„Cień taty mojego
niebieski jest cały -
i wszystkie chłopaki
w rodzinie tak miały.
Lecz mój cień jest inny -
od stóp aż do głowy -
bo nie jest niebieski…
Mój cień jest różowy!”
Zadanie domowe brzmi: Weź kredki, książki, drugie śniadanie i… przebierz się za swój cień. Co gdy twój cień jest różowy i kręci piruety, gdy nikt nie widzi? NIC. Po prostu przebierasz się w swój cień, który jest różowy i nosi spódniczkę. Ale zderzenie z rzeczywistością jest trudne, tata się boi, w szkole reakcje są nieszczególne. Dopóki twój ojciec sam nie wdzieje różowej spódniczki.
Scott Stuart, australijski twórca ksiażek dla dzieci, wierzy w rodzicielski autorytet i siłę mądrych argumentów. Świat jest tak skonstruowany, że wzrusza nas napakowany brodacz w różowej sukience i może to on jest kluczem do trwałej zmiany naszej rzeczywistości? W kolejnej książce Stuart będzie opowiadał o tym „jak być prawdziwym mężczyzną”, a okładka już zapowiada, że będzie tam sporo różu.
Książkę przełożył Michał Rusinek, który jak zawsze pokazał, że nie trzeba zbytnio naginać polskiego języka, by lekko i płynnie napisać wiersz dla dzieci.
Na bal w podstawówce chciałem pójść przebrany za motyla. Rodzice chyba nawet partycypowali w przygotowaniach stroju, który z racji naszej nieszczególnej inwencji twórczej ograniczał się do skrzydeł wyciętych z brystolu i pomalowanych w pstrokacizny. Nic nie pamiętam - czy poszedłem na bal, czy było fajnie, a może nie było fajnie i mnie wyśmiano, a może zwyczajnie nikt nie zauważył kolorowego, okrągłego motylka? Wtedy na pewno byłoby mi smutno. Ale chyba chorowałem, i jedynym obrazkiem jaki mi został z tego momentu to widok papierowych skrzydeł schowanych w szafie. Jakbym już wtedy wiedział, że o niczym innym nie marzę, jak o tym by odlecieć z dolnośląskiej wioski w jakieś przyjaźniejsze kolorowym motylom miejsca. To, że mimo wszystko skończyłem w Polsce, pracując z językiem polskim, uważam za chichot losu.
Zastanawiam się nad sobą, jakby wyglądało moje życie, gdybym w dzieciństwie miał takie książki wokół siebie? Okazałoby się, że ktoś do mnie mówi i mnie rozumie, bo ja tego poczucia nigdy w dzieciństwie nie miałem - może jakieś lektury ocierały się o moje własne doświadczenia, ale było to wyjątkowo rzadkie. Pamiętam lekturę „My, dzieci z dworca ZOO”, które podsuwano jako książkę o problemach młodych ludzi i moje nią rozczarowanie. Ale pamiętam też, jak pierwszy raz przeczytałem „Ferdydurke” Gombrowicza i odkryłem, że świat można kwestionować w tym miejscu, które jest najbardziej przemocowe dla młodego człowieka - w szkole.
Nie traktujcie tego, jako użalania się nad sobą, co to to nie, należę do tego grona osób, które nie uważają, że dzieciństwo rujnuje całe życie, a konflikt z matką determinuje wszystkie późniejsze decyzje. Nie, ja rozumiem moje dzieciństwo jako uwarunkowane historią, nastaniem dzikiego kapitalizmu i przedunijnego wzmożenia modernizacyjnego, zatem też rozumiem, że ludzie dookoła mieli inne rzeczy na głowie niż zwracanie uwagi na dobrostan najmłodszych.
Dzisiaj jednak mamy już na szczęście inne czasy i przyszedł moment, by zmienić lektury, zastąpić je tymi, które dają dzieciom szansę na poczucie, że ktoś mówi właśnie do nich, a nie obok lub nad nimi. W księgarniach znajdziecie książki, które mówią o tym, że dzieci mogą być raz księżniczką, a raz kierowcą resoraków (jestem już dziaders i piszę to jednak z drżeniem, że już nikt się nie bawi resorakami), a rolą dorosłych jest opieka i mądre wsparcie.
Książki takie jak „Mój cień jest różowy” dają nadzieję na to, że życie choć trochę może być różowe.
No dobra, napiszę to - poryczałem się przy lekturze. Mam nadzieję, że będziemy ryczeć nad nią zbiorowo.
Więcej recenzji z cyklu Książka Tygodnia znajdziesz na Empik Pasje w dziale Czytam.
Komentarze (0)