„Burzliwe czasy” w tłumaczeniu Marzeny Chrobak czytelnikom książek Maria Vargasa Llosy mogą się kojarzyć ze „Świętem kozła”. Obie powieści opowiadają o mrocznym okresie dyktatury w jednym z państw Ameryki Południowej. O ile akcja starszej powieści działa się na Dominikanie, o tyle najnowsze dzieło skupia się na losach Gwatemali. Co ciekawe, powtarza się nawet część bohaterów, dzięki czemu czytelnikom wcześniejszej powieści Llosy będzie znacznie łatwiej od razu „wejść” w opowiadaną historię (reszta może potrzebować czasu, by zorientować się w historyczno-politycznym krajobrazie oraz zapamiętać obco brzmiące nazwiska). Widać, że część materiałów pisarz zgromadził już podczas czytania źródeł historycznych o erze dominikańskiego dyktatora Rafaela Leónidasa Trujillo. Między obiema książkami zachodzi jednak bardzo znacząca różnica.

 

Oskarżając Stany. I nie tylko

Chociaż Mario Vargas Llosa ponownie sięga do historii Ameryki Łacińskiej, tym razem inaczej rozkłada akcenty. Obnaża nie tylko mechanizmy władzy, zdradę, korupcję, polityczno-ekonomiczne przekręty, ale także – brutalnie ujawnia kolonialne krzywdy wyrządzone Gwatemali i oskarża o nie konkretne państwo – Stany Zjednoczone – oraz jego dwóch obywateli – Sama Zemurraya i Edwarda L. Bernaysa. Właściciel amerykańskiego przedsiębiorstwa United Fruit Company i zatrudniony przez niego specjalista od PR-u pojawiają się tylko w prologu, na kolejnych kartach powieści ich nazwiska nie padają już ani razu, co pokazuje, jak skutecznie zadziała ich intryga zrealizowana tak, by brakowało bezpośrednich powiązań między jej skutkami i dwoma postaciami, których nazwiska ostatecznie nie zapisały się na kartach Wielkiej Historii.

Co było celem intrygi? Zachowanie monopolu firmy w Gwatemali przez przekonanie całej opinii publicznej Stanów Zjednoczonych (z politykami i dziennikarzami włącznie), że w latynoamerykańskim państwie panuje komunizm i może się ono stać rosyjskim satelitą. Jakie były skutki? Obalenie prezydenta pragnącego, by w Gwatemali na wzór Stanów Zjednoczonych zapanowała demokracja, oraz skazanie państwa bez żadnego rosyjskiego obywatela i nieprowadzącego żadnych transakcji z Sowietami (nawet natury ideowej) na ekonomiczno-polityczny regres, lata dyktatur, morderstw, tortur, gwałtów, szerzenia się bezprawia. Właśnie o tych latach opowiada peruwiański noblista, po raz kolejny przełamując swoją tendencję do pisania tylko o ojczyźnie (od przegranych wyborów prezydenckich przychodzi mu to coraz łatwiej).

 

Burzliwe czasy, Mario Vargas llosa

 

Sięgając po banana. Wraz z jego historią           

Książka niewierzącego autora ma dwa motta – z Teresy z Ávila, od której Llosa zaczerpnął pomysł na tytuł powieści, oraz z Winstona Churchilla. Słowa brytyjskiego polityka brzmią: „O tej cholernej Gwatemali usłyszałem, dopiero gdy miałem siedemdziesiąt dziewięć lat”. Drugie motto pełni funkcję podwójną – z jednej strony prowokuje czytelnika do refleksji, jak mało on sam wie o Gwatemali i o historii Ameryki Południowej, a z drugiej – rozszerza zarzuty skierowane przeciw Stanom Zjednoczonym na cały „oświecony”, demokratyczny Zachód, cieszący się ze swojej dominacji kulturowej.

Gdyby nie lektura książki, trudno byłoby uwierzyć, że dwójka chciwych przedsiębiorców może doprowadzić do tak tragicznego ciągu wydarzeń. Patrząc na dawniej egzotyczny przysmak, dziś właściwie stały element codziennego menu, czyli banana, na którym United Fruit Company zbiło fortunę (czy może kokosy – w tym kontekście ciekawie byłoby zbadać etymologię tego wyrażenia), można odnieść nieprzyjemne wrażenie współuczestnictwa, nawet jeśli nie poprzez czyny, to przez korzystanie z „owoców” wyjątkowo perfidnej manipulacji. Odwagi wymaga także zmierzenie się z pytaniem, o ilu jeszcze takich historiach Zachód nie chce ani mówić, ani pamiętać.

