„Wakacje w Trzeciej Rzeszy. Narodziny faszyzmu oczami zwykłych ludzi” to zbiór listów i pamiętników, posegregowanych tematycznie i opatrzonych komentarzem, zawierających relacje z podróży po Niemczech na przestrzeni blisko 30 lat – od zakończenia pierwszej wojny światowej do upadku nazistowskiego reżimu w maju 1945. Autorka skupia się na relacjach angielskich i amerykańskich, pewną egzotyką są obserwacje Chińczyków i Chinek. Julia Boyd wyjaśnia, że anglojęzycznych turystów było najwięcej – co przekłada się na ilość materiałów, żałuję jednak, że nie ma tu obserwacji polskich ani francuskich czy na przykład czeskich. Obraz Niemiec rozpada się na dwie kategorie: naiwni w większości Amerykanie oraz Anglicy, zafascynowani kulturą Niemiec – a w obrębie tych grup osoby, które zdają sobie sprawę z zagrożenia i osoby do końca wierzące w to, że przywódcze zdolności Hitlera wyjdą Europie na dobre. Zapiski pochodzą od ludzi z przeróżnych klas i profesji. Czytamy, co o Niemczech sądzili Charles Lindbergh, Francis Bacon, David Lloyd George czy Samuel Beckett, ale na równi z nimi stoją pensjonarki prowadzące pamiętniki, grupa amerykańskich skautów, zapomniani już dziś dziennikarze i dziennikarki, protestanccy pacyfiści, obmyślający plan dożywiania dzieci.

Książka Julii Boyd, zawierająca pozornie mało „twardej” historii, pozwala ułożyć sobie w głowie niemieckie i europejskie dwudziestolecie jak mało który podręcznik. Z polskiej perspektywy Niemcy to odwieczny wróg, Krzyżacy, Prusacy, Września, rota i Hakata. Trudno więc zrozumieć, dlaczego zachodnie mocarstwa tak spokojnie patrzyły na wzrost znaczenia nazistów i pozwoliły na wcielenie do Rzeszy Austrii i części Czechosłowacji. Julia Boyd pokazuje trzy odpowiedzialne za to mechanizmy: olbrzymie poczucie winy związane z postanowieniami Traktatu Wersalskiego, wpychającymi Niemców w nędzę i zrozumiałe rozgoryczenie, traumę po hekatombie pierwszej wojny światowej i starania utrzymania za wszelką cenę pokoju w Europie, oraz, last but not least, głęboką fascynację kulturą niemiecką: muzyka, poezja, filozofia, malownicze średniowieczne miasta, wioski nad Renem, alpejskie szlaki etc. Niemcy to dla Anglików i Amerykanów kraj romantycznych inspiracji, wędrówek. Wyraźne naświetlenie przekonania, że Niemcy to w zasadzie kraj wysokiej kultury, który raz na jakiś czas popada w lekkie wojenne szaleństwo, pozwala lepiej zrozumieć sympatię, jaką darzą kraj Goethego i Rilkego Anglicy. W dodatku – i o tym też miałam słabe pojęcie – między Anglikami i Niemcami panuje swoiste braterstwo, oparte na wspólnych germańskich korzeniach. Hitler niemalże do końca jest przekonany, że Anglicy staną po jego stronie lub przynajmniej nie będą walczyli przeciwko pokrewnemu narodowi za państewka typu Czechy czy Polska. Anglicy z kolei jeszcze w 1939 wysyłają swoje dzieci do Niemiec na wakacje czy dłuższe wyjazdy w celu „dokończenia edukacji” (stąd tak wiele relacji pensjonarek i studentów) – mimo że doskonale wiedzą, co dzieje się w kraju pod rządami Hitlera. Po Kryształowej Nocy nikt nie może się już łudzić, że niemiecki narodowy socjalizm jest nadzieją na powstrzymanie bolszewików, a prześladowania Żydów są uzasadnione. A jednak młodzi Anglicy dalej spędzają w Niemczech sporo czasu – nierzadko, jak rozbrajająco tłumaczą rodzice w listach, jest to podyktowane korzystnym kursem walut. Ciekawy kraj i do tego tani, cóż, trochę za dużo w nim może maszerowania, ale trudno. Podróżuj i nie marudź.

„Wakacje w Trzeciej Rzeszy. Narodziny faszyzmu oczami zwykłych ludzi”

Lektura kolejnych rozdziałów książki „Wakacje w Trzeciej Rzeszy...” to rozkoszne (o ile można tak w ogóle mówić o tym okresie w historii) brodzenie w ciekawostkach. Wspomniałam, że wizyta w Niemczech to obowiązkowy punkt wieńczący edukację młodych Anglików, ale na przykład bary i kawiarnie Republiki Weimarskiej to dla angielskich mężczyzn cel seks-turystyki o wektorze gejowskim. Jest coś dziwnego w tym, że sponsorujemy młodych chłopców, których do sypiania z nami skłania nędza, wywołana tym, że zabiliśmy na wojnie ich ojców – pisze z zadumą jeden z arystokratów, korzystający z uciech nocnego życia w Berlinie i Hamburgu. Za czasów republiki funkcjonuje w Niemczech nowatorski i postępowy Institute of Sexual Research, założony przez Magnusa Hirschfelda, którego archiwa zostają zniszczone przez nazistów.

