Jon Krakauer to zadziwiająco wszechstronny człowiek. Jest alpinistą i pisarzem, przy czym znakomicie radzi sobie w obu dziedzinach. Odświeżyłam sobie właśnie listę jego sportowych wyczynów i opadła mi szczęka na widok informacji o zdobyciu argentyńskiego szczytu Cerro Torre w 1992 (jeżeli ktoś ma ochotę obejrzeć doskonały film o wchodzeniu na tę górę, polecam „Krzyk kamienia” Wernera Herzoga). A potem spojrzałam na wykaz publikacji i połączyłam fakty: ta sama osoba, która napisała „Wszystko za Everest” (nominacja do nagrody Pulitzera w 1998), stworzyła też „Pod sztandarem nieba”, monumentalny reportaż o Mormonach, i „Missola: Gwałty w amerykańskim miasteczku uniwersyteckim”. Nie zrozumcie mnie źle: w zawód dziennikarza-pisarza-reportera powinna wpisana być umiejętność sprawnego poruszania się w rozmaitych tematach i rejestrach. Jestem natomiast przyzwyczajona do swoistej monomanii ludzi piszących o górach, w dodatku czynnych wspinaczy: trudno wycisnąć z nich coś, co nie dotyczy ich pasji. I może dlatego Krakauera czyta się wyjątkowo dobrze.

Krakauer eiger wyśniony

Miniatury o ludziach gór

„Eiger wyśniony” to zbiór dwunastu krótkich reportaży poświęconych górom i ludziom, którzy są z nimi związani, każda z miniatur opowiada o nich przez pryzmat osobistych doświadczeń Krakauera. Znajdziemy między nimi wspinaczkę na zamarznięte wodospady Alaski, zdobywanie Mount McKinley (czy raczej Denali, zgodnie ze słuszną tendencją przywracania nazw, które szczyty noszą pierwotnie w miejsce tych nadanych im przez białych alpinistów lub himalaistów) czy próbę wejścia na tytułowy Eiger, położony w Alpach szczyt, będący marzeniem i zgubą alpinistów ekstremalnych. Ale Krakauer porusza też tematy mniej heroiczne, na przykład kwestię siedzenia tygodniami w namiocie w oczekiwaniu na okno pogodowe, albo przygląda się ludziom, bez których zdobywcy gór mieliby spore problemy. Czy myśleliście kiedyś, że ktoś musi tych wszystkich herosów i heroski dowozić wraz ze sprzętem na lodowce i że lądowanie na takim terenie wymaga wyjątkowych umiejętności, a także nietypowo skonstruowanych maszyn? No właśnie.

Autor znajduje również miejsce dla rodzajów wspinaczki, które mogą wydawać się niszowe, szczególnie z perspektywy Polski - bo u nas wiadomo: ośmiotysięczniki, Lodowi Wojownicy, jeżeli nie wchodzi się na szczyt zimą, bez tlenu, bez czapki i bez palców, to nie ma się czym chwalić. Tymczasem równie fascynujące, przynajmniej w ujęciu literackim, jest wspinanie się na bouldery, czyli pojedyncze głazy - tutaj nie wysokość jest przeszkodą, a niesamowita siła fizyczna i psychiczna, niezbędna do pokonania skały - albo wymagające podobnych umiejętności wspomniane już powyżej pokonywanie zamarzniętych wodospadów (do tego rodzaju wyczynów trzeba było wynaleźć, metodą prób i błędów, zupełnie inny rodzaj raków i czekanów).

Idealna na trudne czasy

Powiedzieć, że Krakauer pisze ze swadą i lekkością, to nic nie powiedzieć. Do tego należy dołożyć humor i uroczą autoironię, z którą autor przedstawia swoje osiągnięcia sportowe - po lekturze można byłoby uznać, że rzeczywiście jest przeciętniakiem, który czasami fartem gdzieś się zdoła wdrapać. Jednak moje ulubione opisy pochodzą z rozdziału o bezproduktywnym siedzeniu w bazie i znoszeniu ciężaru tego stanu. Tutaj na przykład fragment o namiocie, który pokonała pogoda:

„Gnane potężnymi wiatrami krople deszczu przesiąkały ściany namiotu i opadały na niego w postaci nieustającej mżawki o temperaturze jednego stopnia Celsjusza. Ten ciągły prysznic przenikał go zimnem do szpiku kości i zamieniał jego śpiwór w przemoczoną bryłę puchu i nylonu. Hale, bliski wychłodzenia, stwierdził w końcu, że uda mu się przespać w odrobinie ciepła tylko wtedy, jeśli zdejmie wszystkie mokre ubrania, wciśnie się do lekko oślizgłego, lecz w miarę nieprzemakalnego plecaka (starając się przy tym ignorować fakt, że w jego wnętrzu walają się rozmoczone resztki miękkich ciastek z figami), okryje to płaszczem przeciwdeszczowym i dopiero wtedy wpełznie do mokrego śpiwora.

- Noc w noc - wspomina - miałem ten sam deliryczny sen, w którym szedłem po lodowcu i natrafiałem na suchą, ciepłą chatę. Gdy zaczynałem otwierać drzwi, zawsze się budziłem, mokry, drżący i oblepiony okruchami ciastek” (przekład: Janusz Ochab).

„Eiger wyśniony” - polecam, szczególnie na te trudne czasy, które jakoś nie chcą się skończyć. Idealna lektura, żeby oderwać się na chwilę od ponurej rzeczywistości.

Więcej recenzji znajdziecie na Empik Pasje w dziale Czytam