Zespół Myslovitz debiutował w 1992 roku, a do 2013 wydał dziesięć albumów studyjnych. Lata 90. były dla nich złotym okresem. Popularność alternatywnego rocka rosła w kraju nad Wisłą oraz poza jego granicami. Chwytliwe, intrygujące teksty i jakościowa muzyka zapewniły kapeli uwagę, później sympatię słuchaczy. Mysłowiczanie ze swoją muzyką podróżowali całej Europie, nie zapominając o rodzimej scenie. Po odejściu ze składu wokalisty, Artura Rojka, nastąpiła cisza. Trwała dziesięć lat, ale właśnie się skończyła, bo na początku marca do sprzedaży trafił krążek „Wszystkie narkotyki świata”.

O jego powstaniu opowiedział Jacek Kuderski – basista, wokalista, a co najważniejsze jeden z założycieli Myslovitz. Jakie wyzwania stoją przed legendarną mysłowicką kapelą po dekadzie (jak się okazuje pozornej) nieobecności? Odpowiedź na to oraz inne pytania znajdziecie w wywiadzie.

 

Wszystkie  narkotyki świata Myslovitz

 

Rozmowa z Jackiem Kuderskim

Aleksandra Woźniak-Tomaszewska: Macie status zespołu-legendy, kształtowaliście polską scenę alternatywną i rockową, daliście się poznać słuchaczom w Europie, graliście u boku Iggy’ego Popa i The Stooges. Potem zniknęliście, ale na szczęście znowu możemy was słuchać. Czy taki dorobek to dla was presja czy może przeciwnie – motywacja?

  • Jacek Kuderski: Zdecydowanie motywacja. To co mówisz o Myslovitz jest bardzo miłe i mam nadzieję, że ktoś o tych naszych osiągnięciach jeszcze pamięta. Czas szybko leci, ludzie zapominają o legendach. Żeby być widocznym na rynku, trzeba nieustannie się pokazywać w różnych miejscach, czyli w social mediach. To dla nas wyzwanie, bo jesteśmy z innego pokolenia, lubimy analogowe rozwiązania (śmiech). Podaż muzyki w tej chwili jest ogromna, ale mam nadzieję, że popyt na naszą również okaże się spory.

Jak to się stało, że postanowiliście wrócić do pracy nad muzyką?

  • Nie było nas 10 lat. To znaczy, byliśmy, pracowaliśmy, ale pozostawaliśmy niewidoczni. Mieliśmy perturbacje w zespole, brakowało wokalisty. Powstawały nowe piosenki, ale przyszedł taki moment, że trzeba było stanąć przed lustrem i powiedzieć sobie „Słuchajcie, panowie, po co tworzymy te piosenki?”. Doszliśmy do wniosku, że musimy poszukać wokalisty, ale wyszliśmy z założenia, że chcemy, żeby to był „człowiek od nas”, ktoś z okolicy, a nie z innej części Polski czy w ogóle z zagranicy. Współpraca na odległość według mnie jest niemożliwa. Zwróciliśmy się więc do Mateusza Parzymięso z pytaniem, czy chciałby śpiewać w Myslovitz. Liczyliśmy się z odmową, bo jednak granie w takim zespole może wiązać się z dużą presją. Mateusz przyszedł na wstępne próby i jest z nami już ponad 3 lata.

 

zespół Myslovitz
Zespół Myslovitz: Jacek Kuderski, Przemysław Myszor, Mateusz Parzymięso, Wojciech Powaga, Wojciech Kuderski, 
materiały promocyjne, fot.: Łukasz Gawroński

 

Jak smakuje powrót na scenę i do nagrywania po 10 latach? Można go porównać do debiutu?

