Jeśli czekaliście i czekałyście na „wielką polską powieść”, która opowie o naszych, polskich problemach z historią i tożsamością, w której zarówno postaci męskie jak i kobiece będą napisane tak, że na długo zostaną wam pod powiekami, oto jest.

Świat intersekcjonalny

Nie wiem który raz zabieram się za pisanie o powieści Edwarda Pasewicza. Rzadko zdarza się, by jakaś książka mnie onieśmielała. Bo wyjątkiem są książki, w których czuć tak gigantyczną, wieloletnią pracę autora, życie włożone w stworzenie wielkiego dzieła, które mimo skomplikowania jest opowieścią doskonale „się czytającą”.

Pasewicza mogą Państwo znać jako poetę, dodajmy znowu to słowo - poetę wybitnego - po którego ostatni tom wierszy, „Sztukę bycia niepotrzebnym”, sięgam co jakiś czas zachwycając się tym, jak idealnie opisuje autor świat, w którym przyszło nam żyć. Smutny, pełen niebezpieczeństw czyhających na podmiot liryczny, w którym „Z map znikały kontynenty, zewsząd uchodziło powietrze”. Uchodzi powietrze z naszego świata z roku na rok szybciej, łapiemy je haustami gdy możemy, ale ono nam szkodzi. Robi się duszno. Udusimy się wszyscy - nienawiścią do siebie nawzajem, brakiem pokory i szacunku wobec miejsca, w którym żyjemy.

Mogą Państwo znać Pasewicza również jako prozaika, choć „Śmierć w darkroomie” ukazała się 15 lat temu i były to czasy, gdy jeszcze mówiło się „literatura gejowska” i świat wydawał się dużo bardziej binarny, niż dzisiaj. Świat „Pulverkopfa” to świat - jakby powiedziały osoby aktywistyczne - intersekcjonalny, w którym tożsamości - miłosne, etniczne, światopoglądowe i estetyczne - przenikają się, tworząc niczym w symfonii zróżnicowaną pod względem tempa i nastroju, opowieść o polskiej (choć nie tylko) historii.
 

pulverkopf recenzja
 

Niczym w symfonii Brucknera

Patryk Werhunt, „aryjski blondas z Meseritz” budzi się w 1993 roku. Ma „niespełna siedemnaście lat” i leży w trawie ściskając papierosa ukradzionego matce. Jak sam o sobie mówi: „jestem miłym, zdrowym na ciele i umyśle chłopcem”. Za chwilę dodaje – „jeszcze”. W Meseritz, znanym większości pod polską nazwą Międzyrzecz, dzieje się właśnie tragedia i wraz z bohaterem będziemy jej świadkami. „Wszystko ucichło, kiedy pojawiła się śmierć w wodzie”. Herr Tański, kapitan na statkach handlowych, obieżyświat i gaduła lubiący palić cygara, co w Meseritz budziło pewne kontrowersje, pokaże się nam jako trup przywiązany do koła ratunkowego i zaplątany w trzcinach. Tymczasem Jadwiga Tańska „z pękiem tulipanów, ubrana w czarną garsonkę, w kapeluszu z woalką szła po brzegu i zawodziła: - Płyń po morzach i oceanach, płyń ukochany”.

Sen czy jawa? Raczej jawa, bo za chwilę otumanionego Patryka będzie przesłuchiwać policja. Napięcie na chwilę zmaleje, choć tempo powieści nie do końca. Wszystko dzieje się bowiem zgodnie z tytułami rozdziałów. Pierwszy - po niemiecku - to „Umiarkowanie, zwinnie, tajemniczo”, drugi - „nie za wolno”. Niczym w symfonii Brucknera. Miłośników muzyki uprzedzę, że nie tylko klasyka będzie tu grana. Zarah Leander również wystąpi.

„Byłem Niemcem, nie paliłem, słuchałem pokręconej muzyki, byłem dziwakiem ze starej rodziny”, przedstawia się prawie na samym początku książki Patryk Werhunt, ale na tym się nie zatrzymujemy. Pasewicz szybko wprowadza większość tematów, wokół których będzie krążyć narracja „Pulverkopfa”. Młodość Patryka Werhunta spędzona w Meseritz, jego życie po studiach w Poznaniu, wyjątkowa relacja z babcią Weroniką, Niemką, która nie wyjechała po wojnie ze swojego miasta, miłość do muzyki klasycznej i odkrywanie dzieł zapomnianego kompozytora, Norberta von Hannenheima, postaci historycznej, „wygłodniałego ucznia Schönberga” to historie, które będą się ze sobą przeplatać.

