Rozmawiamy o albumie „Lumpeks”, o tym czy można przewidzieć, że piosenka stanie się przebojem i planach na najbliższy, wciąż niepewny z powodu pandemii czas. Arek jest optymistą i mamy nadzieję, że jego słuchaczom też się to udzieli.

Piotr Miecznikowski: Lumpeks to w rozumieniu dosłownym miejsce, w którym stare i użyte już kiedyś rzeczy dostają szansę na drugie życie. Kiedy się nad tym zastanowić, to jest to także zjawisko, które może być punktem odniesienia do rozmyśleń o sztuce w czasach kultury remiksu. Czy w twoim przypadku taki artystyczny, muzyczny recycling też ma zastosowanie?

  • Arek Kłusowski: Oczywiście! Moja interpretacja tego tytułu, wizja i koncept to jeden do jeden dokładnie to, co powiedziałeś. Zrozumiałeś moje intencje. Lumpeks to taki etap w życiu, kiedy kończysz pewną historię, zaczynasz kolejną i przez chwilę znajdujesz się na takim końcu końca świata. W poczekalni. I masz dwie opcje – albo uciekasz w popłochu z nabytą mocą super bohatera, albo zostajesz i gnijesz. Płyta „Lumpeks” zbiegła się z takim momentem w moim życiu, kiedy wywróciłem wszystko do góry nogami. Sytuacja jak z filmu (śmiech). Szukałem kluczowego słowa na nazwę krążka, które spięło by te opowieści i przedstawiło doskwierający stan. Z całą swoją historią, trochę znoszony i zużyty, stanąłem przed wyzwaniem odpowiedniego wystylizowania mojej nowej opowieści.

    I to był pomysł na album.

 

„Lumpeks”  Arek Kłusowski

 

Twoja historia jest bardzo ciekawa. Pisałeś piosenki dla innych wykonawców, a to daje komfort bycia niejako „schowanym” za plecami artysty, który swoją twarzą firmuje konkretną kompozycję. Teraz, kiedy sam stanąłeś na scenie, przed mikrofonem, musisz się zmierzyć z odpowiedzialnością za wszystko co robisz. To wymaga odwagi.

  • Całe szczęście nigdy nie byłem szczególnie nieśmiałą osobą. Tutaj nie chodzi o rozbuchane ego czy narcyzm, ale wiem co robię i jestem świadomy wszystkiego, czego się w nauczyłem. Jako songwriter często czuję, że piosenka ma szansę zaistnieć trochę szerzej. Czy będzie przebojem czy nie, czy kogoś poruszy. Mam taką drobną przypadłość, że jestem hiper wrażliwy i to daje mi możliwość zupełnie naturalnego odczuwania czy dany utwór zostaje ze mną czy szybko przemyka mimo uszu. Wciąż aktywnie słucham muzyki, kocham to robić i to jest moje największe uzależnienie. Są takie piosenki, o których myślę – O.K. to jest „czasoumilacz”, ale są też takie, które z racji melodii, harmonii, aranżacji czy ładunku emocji, przykuwają uwagę i potrafię ich słuchać przez trzy dni z rzędu. Niektóre kompozycje robią z nami niemal paranormalne rzeczy (śmiech). Kiedy coś napiszę, od razu czuję czy ma potencjał. Czasami stworzę coś co kompletnie nie pasuje do mojego brzmienia i flow. Najczęściej takie numery wrzucam do szuflady albo oddaję komuś, komu się podobają.

    Zdecydowanie wiem kiedy coś spartaczę, kiedy źle zaśpiewałem, koszmarnie się ubiorę i tak samo widzę, kiedy powinienem być z siebie zadowolony.

To bardzo ciekawe. Jakiś czas temu, kiedy rozmawialiśmy z LP, która robi dokładnie to samo co ty, czyli oprócz bycia wykonawcą pisze także piosenki dla innych artystów, to stwierdziła, że nigdy nie jest w stanie przewidzieć, czy kompozycja stanie się przebojem czy nie. Jej zdaniem to zawsze jest loteria.

  • Oczywiście, też nie jestem jasnowidzem. Musimy pamiętać, że na ostateczny kształt numeru składa się jeszcze jakość wykonania, produkcja, miks itd. Kiedy oddaję piosenkę jest surowa, to szkic wymagający oszlifowania. Wiele zależy od tego, co wydarzy się z nią później. Jeżeli energie się połączą, to idzie dobrze, jeżeli nie, to klapa. Mimo wszystko mam nosa co może się spodobać, a co nie.

Potrafisz być uparty? Konsekwencja w działaniu to bardzo ważne zjawisko, ale wielu artystów o tym zapomina.

  • Patrząc na moją dotychczasową drogę artystyczną to upór jest jej najważniejszym atrybutem. To wręcz mój sposób na nieśmiertelność (śmiech). Osiem lat pracuję na rynku i czasami było mi naprawdę ciężko. Byłem w pięciu wytwórniach, zrobiłem mnóstwo muzyki, która trafiła do kosza, przed debiutem nagrałem trzy płyty, które nie ujrzały światła dziennego. Te lata to ogrom pracy i moje bezwzględne poświęcenie dla sztuki. Kiedy było kryzysowo i beznadziejnie mogłem odpuścić i zacząć szukać nowych przygód, ale muzyka to moje DNA, nie wyobrażam sobie, żebym mógł robić cokolwiek innego. Kiedy nie szło mi z moją solową działalnością, to pisałem piosenki dla innych. Gdy nikt nie chciał już tych piosenek to organizowałem koncerty. Później pracowałem w teatrze, muzyka była bez przerwy obecna. Cały czas pragnąłem dostępu do sceny i rozwijania się.