Wielu podróżników zachwyca się Niemcami w wydaniu nazistowskim: poruszają ich niekończące się parady, maszerujące ze śpiewem dzieci, nocne marsze z pochodniami, rozdęte do niesamowitych rozmiarów quasi-religijne festiwale plonów, festiwal wagnerowski w Bayreuth czy słynne wystawienie Pasji w Obermmergau, datujące się od 1633 roku. Jeden z podróżników notuje, że u szalonej popularności nazizmu leży jakaś erotyczna fascynacja: schludne mundury, wysokie skórzane buty, ostrzyżone włosy, dziewczęta z warkoczami, zero makijażu, opalenizna, czas spędzany na świeżym powietrzu. Podróżujący po Niemczech z przyjemnością zauważają, że na ulicach pełno jest młodych matek z wózkami. Jedna z dziewczynek z amerykańskiej rodziny ucząca się w niemieckiej szkole pisze w wypracowaniu o rodzinie, że jej babcia używa szminki i perfum. Nauczycielka jest zszokowana i sugeruje dziewczynce, że to niemożliwe, jej babcia jest przecież z pewnością kobietą porządną.

Wielkimi sukcesami są olimpiady: zimowa i letnia w Berlinie. Owszem, wielu uczestników i widzów zauważa, że w Niemczech dzieje się coś dziwnego. Jeden ze sportowców wspomina, że niechcący wszedł do zamkniętej zazwyczaj piwnicy budynku hotelowego i znalazł tam… czołgi. Kiedy zapytał kierowcę, czemu służą dziwne konstrukcje na dachu autobusu, ten odpowiedział, że to uchwyty na karabiny maszynowe. W parkach młodzież ćwiczy czołganie się i inne wojenne aktywności. ALE NIC SIĘ NIE DZIEJE, oficjalnie Niemcy kochają pokój i po prostu tak sobie trenują, dla przyjemności.

Olimpiada i wcześniejsze relacje stawiają w ciekawym świetle niemiecki rasizm i prześladowania Żydów. Nie całkiem nieoczekiwanie okazuje się, że prześladowanie Żydów nie przeszkadza większości obserwatorów, bo sami są antysemitami – otwarcie albo nie do końca świadomie. Bardzo często w książce „Wakacje w Trzeciej Rzeszy. Narodziny faszyzmu oczami zwykłych ludzi” pojawia się refleksja, że w sumie trudno dziwić się niechęci Niemców do Żydów, którzy w tym akurat kraju przybrali dwie nieznośne, nieznane być może cywilizowanemu światu formy. Pierwsza to Żyd-krwiopijca, wzbogacony na cierpieniu biednych, który wyrósł na post-wersalskiej biedzie. A drugi to biedny, zapuszczony chałaciarz, właściwy Europie Wschodniej. Nic dziwnego, że czyści, porządni Niemcy niezbyt za tymi typami przepadają. Do tego dochodzi nieczyste sumienie Amerykanów. Jeden z czarnoskórych olimpijczyków, zapytany przez amerykańską prasę o wrażenia z kraju krwiożerczych nazistów mówi, że nie spotkał żadnych potworów, tylko miłych, otwartych ludzi, a w dodatku nikt nie kazał mu siedzieć z tyłu autobusu.

Mogłabym tak pisać bez końca, mam wynotowane dziesiątki „zwykłych” ciekawostek: amerykańskiego maratończyka, który podczas atlantyckiego rejsu na berlińską olimpiadę utuczył się tak bardzo, że musiał zrezygnować z biegu po kilometrze. Charlie Chaplin został wygwizdany jako Żyd (którym nie był) i nie doczekał w Berlinie premiery swojego filmu. Pogrzeb Hindenburga opisywał dla angielskiej prasy brat Grahama Greene’a. Żona angielskiego dyplomaty z radością pisze do znajomej o nowym słowie: „nazi” - wreszcie nie trzeba recytować przydługiej nazwy partii! Anglicy z lekką pogardą przyglądają się niemieckiej kulturze mieszczańskiej, krytykując obżarstwo i fałdy na karkach mężczyzn. Ojciec Martina Luthera Kinga zwiedza Niemcy i jest tak zafascynowany, że właśnie po tej podróży dodaje „Luther” do nazwiska syna. Napis „Arbeit Mach Frei” pojawia się najpierw na bramie obozu w Dachau – i tak podoba się Hoessowi, że ten kopiuje go w Auschwitz (nie wiedziałam!). Do tego opisy ekscentrycznych przyjęć u Goeringa (podczas jednego młody lew sika na biały mundur gospodarza, budząc jego wściekłość).

„Wakacje w Trzeciej Rzeszy. Narodziny faszyzmu oczami zwykłych ludzi” to mądra, ciekawa, wciągająca i układająca fakty w odpowiednich przegródkach mózgowych książka – nie wolno jej przegapić.

Przekład: Magdalena Moltzan-Małkowska.