Pasją do kolarstwa zaraziła ją mama. I chociaż dzisiaj, w związku z różnicą poziomów, częściej niż jazda na rowerze łączą je bardziej rekreacyjne biegi narciarskie w ukochanych Jakuszycach, niezmiennie wskazuje ją jako swoją największą inspirację. Tak sportową, jak i życiową. O pasji, motywacji oraz planach na… emeryturę rozmawiamy z Mają Włoszczowską - najbardziej utytułowaną polską kolarką górską w historii, dwukrotną wicemistrzynią olimpijska, złotą medalistką mistrzostw świata i wielokrotną mistrzynią Europy.

 

Rozmowa z Mają Włoszczowską

Olga Wadowska: Czy zdarzyło się pani usłyszeć, będąc początkującą kolarką lub później w trakcie kariery, że sport ten jest zbyt wyczerpujący, zbyt „męski” dla kobiety?

Maja Włoszczowska: - Nie zderzyłam się z czymś takim,  ale to zapewne ze względu na fakt, iż byłam otoczona ludźmi, którzy uwielbiali sport i nikomu do głowy nie przyszło, że dziewczynom takiego sportu uprawiać „nie wolno”. Pasją do kolarstwa górskiego zaraziła mnie mama, więc jak mogłam pomyśleć, że to męski sport? Myślę, że gdyby ona w swoich czasach miała takie możliwości, jak ja miałam, czy jakie mają teraz dziewczyny, to mogłaby wejść na najwyższy poziom sportowy w wielu dyscyplinach. Mama tych możliwości nie miała, więc cieszę się, że ja mogę je realizować, aczkolwiek to też nie jest tak, żeby w mojej rodzinie była presja i ciśnienie na to, aby ktokolwiek zostawał profesjonalnym sportowcem. Sport to u nas przede wszystkim sposób na spędzanie wolnego czasu. Podwójnie korzystny, bo nie tylko dbamy o naszą kondycję fizyczną i zdrowie, ale też spędzamy czas razem.

 

Nadal jeździcie razem, uprawiacie wspólnie sport?

- Kiedy przyjeżdżam do domu, choć rzadko [śmiech] i wiadomo, że muszę wówczas również kontynuować swoje treningi, to zdecydowanie wolę zapakować się z moją mamą w samochód i pojechać do Jakuszyc pobiegać na nartach. W trakcie jazdy mamy czas, żeby pogadać, a później obie porządnie się zmęczymy, doładujemy endorfinami, a ja dodatkowo wykonam jeszcze swoją pracę. Żyć nie umierać, ideał! Albo wspólne wyjście na saunę, która też jest częścią regeneracji. Na rowerze oczywiście razem za wiele nie jeździmy – z racji różnicy poziomów - aczkolwiek nie jest to niemożliwe. Coraz bardziej popularne stają się obecnie rowery elektryczne, które umożliwiają wspólną jazdę osobom na różnych poziomach. Wystarczy, że ja wezmę zwykły rower, moja mama elektryka i już możemy jechać razem (jeszcze mnie przy tym ostro zmęczy)! Oczywiście, kiedy mam trudne i intensywne treningi, to wówczas jeżdżę sama i bardziej patrzę na wskaźniki miernika mocy i nie w głowie mi rozmowy. Ale jeżeli mam dłuższy, wytrzymałościowy trening, to zawsze staram się z kimś umówić. W towarzystwie cztery godziny na rowerze mijają znacznie szybciej, przyjemniej i przy okazji można nadrobić zaległości towarzyskie.

 

Czyli mama jest dla pani inspiracją numer jeden?

- Zdecydowanie tak. Ostatnio żartowałam nawet, że czasem, gdy szukam wsparcia u psychologów, to mogę zadzwonić do mamy i mam te same rady za darmo [śmiech]. To fantastyczna kobieta, jeżeli chodzi o mądrość życiową, która od zawsze daje mi przykład - jak pojawiają się problemy, to nie martwi się nimi, tylko natychmiast zastanawia się, jak je rozwiązać i przechodzi nad nimi do porządku dziennego. Życie, niestety, w większej ilości składa się przecież z niespodziewanych problemów, niż z niespodziewanych sytuacji, które nam to życie ułatwiają. Trzeba to zaakceptować i nauczyć się, że to jest normalne, a życie to poniekąd sztuka rozwiązywania tych drobnych problemów i nie wyprowadzania siebie z równowagi.

