Tego lata czuję się wyjątkowo dopieszczona przez wydawnictwa - premiera filmu Quentina Tarantino „Pewnego razu... w Hollywood” spowodowała wysyp publikacji dotyczących morderstwa popełnionego przez członków sekty Mansona w 1969 roku w willi Romana Polańskiego (najważniejsze to „Ludzkie potwory” Nikki Meredith z Czarnego i „Sharon Tate” Alisy Statman i Brie Tate, wydana przez Znak).

Sharon Tate


I wszystko byłoby pięknie i wciągająco, gdyby nie wyrzuty sumienia. Ilekroć czytam z wypiekami na twarzy o brutalnym morderstwie, niewyjaśnionej zbrodni, osobie, która zaginęła dwieście metrów od domu czy nigdy nie dotarła do furtki, muszę pamiętać, że to się wydarzyło naprawdę. Dlatego jest tak emocjonujące. I dlatego te emocje, chociaż dość uniwersalne i prymitywnie proste („Uff, znowu nie ja, moje życie jest wspaniale nudne”), bardzo mnie uwierają, tak jak uwierała mnie roześmiana twarz Zaca Effrona, patrząca wiosną z rozsianych po mieście plakatów, reklamujących film o Tedzie Bundym. Bo że ja się emocjonuję, to jedno. Ale ktoś na tym jeszcze nieźle zarabia. A rodziny ofiar muszą brnąć przez życie, szukając odpowiedzi i sprawiedliwości.

Ludzkie potwory

 

To napisawszy, chcę wam polecić książkę dotykającą dokładnie tej tematyki – „Miasteczko zbrodni” Marty Góry. Ale tutaj nie ma nawet cienia hollywoodzkiego splendoru, nawet kropelki lśniącego luminolu, który pozwala wykryć niewidoczne na pierwszy rzut oka ślady krwi. W 1997 siedemnastoletnia Iwona Cygan ze Szczucina nie wróciła na noc do domu. Wcześniej wybrała się na zabawę ze znajomą, spotkała w lokalnym barze siostrę, miała już wychodzić, ale jeszcze na chwilę została. Szczucin to małe miasteczko, wszyscy się znają. Ojciec idzie na posterunek policji, żeby zawiadomić o zaginięciu córki, po drodze pyta sąsiadów, czy nie widzieli przypadkiem Iwony. Nikt nie ma odwagi powiedzieć Mieczysławowi, że na pobliskim wale, oddzielającym Wisłę od domów, leży zmasakrowane, nagie ciało nastolatki. Nikt nie ma też odwagi powiedzieć, kto pobił Iwonę i udusił ją wyrwanym z pobliskiego ogrodzenia drutem. Sprawcy przez dwadzieścia lat pozostają na wolności - mimo że są naoczni świadkowie zbrodni, mimo że policjanci, patrolujący tamtego wieczoru ulice Szczucina, widzieli z kim Iwona wsiada do białego poloneza. Dowody rzeczowe znikają z komisariatu. Matka Iwony dostaje jej zakrwawione ubrania, pierze je, odkłada jak relikwię do szafki - i dopiero wtedy policja przypomina sobie, że hej, może te plamy na swetrze były jednak ważne. Sprały się? No trudno. Zaginął łańcuszek ofiary? Ojej. Znalezione na miejscu zbrodni włosy jakimś cudem zniknęły, potem się znalazły, ale nie wyglądają już tak samo? Dziwne, ale tak się zdarza. Kolejne osoby, które mogłyby opowiedzieć coś o nocy na wiślanym wale, giną w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach albo popełniają samobójstwa tak dziwaczne i nieoczekiwane, że nikt nie wierzy w ich autentyczność. Nikt oprócz miejscowej policji. Rodzice Iwony i jej dwie siostry nie wiedzą, do kogo się zwrócić: ich znajomi i sąsiedzi, rodzice koleżanek Iwony ze szkoły - wszyscy zdają się coś wiedzieć i wszyscy są absolutnie zdeterminowani, żeby o tym nie mówić. Nikt nie chce stać się kolejną ofiarą „seryjnego samobójstwa”.  Może wystarczy więc przenieść sprawę wyżej, żeby ominąć lokalną policję, która najwyraźniej ma interes w zaciemnianiu sprawy? Niestety, okazuje się, że tarnowska prokuratura wykazuje niezwykły upór w umarzaniu sprawy, a kiedy morderstwem zaczyna interesować się krakowskie Archiwum X, jednostka powołana specjalnie do wyjaśniania spraw zagmatwanych i niejasnych, prokuratura w Krakowie także nie widzi celu w kontynuowaniu śledztwa. Przez wiele lat jedyną osobą skazaną w związku ze śmiercią Iwony jest... jej siostra, której jeden ze szczucińskich bossów wytacza proces o zniesławienie i pobicie.

