Podczas gali Bestsellerów Empiku 2018 statuetkę w kategorii „literatura zagraniczna” wręczyła współzałożycielka i prezeska Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury – Justyna Czechowska, a nagrodę dla książki „Tatuażysta z Auschwitz” odebrały: autorka Heather Morris, wydawca Hanna Grudzińska i autorka przekładu powieści z języka angielskiego – Katarzyna Gucio, która wygłosiła jedno z najciekawszych wystąpień tego wieczoru, zaczynając od przywołania obowiązkowej na studiach translatorskich lektury „Niewidzialność tłumacza” (link do cytatów z gali). W kuluarach Katarzyna Gucio opowiedziała trochę więcej o pracy translatorskiej.

Tłumacze literatury ostatnio są bardziej zauważalni, jak pani sądzi, dlaczego?

Jest wiele powodów, jeden z nich to z pewnością działalność Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury, które powstało stosunkowo niedawno. Zrzeszyliśmy się i natychmiast okazało się, że w grupie siła. Zabiegamy dosyć konsekwentnie o to, żeby cytaty były opatrzone nazwiskiem tłumacza lub tłumaczki, bo Szekspir nie pisał po polsku, a także o to, żeby w recenzjach pojawiały się nazwiska autorów przekładu. I tak pomalutku do świadomości ludzi przesącza się informacja o tym, że pośrednikiem pomiędzy autorem a czytelnikiem jest właśnie tłumacz.

 

W jakim stopniu stara się pani być przezroczysta dla odbiorcy podczas tworzenia przekładu?

To jest moje podstawowe zadanie: staram się, żeby mnie tam w ogóle nie było widać.

 

Ale wciąż pokutuje opinia o przekładach, że mogą być albo piękne, albo wierne.

To stare przysłowie przypisywane niesłusznie Wolterowi więcej mówi, jak sądzę, o niezbyt przyjemnym stosunku do kobiet niż o prawdzie. Tłumaczenia wcale nie muszą być albo piękne, albo wierne. Tłumaczenie ma właściwie jedno tylko zadanie: żeby utwór literacki w języku przekładu wywołał podobną reakcję u czytelnika jak w języku oryginału. Jeśli wzrusza, to ma wzruszać, jeśli śmieszy, to ma śmieszyć, jeśli budzi skojarzenia, to ma budzić skojarzenia. I tu najczęściej zaczynają się schody, bo przecież kultury bardzo się różnią. Tłumaczę z języka bardzo popularnego, w związku z tym cały świat kultury, który stoi za tym językiem, jest nam znany. Tłumacze z języków bardziej egzotycznych zmagają się na przykład z problemem niezrozumiałości pewnych kodów kulturowych, odniesień historycznych czy odniesień ze świata popkultury. Musimy dbać o to, żeby idiomy działały po polsku, ale niosły też tę samą grę słów co w oryginale.

 

Czy zdarza się pani przekładać kod kulturowy z innej kultury na naszą?

Zdarza się, ale zależy to od tekstu. W literaturze pięknej jak najbardziej, a w przypadku non fiction muszę bardzo uważać. Oddałam właśnie do redakcji przekład książki Charliego LeDuffa o współczesnych Stanach Zjednoczonych. Nie mogłam zamieszczać odniesień do polskiej kultury, chociaż aż się prosiło, ponieważ LeDuff pisze o konkretnych ludziach i o konkretnej rzeczywistości. W literaturze pięknej już mam tę możliwość. W poezji... to już jest marzenie dla tłumacza, bo wtedy można sobie poszaleć i w formie, i w treści.

 

A jak podchodziła pani do tłumaczenia „Tatuażysty z Auschwitz”, który z jednej strony opowiada o losach autentycznej osoby, czyli jest blisko literatury fakty, ale jednak jest opowieścią zbeletryzowaną? Literatura faktu czy piękna?

To zdecydowanie literatura piękna. Podkreślam: jest to powieść i byłabym bardzo ostrożna przy klasyfikowaniu jej do literatury faktu. O tyle łatwiej jest mi tak kategorycznie się wypowiadać, że od kilkunastu lat zajmuję się przekładem tekstów historycznych, m.in. dotyczących getta warszawskiego, a zwłaszcza łódzkiego; pracuję z historykami. Zresztą autorka „Tatuażysty...” podkreśla, że jest to historia jednego człowieka, ale sfabularyzowana. Literatura rządzi się swoimi prawami. Pewne kwestie trzeba uprościć, inne rozwinąć, pewne rzeczy podkreślić, inne troszkę schować z różnych powodów, głównie fabularnych.

 

A co ze zmianami?

Myślę, że jeśli chodzi o osobiste relacje, to ich nie było, bohaterem jest człowiek, który przeszedł przez piekło obozu i jego historia jest prawdziwa. Natomiast jeśli spotkał na swojej drodze na przykład piętnastu esesmanów, to powieść by tego nie udźwignęła i tych piętnastu stało się esencją jednego występującego w powieści. Najprościej jest chyba myśleć o tym tak, jak myśli się o ekranizacji. Tam też pewne rzeczy są zmieniane, ale nie chodzi o przekłamania, ale o płynność narracji.

 

Rozmawiała Magdalena Walusiak