 

Podczas swojego wystąpienia na TEDx we Wrocławiu, organizowanym przez tamtejszą Politechnikę w 2017 roku i zatytułowanym „Prosta recepta na wygrywanie”, mówiła pani, że to właśnie mama nauczyła panią zastępować słowo „muszę” słowami „mogę” i „chcę”…

- …„Mogę, chcę” zmienia nasze podejście do zadanej aktywności w nieprawdopodobny sposób. Jeżeli „muszę” wyjść na trening, to wtedy automatycznie jestem negatywnie nastawiona, a stwierdzenie to jest dalekie od przyjemności. Jeżeli jednak „mogę” lub „chcę” wyjść na trening, bo to jest mój wybór, to ta ochota jest o wiele większa i przyjemność z tego treningu jest dużo większa. Mam szczęście, że mama wieloma takimi mądrościami mnie nasyciła - i mimo, że mam już 37 lat, to nadal często z nich korzystam.

Rowerem na szczyt. Trenuj z Majką (okładka miękka)

 

Czy oprócz mamy są inne kobiety, które pani podziwia i które panią inspirują?

- Na pewno Martyna Wojciechowska, która jest fantastycznym przykładem tego, że można realizować swoje pasje niezależnie od tego, czy świat wokół chce, żebyśmy je realizowali, czy nie. Ona jak chce coś zrobić, to bierze się do roboty i swoją ciężką pracą osiąga wymarzone cele. Martyna jest niesamowicie odważną kobietą, ciekawą świata, co mnie bardzo, bardzo inspiruje. Nie poświęca też absolutnie rodziny - ma przecież fantastyczną córkę i potrafi pogodzić jedno z drugim, co jest dla mnie chyba największym wyczynem. Wszystkie kobiety, które są aktywne zawodowo i mają dzieci, są dla mnie wzorem do naśladowania.

 

W jednym z wywiadów mówiła pani, że „sport nauczył panią, gdzie szukać motywacji”. Również poza życiem zawodowym?

- Ścigam się ponad 20 lat i niezmiennie uwielbiam jeździć na rowerze, chociaż, oczywiście, zdarzają się trudne momenty. Natomiast czym innym jest jazda na rowerze, a czym innym jest trenowanie zawodowe i ściganie się. Trenowanie zawodowe to ciężki trening, to nie jest jazda dla przyjemności - to są zadania, które trzeba wykonać. Są dni na treningach, które przynoszą mi do głowy myśli, dlaczego ja to w ogóle robię [śmiech], nie mówiąc już o zawodach, które są coraz trudniejsze. Poziom na świecie jest w tej chwili absurdalnie wysoki i wyrównany, w związku z czym wszyscy sięgają limitów możliwości swojego organizmu. Nie ma już „lekkich wyścigów”, nawet te mniejsze, lokalne są nieprawdopodobnie ciężkie. I nie wspomnę już o tym, że cały czas robię to samo i gdzieś przychodzi taki moment znużenia, kiedy patrzę w kalendarz Pucharu Świata i widzę, że na przykład są w nim wszystkie te same miejsca, gdzie jeżdżę od 10 czy 15 lat - to też czasem jest trochę demotywujące. Dlatego też przez lata nauczyłam się szukać różnych rozwiązań.

 

„Zmiana jako motywacja”, o czym też mówiła pani podczas wspomnianego już wystąpienia na TEDx?

- Dokładnie tak. Po pierwsze staram się nie bać zmian. Jeżeli coś wychodzi nam dobrze, to boimy się to zmieniać, ale w którymś momencie wpadamy w pułapkę rutyny, znudzenia i tracimy energię do tego, co robimy. I chociaż, teoretycznie, zmiany są ryzykowne i trochę stresujące, to nakręcają. Nie mówię o wielkich zmianach, takich jak zmiana pracy, czy, w moim przypadku, klubu lub trenera. Choć i na te kilka razy się odważyłam i zawsze wychodziłam na nich dobrze! Można zmienić sam trening, sposób pracy, miejsce. Ja mogę wyjeżdżać w miejsce, które znam dobrze, znam trasy i to jest najprostsze. Jednak czasem, mimo, że kosztuje mnie to bardzo dużo, aby znaleźć nowe miejsce odpowiednie do treningu, to i tak cały proces szukania i odkrywania nowych miejsc sprawia, że to mnie doładowuje energetycznie. Sama zmiana powoduje, że nabieramy więcej energii i motywacji, żeby działać dalej.

