Czeskie przyciąganie

Pierwszy w historii Republiki Czeskiej przypadek, kiedy Czeska Akademia Filmowa i Telewizyjna (CFTA) wybrała kandydata wyreżyserowanego nie przez rodaka, miał miejsce w 2013 roku. Nasi południowi sąsiedzi postawili na „Gorejący krzew”, zrealizowany dla HBO serial, w którym Agnieszka Holland rozliczyła konsekwencje Praskiej Wiosny. Niestety, obraz odpadł ze względów proceduralnych: regulamin Akademii wykluczał wtedy eksploatację telewizyjną, a „Gorejący krzew” gościł już w ramówce stacji w kilku krajach.

Pierwszy odcinek zaczyna się od samospalenia Jana Palacha na placu Wacława 16 stycznia 1969. Jego czyn powtórzyło w Czechosłowacji 26 osób. Siedem zmarło. Klamrą spajającą „Gorejący krzew” jest samospalenie innego studenta - Jan Zajíca 25 lutego 1969. Holland pokazuje, jak zaledwie przez miesiąc zmieniły się nastroje społeczne, które z rewolucyjnych przeszły w konformistyczne. Reżyserka była przekonana, że dziś tamten moment historii obchodzi już tylko ludzi z jej pokolenia, którzy naocznie doświadczyli inwazji wojsk Układu Warszawskiego.
- Jakby do mnie przyszło dwóch kolegów w moim wieku i powiedziało: „Zróbmy coś z tym”, to bym im odpowiedziała: „A kogo to dziś interesuje”. Ale jak zgłosiło się do mnie dwóch 25-letnich producentów i 27-letni scenarzysta, to pomyślałam sobie, że urodziło się już pokolenie, które nie pamięta niewoli i być może w sposób wolny chce się zmierzyć z tym tematem - mówi w dokumencie „Powrót Agnieszki H,”, w którym Joanna Krauze i Jacek Petrycki przyglądają się jej powrotowi do stolicy Czech. I sprawdzają, jakie piętno na niej odcisnęła.

Holland rozpoczęła w Pradze studia 15 września 1966 roku w szkole filmowej FAMU. Powodów wyjazdu za granicą miała kilka. Raz - chciała studiować reżyserię, a w Łodzi (PWSTviT uważała za playboyską i pełną szpanu) nie było to dla niej możliwe, bo nie przyjmowano nikogo po maturze - trzeba było mieć dyplom ukończenia innego kierunku. Dwa - dało się już odczuć antysemickie nastroje, które kulminację osiągną w marcu ’68. Jej ojciec Henryk Holland, wywodzący się z inteligencji komunizujący Żyd, popełnił samobójstwo w 1961 roku. - Wiedziałam, że będę wkrótce persona non grata. Mój wyjazd był próbą oszukania rzeczywistości politycznej - mówi. Trzy - do Czechów ciągnęło ją kino - świeże, ożywcze, oryginalne, inne od tego, co kręciło się w Polsce. Do wyjazdu zachęcała ją też matka Irena Rybczyńska przekonana, że studiując poza miejscem zamieszkania, córki (Agnieszka Holland ma siostrę Magdalenę Łazarkiewicz, również utytułowaną reżyserką filmową i teatralną) usamodzielnią się.
 

Zimny prysznic

Na egzaminie do FAMU Holland dostała trzy rekwizyty: buty z kolcami, butelkę z wodą mineralną i prysznic. Przy ich użyciu musiała wymyślić sytuację i wygrać ją pantomimą. - Wbiegłam do pomieszczenia jak biegacz, zdjęłam but, ktoś mi podał butelkę wody, ja wydrążyłam w niej kolcem dziurę i zrobiłam sobie zimny prysznic - relacjonuje. Dostała się z pierwszą lokatą na liście. Zaraz pod nią znalazł się Ladislav Adamik, jej przyszły mąż, Słowak. Na roku mieli w ogóle międzynarodowe towarzystwo - Czechów na liście było jedynie dwóch, a resztę stanowili Francuz, Bułgar i studenci z Jugosławii. Studiowali w kulturowym tyglu.

