Początki mojej znajomości z książką Alejandra Zambry, „Chilijski poeta” nie były najłatwiejsze. Towarzyszyliśmy sobie niechętnie. A to egzemplarz zamiast pojechać ze mną na wycieczkę, zawieruszył się gdzieś między stosikiem hańby a wstydu. A to ja, po trzydziestu stronach lektury książki, przełożonej przez Carlosa Marrodána Casasa, miałem serdecznie dość jej głównego bohatera, Gonzala i jego erotycznych problemów. A to czas był świąteczny i złożona sobie obietnica nadrobienia tej niemal 500-stronicowej powieści, podlegała negocjacjom z pierniczkami. Wiadomo - pierniczki w święta mają tendencję do wygrywania z czytaniem.
Gdy już wydawało mi się, że z Zambrą mi nie po drodze, nagle w dwa dni wchłonąłem niemal całą książkę. Nie, nie zabrano mi biblioteki, nie wyłączono telefonu. Po prostu się wciągnąłem. „Chilijski poeta” wciąga czytelnika powoli, ale skutecznie. I choćby dlatego warto go przeczytać.
Chillijska rzeczywistość
Zambra, jak wielu przyzwoitych pisarzy, zaczął od poezji. Jak mówił w wywiadzie Juanowi Vidalowi:
„- Poezja przyszła do mnie naturalnie w młodym wieku. A czytałam dużo. Na szczęście dorastając miałem kontakt z wieloma znakomitymi chilijskimi poetami. W szczególności inspirowali mnie Jorge Teillier, Enrique Lihn i Gonzalo Millán.”
Jeśli studiowaliście chilijską literaturę, to pewnie te informacje mogą wydawać wam się fascynujące. Jeśli nie - ważne jest tylko to, że Zambra fantastycznie orientuje się w chilijskim środowisku poetyckim, co będzie ważnym wątkiem omawianej tu książki. Zambra popularność zdobył w drugiej połowie lat zerowych XXI wieku. Za wyjątkowe uważa się to, że dzięki jego książkom pokolenie młodych ludzi, którzy w czasie reżimu byli „tylko dziećmi”, mogło sięgnąć do swoich wspomnień i uznać je za warte opowiedzenia, będące historią. W "Chilijskim poecie", napisanym w 2020 roku, Zambra idzie dalej - opisuje chilijską rzeczywistość już po upadku dyktatury, wciąż zmagają się z jej skutkami i dziedzictwem, ale skupia swoją soczewkę nie na przeszłości, a przyszłości.
Zambra nie bawi się w delikatności i już na pierwszych tronach wyraźnie podkreśla, że:
„…nagle wyzwoleni z dyktatury czasu dzieciństwa chilijscy piętnastolatkowie przeżywali swoją inicjację w dorosłość, paląc trawkę, słuchając Silvia Rodrigueza (...) czy przebojów Nirvany, rozszyfrowując lęki, frustracje, traumy i niepewności, zawsze za pomocą niebezpiecznej metody prób i błędów”. Ciekawa jest tu dwuznaczność sformułowania „dyktatura czasu dzieciństwa”.
O ile nie jest to błąd w przekładzie, czy redakcji, mamy tu zarówno dzieciństwo jako czas, w którym ciało jest poddane dyktatowi niedojrzałości, jak i dzieciństwo przeżywane w czasie innej, wymierającej już dyktatury.
Powoli rozwijająca się - całkiem zabawna - fabuła opowiada losy Gonzala i Carli, dwójki młodych kochanków, których drogi na lata się rozeszły, by spotkać się w trudnej dla nich sytuacji - Carla ma syna, a Gonzalo będzie uczył się bycia ojczymem. I o ile przygody erotyczne głównych bohaterów mnie irytowały, tak opowieść o zastępczym ojcostwie, nawiązywaniu relacji z młodym i jego biologicznym ojcem jest napisana z wyczuciem na empatią. I dopiero gdy jesteśmy już z Carlą, Gonzalem i Vicentem w domu, wydaje nam się, że nic szczególnego tu sie nie wydarzy i będziemy czytać rodzinny dramat z komediowymi wstawkami, Zambra zaczyna mieszać w historii. Vicente będzie nastolatkiem, angielskiego nauczy się z filmów bezkostiumowych, co oczywiście ograniczy jego zdolności do niewymagającej leksyki i pozna Pru, amerykańską dziennikarką. Zderzenie tych dwóch par sprawia, że opowieść Zambry staje się analizą różnych pokoleń tworzących chilijską rzeczywistość.
