Gęsta od emocji

„Małe rączki” (przekład Katarzyny Okrasko) to krótka powieść oparta podobno na prawdziwym wydarzeniu: w brazylijskim sierocińcu dziewczynki zabiły swoją koleżankę i bawiły się jej ciałem jak lalką. W tej mikropowieści przeplatają się dwie perspektywy. Opisywana przez trzecioosobowego narratora siedmioletnia Marina traci rodziców w wypadku samochodowym. Po długim pobycie w szpitalu trafia do sierocińca. Ma ze sobą ofiarowaną przez psychologa lalkę, a o tym, co się jej przydarzyło, potrafi powiedzieć tylko „Mój ojciec zginął na miejscu, a mama umarła w szpitalu”. Nowa dziewczynka jest przedmiotem fascynacji koleżanek, które stanowią praktycznie jeden organizm, zintegrowany i zuniformizowany (w tych partiach trzecioosobowy narrator zostaje zastąpiony przez zaimek „my”). Pojawienie się Mariny rozbija chwilowo jedność mieszkanek sierocińca, pojawiają się pęknięcia, indywidualne próby zbliżenia się do atrakcyjnej poprzez swoją unikatowość dziewczynki, jednak żadna z nich się nie udaje i następuje konsolidacja wrogości.

Sierociniec ma też swoje nocne życie, a w nim króluje zabawa w lalki. Co wieczór po zgaszeniu świateł Marina wybiera jedną z dziewczynek, która rozbierana jest do naga, ubierana w specjalną sukienkę, Marina maluje jej twarz, a następnie wszystkie mogą szeptać idealnie bezwładnej „lalce” swoje smutki i sekrety. Finałowej nocy emocje dziewczynek wymykają się spod kontroli.

Małe rączki

Niezrozumiały umysł dziecka

Niezwykłość opowiadanej historii leży głównie w użyciu języka i konstrukcji świata przestawionego. Barba Andres przeprowadza dość radykalny i zadziwiający eksperyment, niewidoczny na pierwszy rzut oka. Czytamy i jest nam dziwnie. Książka jest gęsta od emocji, ale to nie są te emocje, których oczekujemy i których się spodziewamy, chociaż temat wydaje się generować oczywisty ich zestaw. Śmierć rodziców, rozpacz, smutek, samotność, układanie sobie życia na nowo w niezbyt przyjaznym otoczeniu… Nie. Tutaj nie jest tak łatwo. Te uczucia pojawiają się gdzieś bardzo głęboko, zakamuflowane gęstą zasłoną innych przeżyć. Warto przywołać tu Jeane'a Piageta i jego obserwację, że życie umysłowe dziecka jest dla nas niezrozumiałe, nierozpoznawalne. Nie bylibyśmy w stanie zanurzyć się w strumień świadomości siedmiolatka, bo jest on zorganizowany według radykalnie innych zasad. I to – w formie trochę jednak oswojonej – znajduje wyraz w narracji Barby.

Obserwując Marinę i jej koleżanki dostajemy wgląd w świat dziecięcych lęków, nadziei i rytuałów, ale opisywanych z głębi, nie z sentymentalnej perspektywy dorosłego, który spodziewa się małej dziewczynki tęskniącej za mamą i tatą, patrzy na doświadczenia mrocznej zarządczyni półsennych lalek.

Sensualna i intrygująca

„Małe rączki” to książka trudna, gęsta, wymagająca skupienia i refleksji nad tym, dlaczego historia Mariny opowiadana jest tak, a nie inaczej. Można oczywiście przeczytać ją w czterdzieści minut, ale wtedy zostanie tylko szkielet, który raczej nikogo nie zachwyci: była sobie dziewczynka, jej rodzice umarli, trafiła do sierocińca, koleżanki były dziwne. Takie odczytanie nie przyniesie satysfakcji, to nie jest horror-reportaż o niedolach sierot i ich nocnych rozrywkach.

Marina jest dla koleżanek dziwna, obca, taka sama pozostaje dla czytelnika, który chciałby ją widzieć w wymienionym powyżej spektrum sentymentalnych klisz. Nie mówi o tym, co jej się przytrafiło, ale potrafi opowiadać o swoim „poprzednim” życiu: o wakacjach, wycieczkach, pobycie w Disneylandzie. Jej doświadczenia fascynują dziewczynki, które znają tylko spokojny i pozbawiony indywidualności przeżyć świat sierocińca. Zbiorowe „my” odpychaja dziewczynkę, ale chce bez końca słuchać o tym, jak funkcjonowała przed wypadkiem. Marina jest przedmiotem podziwu, ale też zazdrości, koleżanki są gotowe ją kochać, ale nie potrafią nazwać swoich uczuć, a tym bardziej przełożyć ich na język gestów czy spójną strategię włączenia Mariny do grupy. To nie są świadome, nastoletnie dręczycielki, o czym łatwo zapomnieć. Patrzymy na znacznie młodsze dziewczynki, mniej więcej siedmioletnie, które działają raczej na poziomie zbiorowego instynktu niż kierowane świadomymi potrzebami i animozjami.

Książka Barby jest niezwykle sensualna, skupiona na odczuciach ciała. Mocnym otwarciem jest opis wypadku, obrażeń Mariny, czystej rany odsłaniającej jej żebra, uczucia niesamowitego pragnienia tuż po katastrofie, potem blizny, przekształcającej się powoli w zwykłe ciało, ale nadal znaczącej i naznaczającej. Marina dramatycznie pragnie dotyku innych dziewcząt, być może stąd bierze się pomysł zabawy w lalkę, którą można wykorzystywać w niewinny sposób: dotykać, całować, opowiadać jej sekrety, zwierzać się z samotności. Dziewczynki-lalki są w jakiś sposób powiązane z zabawką, którą Marina otrzymuje od szpitalnej psycholożki, a którą mieszkanki sierocińca niszczą, po kolei odrywając kolejne części ciała. To zastępowanie/powtarzanie jest już polem do głębszej analizy, na którą nie śmiem porywać się po dość szybkiej lekturze.

Rzecz trudna, piękna, mroczna i intrygująca - nie do przegapienia.

Więcej książkowych recenzji znajdziesz na Empik Pasje w dziale Czytam.