  • Pomimo tych trzydziestu lat na scenie i całego naszego dorobku można powiedzieć, że trochę debiutujemy (śmiech). Zaczynamy od początku, znów się staramy uaktywnić na scenie. To niełatwe nawet z punktu widzenia technicznego. Ja jestem rockmanem przyzwyczajonym do tego, że mam wzmacniacz na scenie, sound niesie się po nogach, a na scenie jest hałas. Musiałem przywyknąć do grania „na uszach”, czyli z małymi słuchawkami. Co ma oczywiście dobre strony, bo przekłada się na jakość dźwięku – widownia podczas koncertu dostaje czystszą muzykę.

    Kiedy dołączył do nas Mateusz wszystko potoczyło się dość szybko. Znaleźliśmy producenta, Olka Kaczmarka, który jest fanem Myslovitz. Sam jest członkiem zespołu Lorein. To młody człowiek, który uczył się realizacji dźwięku w Londynie. Znał naszą wcześniejszą twórczość i rozumiał nasze brzmienie.

Co poza słuchawkami w uszach się zmieniło? W co jeszcze się wpakowaliście?

  • Mocno odmłodziła nam się widownia (śmiech). Podczas koncertów, szczególnie tych mniejszych, klubowych, zauważyłem, że przychodzi sporo młodych osób. Czasami są w wieku naszych dzieci – ja mam prawie szesnastoletnią córkę. Oni znają teksty naszych nowych piosenek, co jest miłym, ale dużym zaskoczeniem.

    Staramy się teraz wychodzić do fanów. Mamy przygotowany cały merch. Po koncertach schodzimy do sklepiku, podpisujemy płyty czy koszulki, robimy sobie zdjęcia. Wtedy też zauważamy, młodych ludzi, przychodzą z rodzicami, którzy nas kiedyś słuchali. To bardzo miłe, chociaż na początku nie potrafiłem się w tym odnaleźć. Czułem, że wracam do tego, co działo się na początku drogi Myslovitz, a przecież minęło już 30 lat.

    A kontynuując wątek techniczny – teraz nie można po prostu zagrać zwykłego koncertu. Trzeba zrobić całe przedstawienie. Bardzo ważne są światła czy kontakt z publicznością. Jednym słowem fajerwerki (śmiech). To dla nas niełatwe, bo nigdy nie byliśmy zespołem bardzo rozrywkowym na scenie, chociaż zawsze zależało nam na dostarczeniu publiczności dobrej muzyki.

    Przykładem osoby, która robi świetne show na scenie jest dla mnie Ralph Kaminski. Robi fajną muzykę, a oprócz tego serwuje ciekawą oprawę choreograficzną. Jego koncerty to wręcz przedstawienia teatralne. My aż tak nie chcemy szaleć, ale na pewno bardziej się postaramy. Pracujemy teraz z managementem, który jest bardzo doświadczony w tej materii i pomaga nam odnaleźć się w nowych, scenicznych realiach.

 

Myslovitz
Zespół Myslovitz, materiały promocyjne, fot.: Łukasz Gawroński

 

A jaka różnica zaszła w was jako ludziach? Czujesz zmiany w sobie?

  • Dla mnie osobiście ważny jest czas, który leczy wszelkie złe wspomnienia. Nie rozczulam się nad przeszłością, chociaż czasami wspominam te pierwsze chwile Myslovitz i późniejsze zmiany – między innymi w składzie.

    Musiałem przyzwyczaić się do zmian w wokalu – przez jakiś czas śpiewał Michał Kowalonek, teraz pracujemy z Mateuszem. Między nimi jeszcze gościliśmy Łukasza Lańczyka. Ponieważ dośpiewuję niektóre fragmenty podczas koncertów, ciężko było mi się dostosować do tych roszad, bo każdy ma inną technikę.

    Poza tym żyję tu i teraz. Myślę o tym, co będzie w przyszłości. Wiem, że trzeba się dostosować do nowych realiów, a ponieważ widzę, że dają dobre efekty, to po prostu się cieszę.

Jak te dziesięć lat wpłynęło na waszą wrażliwość muzyczną?

