Wyjaśnijmy sobie dwie sprawy. Czytam dużo. Trochę za dużo. Taka praca. Czytanie sprawia mi przyjemność od lutego do początku grudnia. W grudniu przestaje. Nadchodzi zmęczenie. Na szczęście grudzień jest czasem podsumowań, więc można powspominać to, co się przeczytało. Ze styczniem jest jednak trudniej. W styczniu bowiem zupełnie nie chce mi się czytać. W styczniu chętnie: oglądam filmy, zwiedzam wnętrza muzealne i - nie da się ukryć - scrolluję media społecznościowe oglądając znajomych w otoczeniu tajlandzkiej czy balijskiej przyrody. Są to rzeczy, które robię z przyjemnością. I śpię. Wszystko, byle nie czytać.

Z tego powodu co roku potrzebuję książki, która obudzi drzemiącego we mnie mola książkowego. Dzieła, które sprawi, że zamiast chować się po kątach przed literaturą, wypłynę na szeroki ocean literek. „Wściekłe suki” atakowały mnie ze stosika nowości z natarczywością, której nie lubię. Jednak uległem. Dwie godziny później udało mi się wyplątać z niezwykle toksycznego świata opisywanego przez meksykańską pisarkę. Wyplątać i zapragnąć znowu czytać, czytać i czytać. Jeśli też potrzebujecie lektury, która obudzi drzemiące w was zwierzę - lepiej trafić nie mogliście i nie mogłyście.
 

Wściekłe suki recenzja
 

Władza i sprawczość 

„Wściekłe suki” w przekładzie Katarzyny Okrasko to kilkanaście monologów kobiet, które zbuntowały się przeciwko swojemu przeznaczeniu. I przejęły władzę.

„Meksyk to olbrzymi potwór, który pożera kobiety. Meksyk to pustynia z prochu i kości. Meksyk to cmentarz z różowymi krzyżami. Meksyk to kraj nienawidzący kobiet”, mówi pierwszoosobowa narratorka monologu „Zbieraczka kości”.

de la Cerda zaprasza nas na przedmieścia meksykańskich miast, do luksusowych centrów handlowych, na fotele opancerzonych samochodów prowadzonych przez mafijnych bossów. I z podszytą goryczą wściekłością opowiada o przerażającej codzienności, w której trup ściele się gęsto, a państwo działa ramię w ramię z przestępcami.

„Usiadłam na ubikacji, nasikałam na test ciążowy i czekałam przez najdłuższą minutę swojego życia" - tak zaczyna się pierwszy monolog „Wściekłych suk”. Jest mocno i bez owijania w bawełnę. Bohaterka „Pietruszki i coca-coli”, bo tak zatytułowany jest ten tekst, okaże się doskonale wiedzieć, czego chce. Jak ma jednak dokonać aborcji ktoś, kto nie ma pieniędzy na zabieg? Niestety doświadczenia Meksykanki pokrywają się z doświadczeniami wielu Polek, co czyni opowiadanie de la Cerdy aż nadto aktualnym.

Kobiety u de la Cerdy nie nadstawiają drugiego policzka, nie wybaczają - mszczą się i przejmują władzę. Robią to, czego chcą. Ale też żałują. Zwłaszcza, gdy wśród ofiar są kobiety. De la Cerda bierze na mężczyznach odwet. Wypycha ich z historii, oddając nie tylko narrację w ręce kobiet, ale i sprawczość. Będące ofiarami przemocy kobiety w „Wściekłym sukach” zamieniają się w postaci rodem z filmów Tarantino, czy innego „Tomb Raider”. Pisarka świetnie gra z tropami popkulturowymi, dzięki czemu jej książka nie jest tylko przerażającym, obyczajowym obrazkiem, ale staje się fikcją celującą wyżej.

Niektóre z historii tworzą wspólną całość - opowiadają to samo zdarzenie z kilku perspektyw, jednak najważniejszy dla tej książki wydaje się język. Każda z kilkunastu postaci mówi tu własnym językiem i opowiada w inny sposób. Zależne jest to zarówno od przynależności klasowej, jak i pochodzenia, co było z pewnością wyzwaniem dla tłumaczki, która - jak mogę sądzić po tym, że świetnie mi się książkę czytało - wywiązała się ze swojego zadania doskonale.

- W dzień mojej śmierci byłam ubrana jak królowa. (...) Królowa tex-mex z Avenida Acueducto”, mówi narratorka „Cekin”. To krótki tekst, w którym choć królowa jest martwa, to świat wciąż ma jej wiele do zaoferowania. W rozpaczy i tragedii de la Cuerda szuka sposobów na odwrócenie historii, przenicowanie ich i opowiedzenie tak, by ofiary nie były sprowadzone do jednej roli. Efekt jest zaskakujący i literacko świeży. Trochę ryzykowne wydaje się uczynienie bohaterek „Wściekłych suk” nadludzko wręcz odpornymi na przemoc. Oczywistym jest, że autorka chce nam opowiedzieć o skutkach życia w świecie pełnym przemocy i uodpornieniu się na nią. Ryzyko jednak tkwi w uznaniu, że to jedyna słuszna droga.

„Wściekłe suki” to debiut meksykańskiej pisarki. Często z debiutanckimi książkami jest tak, że znajdujemy w nich wszystko to, co osoba pisząca do tej pory wymyśliła. Ale mam nadzieję, że ani wyobraźnia de la Cerdy się nie wyczerpała, ani nie zrezygnuje ona z dalszego pisania. Bo to, co przeczytałem, warte jest kontynuacji i rozbudowania do bardziej epickich form. Może już wtedy mniej „tarantinowsko”, a z większą ilością odcieni. Jeśli szukacie książki, która was rozbudzi i sprawi, że wrócicie do fikcji po zimowym uśpieniu, „Wściekłe suki” są dla Was.

Więcej recenzji znajdziecie na Empik Pasje w dziale Czytam