Punkty odniesienia
„Chilijski poeta” to również opowieść o punktach odniesienia, które są ważne dla Chilijczyków z różnych generacji. Dla Gonzala Stany Zjednoczone będą oznaczać raj, centrum świata. Przyjeżdżająca do Chile Pru, która nie mając lepszego pomysłu, decyduje się napisać reportaż poświęcony chilijskim poetom (z jednym sypia, a drugi jest jego ojczymem, więc to dość oczywista decyzja), rozbraja mit Ameryki i daje szansę bohaterom książki na przyjrzenie się swojemu krajowi. A Zambrze jej rozmowy z poetami dają możliwość pokazania różnych wizji historii, teraźniejszości i przyszłości. Od pełnych pesymizmu, w których padają przypominające nam Różewicza zdania o tym, że po katastrofie poezja nie jest możliwa, po wypełnione może nie świetlanymi wizjami, ale przynajmniej pewną dawką optymizmu.
Opowieści o środowisku pisarskim zawsze spotykają się z uznaniem zapalonych czytelników. Pisanie o pisaniu, o tworzeniu, książki o książkach. Literatura Ameryki Południowej słynna jest z takich gier. Słusznie wydawca w opisie książki przywołuje Roberta Bolaño, autora "Literatury faszystowskiej w obu Amerykach", czy "2666". Zambra, podobnie jak Bolaño, tematyzuje polityczne uwikłanie literatury i jej twórców (gorzej tu z twórczyniami, ale w innym planie „Chilijski poeta” jest też krytyką tego stanu rzeczy), a postawy polityczne Vicente i jego ojczyma będą wyraźnie się różnić. W wieku 18 lat Vicente ma dużo większą świadomość społeczno-polityczną niż jego ojczym w tym samym wieku. A, że nie wie, jak zmienić świat? Tak naprawdę niewiele osób to wie.
Poezja jest w Chile czymś w rodzaju sportu narodowego. Mają dwóch poetów-noblistów - Gabrielę Mistral i Pabla Nerudę. Mistral, pierwsza osoba z Ameryki Południowej z literackim Noblem, była też dyplomatką, kierowała chilijskimi konsulatami w kilku krajach. Neruda był członkiem Komunistycznej Partii Chile, członkiem Światowej Rady Pokoju, krytykiem Pinocheta. Inny wybitny poeta, Armando Uribe, pracował dla MSZ i był przez pewien czas ambasadorem kraju przy ONZ i Chinach. I to bardzo przypomina o Polsce, gdzie posłem był Iwaszkiewicz, a dyplomatą - przynajmniej przez jakiś czas - Czesław Miłosz.
Podobne historie pewnie by się dało o polskich literatach opowiedzieć, gdyby znalazł się ktoś, kto ze swadą podobną Zambrze, zabrałby się do jej spisywania. Bo to, co jest w tej powieści najwspanialsze, to właśnie niesamowita umiejętność opowiadania historii, mieszania refleksji o społeczeństwie z przygodową wręcz formułą, podejście do erotyki przypominającym Rotha i nienachalnym komizm sytuacyjny.
Jak przystało na powieść o poetach, do tego o poetach - w przeciwieństwie do tych przed chwilą wymienionych - niezbyt wybitnych, Zambra narobił się pisząc na użytek powieści naprawdę okropną poezję. To jeden z wielu powodów, by przetrwać pierwsze strony i dać się porwać tej historii.
Komentarze (0)