 

A po drugie?

- Po drugie zaś uważam, że najlepszą motywacją jest motywacja wewnętrzna, rozpalanie w sobie pasji. Staram się tę przyjemność z jazdy podtrzymywać: czasami potrafię zaburzyć zadany przez trenera trening na rzecz tego, aby wpleść w to kawałek trasy, która będzie ładna, która będzie ciekawa, wymagająca technicznie i urozmaici to zadanie. I mimo, że trening nie został wykonany „od linijki”, jak życzył sobie trener, to ja wiem, że on mi dał więcej, bo dał mi przyjemność z jazdy. Kontakt z ludźmi też mnie motywuje - zarówno z innymi zawodnikami podczas zawodów, bo wymieniamy się pasją, jak i z kibicami, dla których de facto jeżdżę. To doładowuje mnie najbardziej: jeżeli ktoś śledzi moje wyniki, to moja jazda nabiera wtedy większego sensu i większą mam motywację, żeby szukać granic mojego organizmu dalej i poprawiać moją wytrzymałość, żeby dać tej radości więcej. W tej chwili dużą motywacją jest dla mnie także reprezentowanie polskiego teamu i polskiej marki rowerów KROSS (co najważniejsze - produkowanych w Polsce!). To napawa dumą i dodaje sensu całej mojej pracy.

 

Mówiąc o zmianie… Czy może pani zdradzić, jakie ma pani plany po tym, gdy nastąpi ta największa zawodowa „zmiana”, czyli przejście na sportową emeryturę? W styczniu ubiegłego roku poinformowała pani oficjalnie, iż planuje kontynuować zawodową karierę sportowca do Igrzysk Olimpijskich w Tokio, czyli do roku 2020.

- Na pewno nie przejdę na emeryturę całkowitą, nie będę leżała i odpoczywała. Jestem osobą na tyle aktywną, nie wyobrażam sobie siedzieć w domu. Pierwsze dwa lata po zakończeniu kariery wolałabym mieć luźne, jeżeli chodzi o zobowiązania, chociaż owszem, mam pomysły na to, jakie projekty mogę zrealizować. Ale nie są to projekty, które zmuszą mnie do tego, aby być dyspozycyjną dzień w dzień po osiem, dziesięć godzin. Chciałabym, póki mam siłę i energię, spróbować rzeczy, na które w trakcie mojej kariery nie miałam czasu czy możliwości, czyli innych sportów, takich jak skitouring, kite surfing, wspinaczkę oraz ciekawe podróże, na które nie było czasu. Przez te dwa lata skorzystam też z możliwości, o ile oczywiście będzie zainteresowanie, aby brać udział w eventach motywacyjnych, bo liczę na to, że nadal mam co nieco do przekazania i potrafię zmotywować do działania.

 

A jeżeli podróże, to dokąd?

- Nigdy nie byłam w Ameryce Południowej, oprócz zgrupowania w Kolumbii i igrzysk w Rio, ale wtedy nie ma się za wiele czasu na zwiedzanie. Także Ameryka Środkowa, Kostaryka, uwielbiam Azję i tam najbardziej odpoczywam - chociaż nie leżąc na plaży, ale aktywnie. Ludzie są tam niezwykle życzliwi, dodają mi bardzo dużo energii. Chcę też odwiedzić Norwegię, zobaczyć zorzę polarną i pobiegać nartach oraz skitourach w Szwajcarii. Ach… i koniecznie zobaczyć migracje zwierząt na safari w Afryce. Marzą mi się podróże, które nie będą ograniczone ani czasem, ani treningowymi czy dietetycznymi obostrzeniami.

 

Fot. okładkowe: East News.
Fot w treści - materiały promocyjne.