Miasteczko zbrodni”

 

Monika Góra opisuje tytułowe miasteczko zbrodni z olbrzymim taktem i wyczuciem. Wyobrażam sobie, że łatwo byłoby popłynąć na wspaniałym temacie, podkręcić, podkoloryzować, dopisać parę poruszających dialogów i refleksji. Góra trzyma się jednak zimnych faktów i, co najważniejsze, nie poprzestaje na pytaniu „kto zabił”. Przede wszystkim pyta „dlaczego”. Dlaczego w Szczucinie przestała działać wspólnota sąsiedzka, zwykła przyzwoitość, empatia? Co rozbiło społeczne więzi i sprawiło, że ludzie zachowują się w tak niezrozumiale okrutny sposób, kryjąc zbrodniarzy i godząc się na życie pod ich dyktando? Żeby wyjaśnić te kwestie, autorka analizuje przeszłość Szczucina, a przede wszystkim przełom lat 80. i 90., kiedy upadają lokalne zakłady przemysłowe, specjalizujące się w produkcji azbestu. Praca w nich jest zabójcza (wskaźnik umieralności na nowotwory w okolicach miasteczka jest znacząco wysoki) - ale jest. Po serii podejrzanych przekształceń własnościowych Zakłady Wyrobów Azbestowo-Cementowych zostają zamknięte, a zatrudnieni w nich ludzie muszą radzić sobie sami - bez pieniędzy, perspektyw i ze zrujnowanym zdrowiem. Jednak nie wszyscy - na likwidacji wyrastają lokalne majątki osób, które są trochę sprytniejsze, trochę bardziej ogarnięte, z trochę lepszymi dojściami. To właśnie oni, nowa elita, stanowią szansę dla mniej obrotnych sąsiadów. Mogą dać pracę, szepnąć słówko wójtowi, który zatrudnia przy robotach interwencyjnych czy chociaż postawić piwo w barze. Przepaść społeczna rośnie - są ci, którzy nie mogą nic, i ci, którym wolno wszystko. A skoro wolno wszystko, to czemu nie skorzystać?

„Miasteczko zbrodni” to historia przerażająca na dwóch poziomach: obok absurdalnego, okrutnego mordu na Iwonie Cygan snuje się opowieść o mechanizmach podporządkowywania sobie ludzi ze wszystkich warstw społecznych - od zwyczajnych mieszkańców miasteczka, którzy lubią pogrzać się w blasku pieniędzy, po tych, którzy powinni pilnować porządku i bezpieczeństwa. Jest u Marty Góry wiele strasznych scen, ale dla mnie najgorsza jest ta, w której oprawcy wyprowadzają pobitą Iwonę z baru. Przyglądają się temu policjanci, przygląda się około osiemdziesięciu osób, które przyszły na sobotnią imprezę. Nie reaguje nikt. Czy uważają, że Iwonie nie przydarzy się nic złego? Czy raczej nikogo nie obchodzi, co stanie się z przeciętną, nieposiadającą żadnych wpływów dziewczyną?

W książce Marty Góry nie ma podglądactwa, napawania się okrucieństwami, pornografii zbrodni. Jest za to mnóstwo przesmutnych konstatacji i prawd, od których nie ma ucieczki. Z czystym sumieniem polecam sięgnięcie po „Miasteczko zbrodni”, ale ostrzegam, że to nie jest łatwa lektura dla fanów kryminalnych seriali.