„Gdyby ulica Beale umiała mówić” to klasyczna love-story. Ona poznaje jego, choć jemu się wydaje, że to on poznaje ją. Są jeszcze bardzo młodzi i mają czas na dorosłość. Przyjaźnią się, choć ich rodziny wiele dzieli. Państwo Rivers chodzą do innego kościoła niż państwo Huntowie, mają inne podejście do wychowania dzieci, pozycję społeczną też inną. Łączy ich to, że mieszkają w Harlemie, co jednocześnie oznacza, że są czarni. Choć i tu trzeba przyznać, że różnice są widoczne - Huntowie są mniej czarni od Riversów i to również sprawia, że związek ich dzieci niekoniecznie cieszy. Fonny i Tish to nie współcześni, czarni Romeo i Julia, bo czasy już są inne i nawet biedny czarny może sobie pozwolić na szaleństwo miłości bez oglądania się na rodzinę, ale Baldwin kilka razy nawiązuje do klasycznej sztuki Szekspira, przypominając że naszych bohaterów różni od bogatych potomków Capuletich i Montecchich prawie wszystko, tylko miłość jest identyczna.

 

Gdyby ulica Beale umiała mówić

 

Fonny trafia do więzienia. O tym dowiadujemy się już na samym początku. Dość długo będzie Baldwin ukrywał przed nami powody jego aresztowania, ale nie będziemy mieli wątpliwości - jest niewinny, a do więzienia poszedł, jak mówi Tish, bo „nie był niczyim czarnuchem. A to jest zbrodnią w tym przeklętym wolnym kraju. Tu każdy musi być czyimś czarnuchem. A jeśli nie chcesz być czyimś czarnuchem, jesteś parszywym czarnuchem. I tak orzekły gliny, gdy Fonny przeprowadził się w dół miasta”. Rodziny mimo różnic postanawiają połączyć siły i wyciągnąć Fonny’ego z więzienia. Rodzinna wspólnota nie potrwa długo - okazuje się, że… no i tu się muszę zatrzymać, bo jednak to niespodzianka, choć taka z kategorii bardzo spodziewanych niespodzianek. Baldwin rozdał oczywiste i mocno przerysowane role każdej z rodzin i każdy z jej członków i członkiń znajdzie swoje 5 minut, by pokazać jak wspaniałym, lub jak strasznym człowiekiem jest. Mocno teatrale zagrywki, ale coś w tej powieści jest szekspkirowskiego. Trochę „Otella”, trochę „Romea i Julii”.

„Gdyby ulica Beale umiała mówić” to oczywiście mocne i brutalne oskarżenie Ameryki o rasizm. James Baldwin bez ogródek pokazuje jak działa system przemocy. Dzisiaj te historie wydają się być już często portretowane przez filmy i książki - o chłopakach, których oskarżono o kradzież samochodu, a że przy okazji znaleziono przy nich jointa, to mieli do wyboru albo odpowiadać za sprzedaż narkotyków, albo za kradzież. Do czegoś przyznać się musieli. Za kradzież dawali akurat mniej lat. Jak działa wykluczenie społeczne i do czego mogą aspirować „czarni” o tym przeczytacie choćby w doskonałych książkach Chimamandy Ngozi Adichie czy nawet w książce Michelle Obamy. Baldwina warto czytać choćby z tego powodu, że wszystko to napisał prawie 50 lat temu. I wciąż bywają to wątki aktualne.

Piękny choć smutny portret czasów. Warto czytając Baldwina notować też piosenki gospel, jak i inne utwory pojawiające się w tekście. Tu trochę szwankuje fakt, że wszystkie tytuły przełożono na polski i niekiedy trudno odnaleźć oryginały, ale warto popracować, bo można spędzić godziny słuchając muzyki, którą śpiewali i słuchali mieszkańcy ulicy Beale. To taka dodatkowa przyjemność, już poza lekturą. W zalewie mdłych, przeciętnych i przewidywalnych powieści obyczajowych Baldwin lśni i uwodzi. I przeraża, ale to takie ważne i dobre przerażenie. Czytajcie!

Tłumaczenie: Maria Zborowska.