: shutterstock.com.