    Nawet kiedy nie widziałem już żadnych perspektyw i nie miałem pieniędzy na podstawowe rzeczy to nadzieją napawali mnie znajomi, którzy powtarzali – Arek nie łam się, ciężka praca w końcu przyniesie owoce, jeszcze znajdziesz managera, będą cię grać w radiu, będzie cudownie. A mnie się wydawało, że mam pecha i zła karma wciąż dopada. Pytałem – czemu mnie to wszystko spotyka? Co takiego zrobiłem? (śmiech). Mimo, że wypadłem z obiegu i musiałem zaczynać kilka razy od zera, to w końcu szczęście się do mnie uśmiechnęło. Dziś myślę nawet, że to dobrze, że sukces nie przyszedł za szybko. Wcześniej mógłbym nie docenić tego co dziś sprawia mi ogromną radość, tak jak na przykład fakt, że dziennikarze pytają mnie o różne sprawy i chcą znać moje zdanie. To jest bardzo miłe (śmiech).

 

 

O.K. opowiedz proszę o procesie tworzenia albumu „Lumpeks”. W jaki sposób pisałeś materiał, jak, kiedy i z kim nagrywałeś?

  • Zamysł tego albumu był bardzo dokładnie sprecyzowany. Wszystko narodziło się z fascynacji muzyką lat osiemdziesiątych i zespołami takimi jak Depeche Mode czy Blondie. Często wracałem do tych brzmień. W końcu pewnego razu w Bieszczadach, włączyłem playlistę z muzyką ejtisową i pomyślałem – kurcze, chciałbym coś takiego zrobić! Coś dziwnego się wytwarza. Piękny stan.
    Wziąłem się do pracy i w ciągu sześciu miesięcy powstało około trzydziestu piosenek, z których ostatecznie jedenaście trafiło na płytę. Od samego początku wiedziałem, że chcę pracować z Maćkiem Sawochem, odpowiedzialnym m.in. za „Rocznik 92” na debiutanckim albumie. Opowiedziałem mu, jak sobie ten materiał wyobrażam, że chcę napisać trochę mocniejsze, bardziej dosadne teksty. Cała narracja miała być osadzona tu i teraz.

    Komentarz rzeczywistości bez wyszukanych przenośni i przemycania poglądów między wierszami.

    Wszystko wyszło bardzo naturalnie, pisałem o sprawach, które były stałym tematem moich rozmów z bliskimi. To była aktualna i ważna dyskusja.

    Kiedy opowiedziałem o wszystkim Maćkowi, on idealnie przełożył moje myśli i emocje na dźwięki. Wymyśliłem linie melodyczne, nagrałem je na dyktafon – nie gram na żadnym instrumencie, więc to jest moje podstawowe narzędzie pracy – i nagle z tych wszystkich skrawków, fragmentów i szkiców, zaczęła się układać jedna całość. Trochę jakby jakaś niewidzialna siła czuwała nad nami i pociągała za sznurki (śmiech). To było dość dziwne, metafizyczne niemal przeżycie. Tyle zbiegów okoliczności złożyło się na sprawny proces powstawania album, że zaczynam wierzyć, że zrobiliśmy ważną rzecz.

Pandemia wam nie przeszkodziła?

  • Trochę tak. Dwa razy przesuwaliśmy premierę, ale teraz w końcu się udało. Dłużej nie było sensu czekać, bo w końcu straciłbym cierpliwość i zaczął kombinować, że może coś jeszcze zmienić, poprawić, zaczęłoby się marudzenie (śmiech). Poza tym, pandemia nie miała tak wielkiego wpływu na prace przy „Lumpeksie”. Logistycznie kilka rzeczy się skomplikowało, trudniej było się poruszać, ludzie musieli siedzieć na kwarantannach itd. Obostrzenia typu dystans społeczny w ogóle mnie nie obeszły, ponieważ ja tak żyję na co dzień, nic się dla mnie nie zmieniło w tej materii (śmiech). Od dłuższego czasu funkcjonuję w dystansie do wszystkiego.

    Przeniosłem parę sesji zdjęciowych i klipów i to tyle komplikacji, ale za to np. moi rodzice bardzo ciężko przechorowali wirusa, koledzy stracili bliskich, to bardzo poważna sprawa. Niemniej jednak nie mam w zwyczaju dzielenia się swoimi problemami w social mediach czy chodzenia na noże z otoczeniem. Wolę raczej przepracować problem, wyciągnąć wnioski i ewentualnie pomóc komuś, kto sobie nie radzi.

 

Arek Kłusowski

 

Płyta jest już w sklepach, piosenki w radiach, powstaje pytanie – co dalej? Jest nadzieja na jakieś koncerty pomimo skomplikowanej sytuacji?

  • Tak! Mamy zaplanowane koncerty. Z pewnością będzie to biletowany koncert premierowy w Warszawie – zapraszam do Pragi Centrum 01 lipca. Później jeszcze kilka festiwali, mam nadzieję że wszystko się uda. Materiał na trzecią płytę już mam napisany, więc teraz myślę, żeby wyjechać gdzieś na wakacje, trochę odpocząć. Od dwóch lat nigdzie nie byłem (śmiech).

 

Więcej wiadomości ze świata muzyki oraz wywiadów z wykonawcami znajdziecie na stronie Słucham.

Zdjęcia: mat. wydawcy, fot. Piotr Porębski