Moi znajomi - a przynajmniej ci, których jeszcze na to stać - ostatnio przestali mówić na swoje wiejskie posiadłości „dom”. Dzisiaj kupuje się „siedliska”. W takim siedlisku można się osiedlić i wdychać zapach rżyska, wyobrażając sobie naszych potomków w nostalgicznych pozach wymalowanych przez Chełmońskiego. Takie siedlisko nobilituje niemal jak rodowa siedziba, ale jednocześnie wydaje się nowocześniejsze, łatwiejsze do przeniesienie, rekonstrukcji w innym miejscu. Osiedlenie nie znaczy przywiązania się na życie. A jednak kryje się za siedliskiem jakaś tęsknota za miejscem odosobnienia, gdzie sąsiadka nie stuka młotkiem, a obce koty nie zostawiają swoich zapachów w windzie. „Każda żywa istota ma prawo do swojej kryjówki”, mówi Mijeczka już w pierwszym wersie powieści Eugenii Kuzniecowej.

 

Kuzniecowa - autorka lubiąca czarne poczucie humoru

Urodzona w 1987 roku Kuzniecowa ma doktorat ze stosunków międzynarodowych, wykładała studia postkolonialne, a naukowo zajmowała się m.in. realizmem magicznym w różnych kulturach. Zadebiutowała w 2020 roku „Gotowaniem w żałobie”, humorystyczną książką kulinarną, w której komentowała zwyczaje żywieniowe Ukraińców. Trudno nie zauważyć skłonności autorki do czarnego humoru. Wydane w 2021 roku „Nim dojrzeją maliny” (tłumaczenie Iwona Boruszkowska) zostało wyróżnione w konkursie „Europejska Nagroda Literacka" i znalazło się na krótkiej liście BBC Book of the Year, jednej z dwóch najbardziej prestiżowych nagród literackich w Ukrainie.

Kuzniecowa jest również tłumaczką - ma na swoim koncie zarówno przekłady poważnych biografii, jak i prostych romansów. I właśnie ta różnorodność literacka i wielka świadomość tego z jakich struktur składają się opowieści, sprawiają, że „Nim dojrzeją maliny” spełniają wszystkie wymogi masowo popularnej literatury obyczajowej, a jednocześnie opowiadają historię, po które niemal nigdy masowa literatura nie sięga.

ksiązka tygodnia recenzja nim dojrzeją maliny

Siła kobiet

Początek książki tylko pozornie jest banalny. Do starego, rodzinnego domu, wracają kobiety. Babka, matka, siostry Mijka i Liliczka, mieszkająca w Indiach i robiąca korpokarierę kuzynka. Wszystkie są w trudnym dla siebie momencie, za chwilę coś się w ich życiu będzie musiało zmienić. Póki co, chcą być razem, szukają otuchy, wsparcia, ale też samotności. Nadchodzi lato… zapachy stają się intensywne, dynie dojrzewają, a na zeszłorocznych pędach kwitną maliny. Idylla. Shire na miarę powieści z Europy Wschodniej. Czytając „Nim dojrzeją…” szybko jednak odkrywamy, że Kuzniecowa nie zamyka swoich bohaterek w domowym zaciszu - są to kobiety „światowe”, mające aspiracje i ambicje, ale też uwikłane w samo bycie „kobietami” i związane z tym - często tkwiące głęboko w środku - oczekiwania.

Kuzniecowa świetnie gra z modelem powieści obyczajowej w typie Grocholi, dawniej trochę pogardliwie określanej jako „chick lit". Albo naiwnej powiastko-baśni, gdzie w pachnącym drzewem domku, babcia robi dla wnucząt konfitury, a kobiety z rodziny spotykają się, by pogadać o „babskich” sprawach. Niemal zawsze w tego typu literaturze okazuje się, że nie mogą one wytrzymać bez chłopa. A to któraś będzie żalić się na nadchodzący ślub, ale przecież z niego nie zrezygnuje, a to jakaś zdeklarowana singielka-feministka, nagle straci głowę dla uroczego bruneta, zamożnego rolnika, który okazuje się artystą dawniej występującym w - najlepiej zachodniej - filharmonii. Nic z tego nie znajdziecie u Kuzniecowej.

Babcia Teodora jest dyskretna. Kobiecy los na zbyt dobrze. Świetna jest scena, gdy do jej domu przyjeżdżają Mijka i Lilka. Kobiety siedzą w ogrodzie. Babcia pyta: - A czemuście przyjechały? - Przeciążenie - odpowiada jedna z sióstr. To wystarczy. Niczego nie trzeba tłumaczyć. Kobiety znają kobiecy los. - Dlaczego raj można robić tylko na kolanach? - pyta dramatycznie, choć z uśmiechem, Teodora. I dodaje: - I komu on teraz potrzebny?

Właśnie w tym pogłębieniu refleksji i pozbawieniu powieści patriarchalnych wizji i aspiracji narzucanych kobietom, tkwi siła powieści Kuzniecowej.

 

Malinowy chruśniak nie musi być kiczowaty

Za to bardzo ciekawe są zabiegi promocyjne polskiego wydawcy, który najwyraźniej obawia się, że powieść nie przypadnie do gustu ani miłośnikom ambitnych powieści, ani tym, co czytają literaturę rozrywkową. Po ukraińsku książka ma inny tytuł. „Zapytaj Mijeczkę” ma na pewno mniejszy „potencjał komercyjny”, ale z pewnością nie brzmi nostalgiczno-sentymentalnie, jak „Nim dojrzeją maliny”. Do tego powieść ubrano w aż pięć „blurbów” (znacie polski odpowiednik na to słowo? Czy „polecajka” to dla was to samo, co „blurb”?), co jest jednak przesadą. Takie nagromadzenie zdarza się przeważnie wtedy, gdy wydawca bardzo chce „podciągnąć” powieść promocyjnie. „Podciągnąć”, czyli z dzieła średniego zrobić coś, co wydaje się wybitne, a ze słabego - przynajmniej przeciętne. A Kuzniecowa nie potrzebuje tego typu pudrowania.

Oczywiście, Kuzniecowa pokazuje, że dopóki istnieje dom rodzinny, twoje dzieciństwo nigdy się nie kończy, mówi o tym, że zarośnięty trawą taras jest piękny, a jabłonie w sadzie pachną oszałamiająco, ale przecież to wszystko prawda. O ile sentymentalizm w tej książce dotyczy przestrzeni, tak już zupełnie nie można tego słowa odnieść do bohaterek tej powieści, które nie żyją przeszłością, ale teraźniejszością i przyszłością. I nie pytają mężczyzn o dobre pomysły na rozwiązanie swoich problemów, a same we wspierającej się wspólnocie, szukają co jest dla nich dobre. Powieść Kuzniecowej wnosi nową jakość do literatury popularnej, a tej z ambicjami artystycznymi pokazuje, że malinowy chruśniak wcale nie musi być kiczowaty.

Książka na oczekiwanie wiosny, lata, zapachów i smaków. Ale też książka na czas trudnych decyzji, niepewne momenty.

Więcej artykułów o książkach znajdziecie w pasji Czytam.