Od lat przeprowadzam mikroeksperyment neurologiczny: podwijam pod siebie nogę, siadam i siedzę twardo, dopóki mi owa noga porządnie nie zdrętwieje. Potem wstaję i sprawdzam, czy da się w ten sposób chodzić. Nie da się i wstyd powiedzieć, ile razy przewróciłam się jak podcięte drzewo, za każdym razem mając jednak niezmienną nadzieję, że umysł zatriumfuje nad ciałem. Bo skoro poruszam nogą i robię krok, dokładnie taki jak zawsze, to dlaczego padam na ziemię? Przecież to, że nie czuję podłogi, nie powinno oznaczać, że zapomniałam nagle jak się chodzi. A jednak, bęc i trach.

Lektura „Kobiety, która widziała zombie” (przekład: Marcin Sieduszewski) uchroni mnie od kolejnych siniaków. Guy Leschziner, neurolog i specjalista od zaburzeń snu tłumaczy w tej książce o nieco sensacyjnym polskim tytule (w oryginale: „Mężczyzna, który czuł smak słów”) jak działają zmysły i jak nieprawdopodobnie skomplikowany jest to proces - a jednak większość  z nas codziennie nie doświadcza żadnych jego zakłóceń. Na wytłumaczenie przyczyn mojej wielokrotnej porażki odrętwieniowej trafiłam już w pierwszym rozdziale, poświęconym zmysłowi dotyku, czy też szerzej - czucia. Leschinger zaczyna go lekko prowokacyjnie: czy nie byłoby przyjemnie nie czuć bólu? Kto z nas nie zgodziłby się na taką modyfikację układu nerwowego? Po czym przedstawia historię osób organicznie niezdolnych do odczuwania fizycznego dyskomfortu: niezależnie od tego, czy chodzi o ukłucie igłą, ból zęba czy włożenie ręki do ogniska. Brzmi to jak wspaniała opcja na życie, ale niestety, tylko w pierwszej chwili. Bohaterowie Leschigera są praktycznie kalekami - bez systemu ostrzegawczego, jakim są bodźce bólowe, nie umieją ocenić ryzyka i nie dostrzegają, kiedy dzieje się coś zagrażającego ich zdrowiu czy przetrwaniu. Dotyczy to sytuacji, o których nawet nie myślimy, bo od pierwszych chwil życia nasze umysły tworzą mapę dopuszczalnego posługiwania się ciałem: nie zginaj tak nogi, nie naciskaj, nie skacz, nie uderzają głową w podłogę. Dla Paula nic z tego nie jest oczywiste, dlatego jako dwudziestoparolatek nie może już prawie chodzić: jego stawy są poważnie uszkodzone na skutek wieloletnich przeciążeń. Siostra Paula oczekuje w szpitalu na amputację nogi, która nie jest już w stanie zrastać się po kolejnych złamaniach. Rodzeństwo miało w genetycznej loterii potwornego pecha - jakkolwiek uszkodzenie genu odpowiedzialnego za odczuwanie bólu (jest to uproszczenie, gen wpływa nie bezpośrednio na czucie, ale na funkcje neuronów, natomiast to już dokładnie wyjaśni wam Leschinger) jest szalenie rzadkie, to w ich przypadku nosicielami wady są i ojciec, i matka, nie ma więc szans, żeby dzieci tej pary otrzymały nieuszkodzoną kopię materiału genetycznego (jakkolwiek rodzice są całkowicie zdrowi). Ojciec Paula wspomina sceny jak z horroru: dzieci bawią się cicho na dworze? Nawet w przypadku przeciętnych kilkulatków bywa to podejrzane. Moja córka zazwyczaj w skupieniu malowała sobie twarz markerem lub wylewała do wanny wszystkie szampony i odżywki. Dzieci Paula natomiast skakały z huśtawki, łamiąc sobie kończyny i wybijając zęby. Paul zastał je na trawniku zakrwawione, ale wesołe, bo przecież nie czuły nawet cienia bólu, cóż więc z tego, że ręka dziwnie spuchła, a zęby zmieniły lokalizację z jamy ustnej na glebę.
 

Kobieta, która widziała zombie
 

Co czyni nas „normalnymi”?

Brak wrażliwości na ból to tylko jedno z zaburzeń czucia, szalenie spektakularne. Leschinger opisuje ich o wiele więcej, część powiązaną z trwałymi dysfunkcjami układu nerwowego, część o charakterze przejściowym (placebo i nocebo albo znane każdemu przypadki chwilowej niewrażliwości na ból w sytuacjach ogromnego napięcia). Pokazuje tym samym, jak bardzo skomplikowane są nasze zmysły i ile czynników składa się na odczuwanie relatywnie prostych wrażeń. Wracając do mojej nogi - nigdy nie będzie tak, że się nie przewrócę, gdyż w tym przypadku nie będzie się liczyła pamięć mięśniowa, a percepcja przestrzeni. A takich sygnałów zdrętwiałe ciałko do mózgu nie przekaże. Bęc, trach.

Skupiłam się tu na fragmencie pierwszego rozdziału „Kobiety, która widziała zombie”, tymczasem każdy z nich to kopalnia ciekawostek medycznych, do tego przejrzysty wykład o działaniu naszego ciała i jego układów, do tego wreszcie wstęp do filozoficznych rozważań czym właściwie jest człowieczeństwo i co czyni nas „normalnymi” - oraz jak chwiejna i kapryśna jest to norma, jak wiele czynników się na nią składa. Po lekturze Leschingera jestem nie tyle zdziwiona opisanymi przez niego przypadkami zaburzeń neurologicznych - bardziej szokujące jest to, że nasze ciała i umysły zasadniczo tkwią w równowadze, że nie chodzimy po ulicach oszołomieni, dziwnym krokiem, potykając się o własne stopy i doświadczając przedziwnych halucynacji wzrokowo-słuchowych.

Więcej recenzji książek znajdziecie na Empik Pasje w dziale Czytam