Przyjaciele Holland z tamtego okresu wspominają, że to ona była prowodyrką intelektualnych dysput, które odbywały się najczęściej przy partyjce brydża. Omawiali dramaturgię, sposób prowadzenia kamery, oświetlenia, a także literaturę. Historię tej ostatniej wykładał im Milan Kundera. Opowiadał o Jamesie Joycie, Hermannie Brochu, Tomaszu Mannie czy Franzu Kafce, których studentka Holland doskonale znała, bo ich twórczość była w Polsce wydawana po odwilży. Dla Czechów to było objawienie. Drugim profesorem mającym na nią ogromny wpływ był reżyser Evald Schorm, twórca głośnych filmów „Powrót syna marnotrawnego” i „Odwaga na co dzień”, które - poprzez stawiane pytania o moralność i etykę - zrobiły na niej duże wrażenie.

Agnieszka Holland i ekipa Szarlatana na festiwalu Berlinale

Agnieszka Holland i obsada filmu „Szarlatan” fot. Tobias Schwarz/AFP/East News  

Choć brylowała w bohemie i zachłystywała się bogactwem praskiej architektury (- Dla mnie to jest najpiękniejsze miasto świata - przekonuje), w końcu musiała na obczyźnie poczuć alienację i tęsknotę za ciepłem rodzinnego domu. Samotność pomógł jej zwalczyć związek z Laco Adamikiem. Dokarmiała ich matka Holland, która przywoziła im wyprawki. Na ślubie panna młoda miała zieloną sukienkę. Nie podobała jej się, ale innych nie było. Różnicę ich charakterów widać było od początku: Holland ciągnęło tam, gdzie świszczą kule, a Adamik chronił żonę i ciągnął ją w bezpieczne miejsca.

1 maja 1968 roku młodzi ludzie zorganizowali demonstrację w ramach reakcji na wydarzenia marcowe, kiedy policja spałowała studentów. Demonstracja odbyła się z inicjatywy przebywających w Pradze Polaków. Miesiąc później Holland nie pojechała na wakacje do Warszawy, bo bała się, że utknie w Polsce. Władza łatwo mogła ją zatrzymać, bo granicę przekraczała na wizie turystycznej, a nie studenckiej. To efekt pomocy Wandy Załuskiej - urzędniczka nie powinna młodej Holland pozwolić zdawać na FAMU, a jednak wbiła jej w papier pieczęć. W nocy z 20 na 21 sierpnia mogła więc Holland być świadkiem wjazdu wojsk Układu Warszawskiego do Czechosłowacji. Zbuntowani studenci zrywali tabliczki z nazwami ulic, żeby zdezorientować Rosjan, i podawali w ciągle działającym podziemnym radiu numery rejestracyjne samochodów kolaborantów, przez co zginęło kilka niewinnych osób.

Szarlatan Agnieszki Holland

Walka kiełbaskami z wrogiem

Studenci szybko zorientowali się, że najeźdźcy dostali niewiele zapasów żywności, więc drugiego dnia byli już potwornie głodni. - Kupowaliśmy z Czechami morawskie kiełbasy, które jedliśmy tak, że nam spływał tłuszczyk z papryką po brodach, i dorodne brzoskwinie, z których sok aż nam kapał z ust. Patrząc na nas, Rosjanie mieli tak wygłodniałe oczy jak za wielkiego głodu na Ukrainie – mówi Holland, która w „Zapiskach ze współczesności” opowiada, że odczuwała nawet wyrzuty sumienia, że ona w czasie inwazji tak dobrze się bawi, a znajomi w Polsce cierpią.
Na trzydniowy strajk okupacyjny, który zorganizowali na FAMU w listopadzie, przyszedł Karel Kryl. Nikt go wtedy nie znał. Wykonał swoje piosenki, które młodzi filmowcy zarejestrowali na taśmie magnetofonowej. Agnieszka Holland przewiozła nagranie do Warszawy, gdzie antysystemowa twórczość barda Praskiej Wiosny natychmiast spopularyzowała się. Strajk, który popierał cały naród, był dla niej doświadczeniem, które potem porówna do karnawału „Solidarności”. Na własnej skórze poczuła jednak, jak opór społeczeństwa zamienia się w pogłębiający się konformizm i samo-rezygnację. Była świadkiem tego, jak gotowi do poświęceń ludzie ulegają komunistycznej normalizacji. To doświadczenie z nią zostało i podzieliła się nim ze światem 45 lat później właśnie w wybitnym „Gorejącym krzewie”.

