Rzecz jasna, niedługo utrzymałam to przyjemne przeświadczenie, a teraz żyję w zgoła innej narracji. I to jest chyba uczucie charakterystyczne dla spolaryzowanej mentalności naszego społeczeństwa. Kraj, w którym żyjemy, nie jest neutralną przestrzenią rozwoju, pracy i odpoczynku. W Polsce jest ciągle wojna: nawet jeżeli na co dzień funkcjonujemy w miarę zgodnie z sąsiadami, w którymś momencie będziemy musieli powiedzieć, czy kochamy papieża, czy kilka komórek jest dzieckiem oraz jak zapatrujemy się na kwestię wystrzelania natychmiast wszystkich dzików w mieście i nie tylko. I wtedy zrobi się gorąco. Towarzyszy temu przemożna świadomość, że tak jest tylko z Polakami: swarliwymi, podzielonymi, wyjątkowymi w bohaterstwie i niemającymi sobie równych w codziennych podłościach. 

Polska całkiem zwyczajna

I nagle pojawia się Brian Porter-Szucs (w przekładzie Anny Dzierzgowskiej i Jana Dzierzgowskiego), posyłając nam z łagodnych błękitów okładki gołąbka pokoju, ale takiego zwykłego, parkowo-parapetowego. Amerykański profesor historii w serii wykładów serwuje czytelnikom i czytelniczkom najtrudniejszą do przełknięcia pigułkę. Polska nie jest ani wspaniała, ani straszliwa. Jest, jak stwierdza w tytule, całkiem zwyczajna. To w naszych oczach tkwi okruch diabelskiego zwierciadła, sprawiający, że widzimy wszystko w podciągniętych szkarłatem barwach wojennych. Tymczasem Polska od początku swojego istnienia nie funkcjonowała przecież w próżni: była i jest tworem podlegającym światowym procesom historycznym, prądom intelektualnym, zanurzonym w zmieniających się paradygmatach.

Ale złota wolność szlachecka - powiemy. Ale zabory. Ale 120 lat nas nie było na mapie. Wrześniowy nóż w plecy. Szary komunizm i niepodległość w 1989! Porter-Szucs w skonstruowanych na podobieństwo wykładów rozważaniach antycypuje oburzone okrzyki Polaków i Polek, nagle zjednoczonych przeciwko obrazoburczej tezie o banalności historycznego pejzażu ich ojczyzny. Metodycznie tłumaczy zawiłości, odsyła do dodatkowych lektur - być może dla klarowności wykładu ma też pewne znaczenie, że jest Amerykaninem, uczącym historii Polski amerykańskich studentów. Nie ma u niego klisz, skrótów myślowych czy interpretacyjnych nawyków, w których wszyscy pływamy od dzieciństwa, jest za to koncentracja na szukaniu analogii i szerokiego kontekstu, skupienie na strukturze historycznej tkanki.

Całkiem zwyczajny kraj

Polska jako naród

Demontowanie przekonań boli, ale jest oczyszczające. Porter-Szucs pisze w pierwszym rozdziale o zaborach i stwierdza, że nie zaszkodziły zbytnio narodowi polskiemu, bo w czasie ich trwania, przynajmniej do 1830 roku, naród polski nie istniał w takim sensie, jaki ma dla nas dzisiaj. Bo czy chłopi i szlachta byli jednym narodem? Jakiej narodowości był żydowski karczmarz czy krawiec? Nawet nazwa „Polska”, która spływa nam z ust z taką swobodą, w zasadzie nie istniała - rozbiorom poddała została Rzeczpospolita Obojga Narodów, państwo szlacheckie. Nowożytne pojęcie narodu jako wspólnoty tożsamościowo-językowo-terytorialnej powstało w XIX wieku i nie było bynajmniej wyjątkowym dziełem uciśnionych Polaków. Tendencje jednoczenia się i homogenizowania przejawiało więcej krajów (patrz: wiosna ludów). A miały do tego okazję, ponieważ rozbiór Polski nie był niczym szczególnym.

Polska, ale jaka?

Silniejsze kraje nieustannie wchłaniały słabsze, zasada nieingerencji nigdy nie istniała. Czy ktoś dzisiaj pamięta o Burgundii czy Aragonii, niegdyś samodzielnych państwach? Szkocja też nie jest naturalną częścią składową Wielkiej Brytanii, o Irlandii nie wspominając. I kiedy przeżywałam rewolucyjne stwierdzenie Portera-Szusca, że w tej optyce trudno nadal utrzymać szkolne przekonanie o Mieszku I i chrzcie jako początku Polski (bo jakiej Polski właściwie?) autor dorzucił mi jeszcze prawy sierpowy, z wdziękiem obalając na deski wiedzę o powstaniu listopadowym:

„Powstanie, które wybuchło w 1830 roku, nie było reakcją na ucisk narodowy - powodem było to, że Mikołaj I nie podporządkował się zasadom monarchii konstytucyjnej. Znaczące, że polscy żołnierze podczas tej wojny jako pierwsi użyli słynnego dziś hasła "Za wolność naszą i waszą", wypisanego na sztandarach po jednej stronie po polsku, po drugiej - po rosyjsku, by pokazać, że walczą w imię ogólnej politycznej zasady, a nie swoich partykularnych praw”.

No nie wiem, jakoś w szkole nikt o tym nie mówił.

Podsumowując: blisko 600 stron, niesamowita przystępność, opad szczęki co trzy akapity. Mocny kandydat do książki roku.  

Więcej recenzji znajdziesz na Empik Pasje w dziale Czytam.