Będą też komplikacje takie jak opowieść samego von Hannenheima, pisana przez Werhunta, sobowtór kompozytora, opowieści babci bohatera o wojnie, akcja T4 przeprowadzana w szpitalu psychiatrycznym, w którym wyląduje kompozytor (i gdzie będzie się nim opiekować właśnie rzeczona babka)... uff… a to jeszcze nie wszystko. Dodajmy do tego wątki żydowskie, wątek kobiet, które muszą wziąć sprawy w swoje ręce, bo facetom nie wyszedł świat, w którym żyją, wydarzenia na „ziemiach odzyskanych” w „tużpowojniu”, relację wnuk-babka, rodzinne tajemnice i - przede wszystkim - miłość do facetów i muzyki, które podzielają zarówno Werhunt i von Hannenheim.

Notatki, szkice, niedokończone wątki

Żeby nie było, że to jest tylko powieść o „wielkich tematach”, dodać trzeba, że Patryk Werhunt lubi pomidory, najlepiej w formie mięsistych, grubych plastrów położonych na chlebie, solidnie posypanych solą i pieprzem. Bo w „Pulverkopfie” jest sporo życia, choć głównie o śmierci się tu mówi.

„Notatki, szkice, niedokończone wątki, i nie rozgryzione tajemnice to moja specjalność”, mówi Patryk Werhunt. A Pasewicz udowadnia, że mimo tych wszystkich pięter skomplikowania narracji, nielinearności opowieści i korzystania z różnych form takich jak listy, zapisy dziennikowe, powieść w powieści, udaje mu się stworzyć powieść logiczną, spójną i nieprzytłaczającą. Są tu wątki, które doskonale już znamy z polskiej prozy, można wymienić choćby „Górę Tajget” Anny Dziewit-Meller, „Dom dzienny, dom nocny” Olgi Tokarczuk, powieści Karpowicza i Witkowskiego.

Zachwyca język powieści, a właściwie kilka języków, bo każda opowieść i postaci zyskują własną, niepowtarzalną dykcję. Do tego mamy mistrzowskie panowanie nad zróżnicowaniem tempa opowieści, która chwilami jest gorączkowa, jakby bohater musiał wyrzucić z siebie to, co zalega mu się w głowie, a niekiedy zwalnia i sięga w głąb jego myśli. Bywa też erotycznie i dosadnie.

„Nasza historia”

Gdy młody Patryk podsłuchuje rozmowę matki z babką, zauważy, że tej nocy „przykleiło się do mnie kilkadziesiąt trupów”. Historia się do człowieka przylepia, nasiąka nią, ale próbuje uciec. I czasem się to udaje. Żyje własnym życiem, zapomina, nie sięga do warstw, których odkrywanie może zburzyć całe jego spokojne bytowanie. Niekiedy jednak zaczyna żyć przeszłością, próbuje w niej odkryć siebie. I takim człowiekiem jest Patryka Werhunt, ujawniający tajemnice z przeszłości, ale i budujący własny mit, mit Norberta von Hannenheima, z którym przecież tak wiele go łączy - seksualność, obcość, poczucie własnej odrębności i jakiejś formy geniuszu.

Pasewicz robi w „Pulverkopfie” coś, czego właściwie nikt w Polsce do tej pory nie dokonał. Opowiada o „naszej historii” przez historię cudzą, niemiecką. Bo przecież nie czytamy jego książki jako historii Niemiec, a naszą. Choć powieściowe bomby spadają na Berlin, a naziści eksperymentują na pacjentach niemieckiego szpitala psychiatrycznego, to przecież wiemy, że to też nasza historia. Patryk Werhunt zaszczuwany jest w szkole przez polskie dzieci, to polska historia. Bo to powieść o lustrach i światach równoległych - odbijaniu się w innych postaciach, w cudzych historiach, naszego świata, naszego życia. Odbijamy się w niej i dla każdego z czytelników coś innego może okazać się w „Pulverkopfie” najważniejsze. A to wszystko zdarza się tylko w literaturze - jakkolwiek patetycznie to brzmi - najwyższej próby.

Pasewicz nominowany został do Nagrody Literackiej Gdynia, Literackiej Nagrody Nike i wśród 14 książek z Europy Środkowej, które powalczą o Nagrodę Literacką Angelus, co cieszy niezmiernie, bo „Pulverkopf” praktycznie nie miał recepcji krytycznej. Może dlatego, że nie onieśmiela? Nie wiem. Ale czytajcie nie czekając na innych. Rzadko zdarzają się takie dzieła.

Więcej recenzji znajdziecie na Empik Pasje w dziale Czytam.