Szarlatan film Agnieszki Holland

„Szarlatan” reż. Agnieszka Holland. mat. GutekFilm

Na strajku poznała również Václava Havla i Miloša Formana. Spotkała się z nimi, gdy pojechała do Pragi oglądać aksamitną rewolucję, wobec której ten pierwszy był nastawiony pozytywnie, a drugi wyjątkowo sceptycznie. - Nie wierzył, że wolność przyniesie coś dobrego. Mówił, że ludzie są jak zwierzęta w zoo, które nagle się wypuszcza do dżungli. W ogrodzie zoologicznym nie są wolni, ale są bezpieczni i wykarmieni, a w dżungli mogą zginąć w każdej chwili, więc muszą być ostrożni na każdym kroku. Forman konkludował, że kiedy jest się przyzwyczajonym do bezpieczeństwa w zoo, nie da się przetrwać w dżungli - wspomina Holland.

Chwile grozy przeżyła niedługo po strajku, gdy razem z kolegami wpadli z powodu powielacza, na którym mieli kopiować nielegalne ulotki, ale nikt nie umiał go obsłużyć. Milicja zabrała ją na komendę w pierwszą rocznicę ślubu. Holland bardzo szybko rozpracowała, w jaką grę grają z nią służby straszące, że czeka ją śmierć lub dożywocie. W więzieniu Ruzyně spędziła miesiąc, głównie na spacerowaniu, śpiewaniu rewolucyjnych pieśni i czytaniu opasłych lektur w stylu „Ulissesa” czy „Prawdy powieściowej i kłamstwa romantycznego”, które podrzucał jej Laco Adamik. Matka próbowała ją przenieść na odsiadkę do Polski, ale - jak dowiedziała się od jednego z oficjeli - jej córką wsadzono do więzienia na życzenie polskich władz. - To było super doświadczenie. W ogóle go nie żałuję - zapewnia z uśmiechem Holland, która wykorzystała je na planie „Przesłuchania” (1982) Ryszarda Bugajskiego. Wcieliła się w ekstremalną komunistkę Witkowską, której nikt inny nie chciał zagrać. Krystyna Janda pluje jej na ekranie kilkakrotnie w twarz.

Przesluchanie dvd

 


Kino - gra z widzem

Pobyt za kratkami zaniepokoił profesorów FAMU, którzy bali się, że władze każą im relegować Holland z uczelni. Zdecydowano się przyspieszyć jej graduację. Za film dyplomowy miał uchodzić zrealizowany na trzecim roku „Grzech Boga”, luźna adaptacja „Grzechu panajezusowego” Izaaka Babla. Bohaterką jest sprzątaczka, która jest cały czas poniżana i gwałcona, na zmianę rodzi i roni. Kiedy ma już dość swojej niedoli, idzie na strych, gdzie przebywa Bóg, i skarży mu się. Stwórca lituje się i daje jej anioła - do jego roli Holland znalazła ślicznego hipisa, który zginął wkrótce potem. Jego matka przyszła do reżyserki, która nie miała odwagi pokazać jej filmu ze względu na zakończenie. W filmie delikatny anioł ginie przygnieciony przez ciężarną kobietę, która najpierw łamie mu skrzydła, a wreszcie dusi. „Grzech Boga” zdobył świetne noty profesorów. Do uzyskania dyplomu brakowało jeszcze pracy teoretycznej, którą Holland poświęciła relacji między twórcą a formą. - Musiałam ją bardzo szybko napisać. To, co zrobiłam, to był taki troszkę jakby plagiat: przepisałam to i owo z Gombrowicza - śmieje się reżyserka i choć przyznaje się do tego głośno, uczelnia i tak przyznała jej tytuł Doktora Honoris Causa. Łącznie spędziła w Pradze 4,5 roku.