  • Podczas rozmów z kolegami, zauważam, że śledzimy nowinki z naszego gatunku, ale jednak pozostaliśmy wierni korzeniom. Klasyka rocka siedzi nam w uszach (śmiech). Czasami przed rozpoczęciem pracy nad płytą pojawiały się pomysły na wprowadzenie jakichś nowości do repertuaru, ale to nam nie wychodziło. Jesteśmy tak klasycznym i charakterystycznym zespołem, że wszelkie próby podążenia za czymś bardzo innym sprawiłyby, że przestalibyśmy brzmieć jak Myslovitz.

    Myślę, że nie musimy nikomu nic udowadniać na siłę. Trzeba po prostu robić fajne piosenki.

Płyta „Wszystkie narkotyki świata” jest bardzo charakterystyczna. To brzmienie Myslovitz, które pamiętam sprzed lat, ale oczywiście z nutą świeżości. Jak powstawał materiał na ten album? Mieliście w szufladach te kompozycje i chcieliście podarować je słuchaczom stęsknionym za ukochanym brzmieniem czy po prostu czuliście, że estetyka wypracowana lata temu nadal ma w sobie „to coś”?

  • Przez 10 lat powstało wiele piosenek, ćwiczyliśmy dużo, żeby „mieć je w palcach”. Te kawałki miały wiele wersji, bo lubimy trochę popracować nad brzmieniem – to wręcz rewolucyjne podejście. Dobrym przykładem numeru, który przechodził wiele przemian są tytułowe „Wszystkie narkotyki świata”. Kiedy przyniosłem tę piosenkę na próbę, dużo się z nią zadziało. Był nawet pomysł, żeby utwór powstał we współpracy z Sharon Corr, skrzypaczką z zespołu The Corrs, bo 2003 roku byliśmy z nimi w miesięcznej trasie. W sumie chyba tylko piosenka „Powoli” od początku była taka sama.

A czy w tej szufladzie coś jeszcze zostało?

  • Oczywiście! Mamy dużo piosenek, tylko w momencie weryfikowania materiału na płytę wydawaną po tylu latach musieliśmy podjąć trudne decyzje i część numerów zostawić na później. Mamy plan rozpocząć pracę nad kolejnym albumem na jesień.

Słuchając albumu piosenka po piosence, stopniowo dochodziłam do wniosku, że to może być materiał koncepcyjny, bo brzmi bardzo spójnie muzycznie i tekstualnie. Słuszny kierunek?

  • Ja odbieram to inaczej. Czuję, że ta płyta pod względem muzycznym jest jednak na tyle zróżnicowana, że nie stanowi konceptualnej formy. Nam taki materiał byłoby ciężko stworzyć, bo każdy członek zespołu pisze piosenki, przez co są one mocno przefiltrowane przez indywidualną wrażliwość każdej osoby.

    Z drugiej strony tekstualnie faktycznie dużo tu do siebie pasuje. Teksty na tę płytę pisali głównie Przemek Myszor i Wojtek Powaga – wspólnie lub osobno. Dlatego ten przekaz jest taki spójny.

 

 

Nie mogę też nie zapytać o tytułowe „Wszystkie narkotyki świata”. Ja mam wrażenie, że narkotyk jest jeden – miłość – tylko on może mieć różne oblicza, dawać różne efekty. Inna jest miłość w „dziewczynie z wiersza Lennona” od tej w „Królu Wzgórza”. Co dla ciebie jest tym najbardziej uzależniającym narkotykiem?

  • Samo życie i prawie wszystkie jego aspekty to doskonały materiał na pisanie piosenek, a tych metaforycznych narkotyków jest cała masa. Czasem po wstaniu z łóżka ma się dużo energii i jest się pobudzonym do działania, a innym razem, chce się od razu wrócić do spania.

    To, co dzieje się na świecie też stanowi inspirację do tworzenia i może działać jak narkotyk.

Więcej wywiadów z gwiazdami muzyki znajdziecie w dziale Słucham.

Zdjęcia w wywiadzie: materiały promocyjne, fot.: Łukasz Gawroński