 

Zdzierając fasadę. Lecz nieskutecznie

Zachód jest jednak w powieści ukazany głównie jako jakaś zewnętrzna, obca siła, wciąż oddziałująca na dzieje Gwatemali oraz jej mieszkańców. Jedną z nich jest tajemnicza Miss Gwatemali, dawniej ukochana jedynaczka Marita, a w późniejszych latach – femme fatale wśród polityków i zbrodniarzy. Chociaż na kartach powieści wzbudza raczej sympatię czytelnika (z pewnością jest to bohaterka, która radzi sobie w świecie męskiej dominacji), to trudno oprzeć się dreszczowi grozy, gdy na ostatnich kartach powieści Llosa opisuje rozmowę z pierwowzorem postaci. Podczas spotkania kobieta nazywa swoich kochanków-morderców „dżentelmenami w każdym calu”.

Grozę osłabia jednak wątpliwość, czy nie jest to fasada, za którą kryje się inna historia. Miss Gwatemali bowiem skrywa część prawdy i lawiruje, odpowiadając na pytania. Czy Marita brała udział w zamachu przeciwko prezydentowi? Czy rzeczywiście była agentką CIA? – na te pytania nie odpowiadają źródła historyczne. Również rozmówczyni nie udziela na nie odpowiedzi. Niejednokrotnie woli konfabulować, co czyni w swojej powieści także Mario Vargas Llosa i dlatego spotkanie z opisaną w powieści postacią umieszcza dopiero na końcu książki. Bo chociaż opowieść prowokują rzeczywiste wydarzenia (o czymś świadczy prolog), Llosa daje pierwszeństwo fikcji, celowo oddzielając części bardziej „faktograficzne”, okalające powieść swoistą klamrą (chociaż wstawki historyczne będą się także pojawiały w toku głównej akcji, prawdopodobnie w założeniu miały być one jej nierozerwalną częścią). Autor „Miasta i psów”, nie dociekłszy prawdy, uzupełnia faktografię wyobraźnią. Ani na moment nie traci jednak z oczu historycznego krajobrazu epoki.

 

Książki Maria Vargasa Llosy w Empiku

 

Mówiąc prawdę, chociaż konfabulując

Llosa balansuje na cienkiej granicy, pisząc o ludziach, dla których poruszane tematy wciąż są drażliwe. Wypomina mu to Marita w słowach: „Proszę się nie fatygować i nie wysyłać mi pańskiej książki, kiedy już się ukaże, don Mario. W żadnym wypadku nie przeczytam jej. Za to owszem, uprzedzam pana, przeczytają ją moi prawnicy”. Może z ostrożności, a może z taktu, pisarz nie dopowiada pewnych kwestii i niejednokrotnie podczas lektury można mieć wrażenie niedosytu (połączonego z przesytem związanym z nadmiarem epizodów i brakiem jednej osi).

To, co jest jasno dopowiedziane, to własne opinie Llosy. Peruwiański artysta pasjonujący się polityką zajmuje wyraźnie antyimperialistyczne stanowisko i staje po stronie obalonego prezydenta Jacoba Árbenza. Krytycznie opisuje także, jak się skończyło zwalczanie nieistniejącego komunizmu: „interwencja północnoamerykańska w Gwatemali opóźniła o całe dekady demokratyzację kontynentu i kosztowała tysiące ofiar śmiertelnych, bo przyczyniła się do popularyzacji mitu rewolucji zbrojnej i socjalizmu w całej Ameryce Łacińskiej. Co najmniej trzy pokolenia młodych ludzi zabijały i dawały się zabijać za inne nieosiągalne marzenie”. Pisarz łączy rewolucję Che Guavery z chciwością dwójki amerykańskich biznesmenów.

Dzięki swojej powieści Llosa daje gwatemalskiemu społeczeństwu szansę na to, by historia ich ojczyzny wybrzmiała na arenie międzynarodowej – przerażająco, poruszająco i, co bardzo ważne, oskarżycielsko. Chociaż czytelnik wie, że przeczytał powieść utkaną nie tylko z historii, ale także w znacznej mierze – z wyobraźni, to groza opisanych wydarzeń przemawia do niego silniej niż jakikolwiek materiał czysto historyczny. Na tym właśnie polega hołubiona przez noblistę moc literatury i także dlatego autor nie chce, by nazywać jego książkę powieścią historyczną.

 

Przeczytaj także recenzję książki „Wilk w owczej skórze”, poświęconej skandalowi w Komitecie Noblowskim.