Obywatel Jones

Nasiąknęła w tym czasie kinem i ideami pokolenia, które szukało własnych środków ekspresji i artystycznego wyrazu. Jej generacja nie chciała powielać tego, co robili starsi, doświadczeni wojną koledzy, którzy rozliczali się z dziedzictwem obozów koncentracyjnych, upadku wartości i moralności, traumy, strachu. Młodzi filmowcy nie zamierzali chować się za konwencją ani gatunkiem, dekonstruowali zastane porządki, zrywali z normami i tradycjami, wciągając widzów w swoistą grę. Nowe kino mogło być zabawą, emocją, kolażem, hucpą. Takie myślenie doprowadziło do rewolucji lat 60., która przetoczyła się przez wiele kinematografii - amerykańską, francuską, brytyjską, czechosłowacką, ale ominęła Polskę, gdzie młodzi filmowcy gromadzili się wokół dwóch kolegów: Wajdy i Zanussiego. I mieli inne pragnienia niż przenicowywać język kina: chcieli opowiadać o tym, co ich otacza, wyrażać towarzyszące temu emocje gniewu i frustracji, na co nie pozwalała cenzura.

w ciemnosci plyta blu-ray

Dla przesiąkniętej myślą czeską Holland inspiracje były jednak ważniejsze niż rzeczywistości. Realizm był dla niej wulgarny, a kino pełniło ważną rolę kreowania. Wierzyła w jego piękno. Szybko jednak uświadomiła sobie, że filmowcy kręcący w latach 60. i 70. mogli rewolucjonizować język kina, bo mieli publiczność, która za nimi poszła. Sama była przecież takim wiernym widzem. Oglądała wtedy nawet dziesięć filmów tygodniowo. Była stałym gościem DKF-ów i pokazów organizowanych przez ambasady. Podczas spotkanie na festiwalu w Rotterdamie w 2019 roku wspominała, jak znalazła zeszyt z listą ulubionych filmów z 1965 roku, na której znalazło się… 250 pozycji. Dominowali czescy reżyserzy, ale nie zabrakło też amerykańskich przedstawicieli, choć dokonania tych uważała w gruncie rzeczy za nudne. - Jeśli w roku znajdę cztery, pięć filmów godnych zapamiętania dzisiaj, to mogę mówić o sukcesie - śmiała się na spotkaniu z publicznością Holland.

To Wajda nauczył ją, że mainstream jest ważny. I chociaż Holland bliższe było filozoficzne kino spod znaku Tarkowskiego, na początku swojej kariery czuła, że ma iść taką drogą, która pozwoli jej zawrzeć istotne obserwacje rzeczywistości i sprowokować niewygodne pytania dla szerokiego grona odbiorców. To ścieżka amerykańskich filmowców: Francisa Forda Coppoli i Martina Scorsesego, którzy robili zaangażowane kino społeczne dla szerokiej publiczności.

Szarlatan reż Agnieszka Holland

„Szarlatan” reż. Agnieszka Holland. mat. GutekFilm

Pół wieku później jej „Szarlatan” nadal łączy te cechy. W historii Jana Mikoláška, zielarza, którego życiorys przetrąciła komunistyczna władza, wybrzmiewają najlepsze motywy jej kina: nierówna walka jednostki z systemem i jej osamotnienie, gdy wytraca się energia społecznego wsparcia. Holland odnajduje w tej opowieści uniwersalne mechanizmy, dzięki czemu jej film jest nie tylko podsumowaniem historycznego czasu, ale i aktualną metaforą współczesności. Czesi, zamiast wszczynać śledztwo na temat tego, po czyjej stronie stoi reżyserka i kogo swoim filmem krytykuje, woleli się w jej obrazie przejrzeć. A teraz, wystawiając „Szarlatana” w boju po Oscara, podstawiają to lustro również innym. 15 marca poznamy nominowanych do statuetki, a 25 kwietnia dowiemy się, kto jest laureatem.

*Korzystałem z filmów „Powrót Agnieszki H” w reżyserii Krystyny Krauze i Jacka Petryckiego (dostępny na vod.tvp.pl) i słuchowiska „Zapiski współczesności” (dostępny na stronie Ninateki). To z nich pochodzą cytowane w tekście wypowiedzi reżyserki.

Zdjęcie okładkowe: fot. Wojciech Olszanka/East News